Unia Europejska

Szczerek: Czy lewica może przestać być naiwna? Tylko pytam

merkel-selfie-oboz-uchodzcy

Nie jak Cartman – ja pytam serio. Nie wiem, jaki lewica i centrum mają plan integracji migrantów, którzy naprawdę będą do Europy napływać (i nie ma co im się dziwić, sam bym, kurwa, napływał). A chcę wiedzieć, że Europa ma plan. Tekst Ziemowita Szczerka.

Ot, taki Berlin.

Berlin to bardzo zabawne miejsce. Dobrze, że jest. Piękne miejsce, kraina miłości, posthipster (bo hipsterów typu warszawskiego to tam dawno nie ma, o ile kiedykolwiek byli, oczywiście poza dzielnicami bogatej alternatywy typy Prenzlauer Berg czy Mitte) chodzi tu pod rękę z imigrantem, przynajmniej w wyobraźni. Punk wycina hołubce w klubie oklejonym antykapitalistycznymi naklejkami, a na tym samym koncercie często-gęsto kapitalistyczna publika, a w tym klubie zatrudnieni w korposach goście. Mnóstwo tu pochodzących z hiperliberalnej Polski zachwyceńców, którzy chodzą po Kreuzbergu z rozdziawionymi japami i mówią: o jaa, ale tu jest super, ale kolorowo, ale punkowo, ale obcokrajowo, a tu wietnamska knajpa, a tu sudańska, a tam sklep z punkowymi koszulkami, o, jaki wielki, o, a tam Turek idzie, o, jaki zintegrowany, a ówdzie, ooo, uchodźców dwóch, o, pewnie to ci, co szli przez Bałkany i doszli, i, dobrze im się, inszallach, powodzi, trzymajcie się, bratowie!

Berlińska depresja [fragment książki Andy Rottenberg]

I dobrze. Niech Berlin stoi – stoi dumnie, jako pomnik pewnej utopii, jako udowodniony i spełniony sen. To jest piękne i niech trwa.

Cudownie, że jest, że można tam pojechać i dotknąć utopii. Co tam, że ta utopia jest bezczelna i chce, żeby cały świat był taki jak ona: bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego.

Siedzimy sobie w knajpie na Neukölln. Tu albański lokal, tam serbski, tu polski, ale rozkręcony przez Albańczyka, tam turecki, tu taki, tam siaki.

– Normalnie Bejrut – mówi berlińczyk, z którym siedzę i szoty walę. Patrzymy, jak w ping-ponga grają, biegając z papierosami wokół stołu: roześmiany Azjata, dwie Europejki w sandałach trekkingowych, jakiś bosy biały posthipis, czarnoskóry, wesoły młodzieniec, dwóch śniadych typów. I wszyscy w zgodzie, wszyscy wokół tego stolika, jak w kole młyńskim za cztery ryńskie.

A w newsach już Chemnitz. Migranci zabili Niemca. Zamieszki trwają któryś już dzień, tylko że teraz podczepili się pod nie naziści i hajlują. Trwają kontrprotesty, grają zespoły, żeby to wszystko przykryć. Nie oddamy Niemiec, wir schaffen das.

Zamieszki w Chemnitz jako dwie opowieści o współczesnych Niemczech

Tymczasem tutaj, wokół stolika, idylla sobie biega. Ping-pong, społeczeństwo idealne. Da się, wir schaffen das, mówi Berlin.

Ale siedzimy. Mój vodkakamarad stąd, z Neukölln, ulicę dalej mieszka. Mówi: niby wszystko okej, ale ludzie się wkurzają. Kiedyś tu na każdym rogu były piwiarnie. Pod Złotym Kłosem, Pod Grubym Brzuchem, pod tym, pod tamtym.

– Globalizacja – mówię – i centrum świata. Taki los. No co chcesz? Skanseny to pod miastem. No, ale co te lokalne dziadki? Pewnie im przykro?

– Dziadki, które tam chodziły, albo już powymierały, albo się stąd wyniosły. Nie każdemu się to podoba. Ci, którym nie podoba się ten Bejrut, wyprowadzają się stąd. Mnie tam się podoba, więc zostaję. Ale wiesz, nie wszystkim musi.

– Jasne – mówię. – Bo wiesz, tutaj ten Bejrut działa. W Berlinie.

– No właśnie – odpowiada kamarad. – Ale działa dlatego, że Niemcy działają.

