Jak to się robi w UK.
Marcin Gerwin: Czy patrząc na wyniki wyborów w Wielkiej Brytanii również masz wrażenie, że to jest farsa? Partia Konserwatywna zdobyła mniej niż połowę mandatów i będzie mogła samodzielnie utworzyć rząd. Jednak ponad 63 procent wyborców oddało głos na inne ugrupowania.
Piotr Uziębło: Nie powiem, że to farsa, gdyż bywały gorsze wyniki wyborów brytyjskich pod względem przełożenia poparcia na mandaty. Chociażby w 1983 r. Partia Pracy zdobyła 27,6 procent głosów, co dało jej 209 mandatów. Z kolei Liberałowie i Socjaldemokraci uzyskali razem nieco mniej, bo 25,4 procent głosów, i jedynie 22 mandaty. Różnica była dziesięciokrotna. Tak więc wcześniej również działy się rzeczy dziwne. Nie ma wątpliwości, że okręgi jednomandatowe w wielu miejscach wypaczają wyniki. Gdyby Brytyjczycy mieli ordynację proporcjonalną, wówczas wyniki ostatnich wyborów byłyby zupełnie inne, chociażby ze względu na to, że duża część wyborców UKIP w ostatniej chwili przeniosła swoje głosy na konserwatystów. „Przerzucili” na nich swoje głosy również sympatycy liberalnych demokratów i dlatego ta partia poniosła niezwykle dotkliwą porażkę. W systemie proporcjonalnym poparcie dla mniejszych partii byłoby zapewne znacząco wyższe.
Mówisz, że poparcie zostało przeniesione z jednej partii na drugą. Tymczasem w Polsce zwolennicy okręgów jednomandatowych twierdzą, że w tym systemie głosuje się na osobę, a nie na partię.
To jest zupełna fikcja.
Wystarczy prześledzić wyniki wyborów w państwach stosujących systemy większościowe i widać wyraźnie, że wyborcy głosują na partie.
Co więcej, deputowany w Wielkiej Brytanii nie jest reprezentantem swojego okręgu, jak mówią zwolennicy JOW-ów, lecz przede wszystkim przedstawicielem swojej lokalnej organizacji partyjnej. Brak poparcia partii zamyka drogę do wyborów. Osoba taka może startować jako kandydat niezależny, ale w praktyce nie ma wówczas szans na zwycięstwo (może poza wyborami uzupełniającymi, gdzie frekwencja jest niższa). Jednak w normalnych wyborach decydujący jest szyld partyjny.
W Wielkiej Brytanii są okręgi konserwatywne, gdzie wygra konserwatysta, bez względu na to, kto nim będzie. Są także okręgi, gdzie Partia Pracy jest na tyle silna, że też w zasadzie nieważne, kogo wystawi, to i tak w nich wygra. Widać to dzisiaj po wyborach w Szkocji, o czym pisze dużo prasa brytyjska – to przypadek dwudziestolatki, zupełnie nieznanej, która pokonała bardzo znanego polityka, właśnie dlatego, że startowała pod szyldem Szkockiej Partii Narodowej.
Kto decyduje o tym, który kandydat czy kandydatka wystartuje w danym okręgu?
Decyzja należy zwykle do struktur lokalnych partii, jednak oczywiście są także pewne sugestie płynące z góry aparatu partyjnego. Są okręgi pewne, gdzie wystawia się ważnych dla partii kandydatów, gdyż w okręgach, w których poparcie nie jest stabilne, musieliby mocno ryzykować. Wiadomo natomiast, że jeżeli kandydat startuje pod szyldem partyjnym, korzysta z partyjnych funduszy, to potem w parlamencie musi być lojalny wobec partii. Bardzo rzadko się zdarza, że parlamentarzysta odchodzi z partii. Jeżeli to zrobi, to wie, że powrotu do niej nie ma, a nie mając możliwości powrotu, jego szanse na ponowny wybór są niewielkie. Widać to na przykładzie jednego z posłów Partii Pracy, który przeszedł do ruchu Respect i poniósł klęskę w wyborach.
Czy w parlamencie brytyjskim jest coś takiego jak dyscyplina partyjna?
Oczywiście, że jest.
Każdy, kto oglądał serial House of Cards, widział, jak działa whip. Ta funkcja wywodzi się z Wielkiej Brytanii. Tak samo jak w Stanach Zjednoczonych jest to rzecznik dyscypliny partyjnej, który dba o sposób głosowania parlamentarzystów.
W przypadku wyłamywania się parlamentarzystów z linii partyjnej on jest tym, który wnioskuje o zastosowanie różnego rodzaju sankcji o charakterze wewnętrznym. Parlamentarzyści stosują się do tego, jak się w danym głosowaniu mają się zachować.