Tak, Niemcy działają. Nawet poza mieszkańcami Ostu uważają, że integracja nowych obywateli przebiega całkiem okej. Nie bez problemów, o ile tak można nazwać ostatnie zabójstwa, ale tylko frajer mógł się spodziewać, że to się odbędzie bez problemów. Frajer albo Polak. Bo to w Polsce jest cały czas wóz albo przewóz. Lewica przekonuje prawicę, że migranci to ludzie cudowni i że nie będzie zupełnie z nimi żadnych kłopotów, cacy-cacy. A prawica lewicę, że jeśli jeden migrant zabił człowieka, to wszyscy za chwilę nas zabiją. Słowem, my nie jesteśmy rasistami, ale jebać islam maczetami. Tak na wszelki wypadek.

I tak się toczy ta rozmowa odklejona. Berlin też jest odklejony, ale to przynajmniej jest odklejenie wynikające z dobrego działania państwa i społeczeństwa, a nie z ich notorycznej dysfunkcji.

Ach, z jaką rozkoszą patrzę na to, co wyrabiają berlińskie punki, anarchiści i postanarchiści, którzy piszą po murach modnych alternatywnych dzielnic, że kapitalizm musi upaść i odejść, którzy kleją wlepki w tymże temacie i z tymi tezami, że precz z niesprawiedliwością i nierównością – niech kleją, niech piszą. Są potrzebni jako rozsiewacze ziarna.

I kto wie, może nawet niech nie zdają sobie sprawy, że są możliwi wyłącznie w burżuazyjnym, wysoko rozwiniętym społeczeństwie niemieckim, naznaczonym poczuciem winy i wyposażonym w bogactwo – tak, bo tylko w jego ramach są możliwi. Niech żyją w tej błogiej nieświadomości, że i tak mają w kurwę szczęścia, że nie urodzili się w ramach żadnej wprowadzanej w życie utopii, której nadejścia sami wyglądają jak mesjasza. Niech będą jak mnisi w zamkniętym klasztorze, gdzie mogą tylko chwalić w porannym słoneczku pana, podlewać pomidory, chodzić na jutrznie i na co tam jeszcze chadzają, kreślić w księgach, ślinić palce i żyć tak dlatego, że społeczeństwo im na to pozwala.

Bo, póki co, tylko takie społeczeństwo, jakie działa na Zachodzie, umie tolerować inność. Niemcy w Berlinie, Dreźnie czy Hamburgu, Duńczycy w Christianii. Cała zachodnia kontrkultura wyrosła na poczuciu winy Zachodu: a to wobec wojen, a to wobec kolonizacji, a to wobec faktu, że ma się lepiej od innych. I wyrosła z zaspokojenia podstawowych potrzeb: mamy już co jeść, mamy swoje prawa, chcemy więc, by to było nam zagwarantowane. Żeby było jeszcze bardziej. Chcemy obudzić ludzi, chcemy otwierać głowy, chcemy, chcemy, chcemy…

A w gruncie rzeczy chcemy sobie miło pożyć, bez wyrzutów sumienia, i żeby nikt nam nie mówił, co mamy robić. Może poza aktualnie modnymi w naszej bańce trendsetterami.

I żeby świat był piękny.

I jak tak patrzę, pijąc sznapsa, jak wszystkie kultury świata ganiają się radośnie wokół stołu do ping-ponga na Neukölln w Berlinie – to ten świat faktycznie jest piękny.

Ale tak samo, jak świat marzących o idealnym świecie lewicowców z Kreuzbergu i Friedrichsainu, tak ta wielokulturowa idylla może trwać wyłącznie w takich enklawach, jak ta w Neukölln. Enklaw napędzanych silnikiem funkcjonującym poza tymi enklawami, w przesiąkniętym socjalem, ale kapitalistycznym – cóż poradzić – świecie, jako-tako tolerancyjnej i (jeszcze) liberalnej demokracji.

Rodrik: Migracja czasowa zbawi Europę (i Afrykę przy okazji)

Rewolucja komunistyczna? Fajnie, sprowadźmy rzeczywistość jeszcze raz do zera, wywróćmy ją do góry nogami, na pewno wszystkim będzie się żyło lepiej niż teraz, w ramach całkiem, przepraszam, nieźle wyglądającej – przynajmniej na Zachodzie – liberalnej demokracji, a kwestia mieszania kultur i wolności osobistej będzie w takich warunkach priorytetem.

Albo może inaczej. Kto może, kto chce – do Europy! Żaden człowiek nie jest nielegalny, refugees welcome! Ustawimy gdzie się da stoły pingpongowe i będziemy wokół nich radośnie biegali, krzycząc we are the world, we are the children.

Ale czy świat jest gotowy na to, żeby – na przykład, czysto teoretycznie – dopuścić partię muzułmańską do władzy? Jeśli jesteśmy równi, to jesteśmy równi, co nie?

A ty? Zagłosowałbyś na Ben Abbesa?

Ale spróbujcie porozmawiać z lewicą na takie tematy choćby czysto teoretycznie.

– To nie nasza sprawa! – rozlegnie się wrzask. – To nam nie grozi! Po co o tym mówić! U nas prawie nie ma imigrantów!