Kto w praktyce decyduje o tym, jak parlamentarzyści mają głosować?
Lider partii.
Czyli na przykład David Cameron przygotowuje jakiś projekt, a następnie jego partia go przegłosowuje, tak?
Dokładnie. W przypadku partii rządzącej wiadomo, że stoi za tym premier, a w przypadku głównej partii opozycyjnej jest to jej lider, który pełni rolę premiera w gabinecie cieni i to on wyznacza kierunek polityki partyjnej. Nie ma tu za bardzo miejsca na indywidualne działania parlamentarzystów. Oczywiście zdarzały się bunty tzw. parlamentarzystów z tylnych ław, ale były one albo pacyfikowane, albo próbowano osiągać jakiś kompromis polityczny. Miało to miejsce na przykład w czasie rządów Tony’ego Blaira, gdy część parlamentarzystów z Partii Pracy, która popierała związki zawodowe, niechętnie patrzyła na niektóre działania rządu. Wyrażano wówczas publicznie niezadowolenie, jednak głosowano po linii partyjnej.
W ostatnich wyborach w Wielkiej Brytanii na trzecim miejscu znalazła się Szkocka Partia Narodowa.
Poprzednim razem zdobyli jedynie 6 mandatów, a obecnie mają ich 56. Do lat 70. był to zupełny margines sceny politycznej. Dopiero od połowy lat 70. poparcie dla nich zaczęło rosnąć. Wszystko się zmieniło, gdy przyjęli bardzo ostry kurs niepodległościowy, wyznaczony przez poprzedniego premiera Szkocji.
Partia ta określa się jako narodowa. Czy oznacza to, że jest to skrajna prawica, taki polski odpowiednik narodowców?
Zarówno w sensie programowym, jak i w sensie tego, jak ta partia sama się pozycjonuje na scenie politycznej, nie jest to prawica. Szkocka Partia Narodowa uważa się za partię centrolewicową, socjaldemokratyczną. Różni się od Partii Pracy między innymi tym, że nie wywodzi się ze związków zawodowych, lecz z innych środowisk, i chce niepodległej Szkocji, co jest dla niej kwestią pierwszoplanową. Dlatego właśnie wystawiają kandydatów i kandydatki wyłącznie na terenie Szkocji.
Czy mają jakieś szanse na uzyskanie niepodległości?
Poparcie dla niepodległości Szkocji rośnie. Gdyby referendum odbyło się dziś, to być może większość Szkotów opowiedziałaby się za niepodległością. Pytanie, jak będzie wyglądała polityka Brytyjczyków. Moim zdaniem szanse Szkocji rosną, jeśli w referendum rozpisanym przez Camerona ludzie opowiedzą się za wyjściem z Unii. Większość Szkotów akurat chce pozostać w strukturach unijnych, więc wówczas mogliby chcieć odłączyć się od reszty kraju.
Część osób uważa, że wszelkie dzielenie się państw to katastrofa. Czy odłączenie się Szkocji i utworzenie niezależnego państwa oznaczać będzie kryzys na Wyspach?
Tutaj są różne opinie. Przeciwnicy niepodległości twierdzą, że Szkocja sama sobie nie poradzi, chociażby ze względów finansowych, gdyż rząd centralny ją dziś wspiera. Moim zdaniem jest to jednak czarnowidztwo. Szkocja ma pewne cechy, które pozwalają myśleć o niepodległości – jest to mało ludne państwo, mają surowce naturalne, tradycję oraz silne poczucie własnej, odrębnej kultury, więc moim zdaniem całkiem sprawnie by sobie poradziła. Na początku pewnie byłyby problemy, jak to w każdym nowo powstałym państwie. Natomiast wybory pokazują, że Szkotów niewiele już łączy z resztą Zjednoczonego Królestwa.
Dr hab. Piotr Uziębło jest profesorem w Katedrze Prawa Konstytucyjnego i Instytucji Politycznych na Uniwersytecie Gdańskim. Jest autorem m.in. książek „Zasada równości wyborów parlamentarnych w państwach europejskich i południowoamerykańskich”, „Demokracja partycypacyjna” oraz komentarza do ustawy o referendum lokalnym. Wśród jego zainteresowań badawczych są także systemy wyborcze.
CZYTAJ WIĘCEJ O JOW-ACH:
Marcin Gerwin: Okręgi jednomandatowe to przekręt w białych rękawiczkach
Rafał Chwedoruk: Zwolennicy JOWów powinni zamilknąć
Peter Emerson: JOW-y to pomysł jak z Orwella
Marcin Gerwin: Jednomandatowe okręgi wyborcze? Nie, dziękuję
**Dziennik Opinii nr 132/2015 (916)