Ano nie ma. Nie nasza sprawa. W takim razie lepiej nie odzywać się również w sprawie Syrii, Ukrainy, Rosji, bo u nas nie ma Putina. I w ogóle we wszystkich sprawach.

Ale nie:

– Spalić wszystkie egzemplarze Uległości Houellebecka!

– Jebać Uległość maczetami! Tak na wszelki wypadek.

Szczerek: Ziomek wyklęty twoim bratem, lewaku!

A co, jeśli naprawdę te otwarte społeczeństwa zostaną uzupełnione przez znaczącą liczbę wyborców, na przykład, muzułmańskich partii konserwatywnych? Ledwie społeczeństwa Europy dają sobie radę z własnymi konserwatystami (to znaczy – tak sobie dają, że są w toku werbalnych wojen domowych), a co będzie, gdy do głosu dojdą jeszcze zradykalizowani muzułmanie?

Jeśli Macedończycy nie są w stanie poradzić sobie z albańską mniejszością, która (słusznie, dodajmy) domaga się współrządzenia w państwie i dostępu do jego tożsamości, to jak Francuzi sprawią, że świecka Francja nadal pozostanie świecką, gdy dostępu do tożsamości państwa – przecież też słusznie – zaczną domagać się jej tradycyjni, muzułmańscy obywatele?

Tubylewicz: Nie możemy ze strachu przed tworzeniem stereotypów przymykać oczu na fundamentalizm

Mówimy: wszyscy jesteśmy równi. A czy nie mydlimy tym przypadkiem oczu? Czy naprawdę jesteśmy na to gotowi? Czy lewica będzie w stanie funkcjonować w warunkach konserwatyzmu inspirowanego islamem (i to nie takim sofciarskim, bałkańskim, a jednak mającym inną, mniej liberalną proweniencję)? Czy lewica może przestać być naiwna?

Tylko pytam. Nie jak Cartman – ja pytam serio. I naprawdę uważam, że nie ma alternatywy dla migracji, że wcześniej czy później Europa będzie musiała podzielić się swoimi zasobami, swoją przestrzenią życiową w szczęśliwym, umiarkowanym klimacie (umiarkowanym pod każdym względem).

Ale chciałbym też wiedzieć, że liberalno-lewicowa Europa ma plan, jak w tym wszystkim pozostać liberalno-lewicową Europą. Otwartą, tolerancyjną Europą, w ramach której będzie można równo traktować wszystkie mniejszości, w tym religijne.

Tyle się mówi o tym, jak to tradycje poszczególnych społeczeństw trwale warunkują ich rodzaj demokracji. Jak to Francja jest taka, jaka jest, bo wtarto w jej krew ideały rewolucji. Skandynawia – bo surowość, oszczędność i protestantyzm. Czesi – bo bliskie kontakty z Niemcami, rewolucja przemysłowa. Polska – bo chłopi, szlachta, rozbiory, brak państwa. Rosja – nie zmieniła się w swojej zasadzie nieudacznego przejmowania zachodnich wzorców od czasów De Custine’a. I tak dalej. Czym będą te wszystkie ustalone tradycje, gdy zostaną uzupełnione przez szeroko napływających przedstawicieli tradycji, które dopiero trzeba będzie włączyć w europejski sposób myślenia?

Chcę wiedzieć, że Europa ma plan. Nie plan prawicy, który przeciwstawia „naporowi islamu” europejską „chrześcijańską tradycję”, przed którą „islam musi ugiąć kark”, lecz świecką ideologię otwartego państwa, tolerancyjnego wobec mniejszości, równouprawniającego kobiety i tak dalej. I że jest w stanie te wartości wyegzekwować.

Ekstrema przejmuje niemieckie państwo

Jeszcze się na dobre nie zaczęło, a już są problemy. Owszem, doniesienia o no-go zonach są przesadą, ale sam trochę jeżdżę po świecie i swoje widzę. A molestowanie kobiet, na przykład, w centrum Brukseli czy kobiety w nikabach na ulicach (symbol wolności według niektórych lewicowców) drobiące parę kroków za wyluzowanym mężem – też widziałem. Nie mówię tego po to, by kogokolwiek potępiać. Peryferyjny konserwatyzm to peryferyjny konserwatyzm – sam pochodzę z peryferyjnego i konserwatywnego kraju i sam domagam się od Europy, żeby była wyrozumiała wobec moich współziomków, bo ja, nie będąc konserwatystą, jestem członkiem tego peryferyjnego społeczeństwa i z nim wiążę swój los. Ale też z Europą, z której mam nadzieję dostać zastrzyk siły w swojej walce o odrzucenie tego zakutego we mnie konserwatyzmu.

Reporter i radioaktywny artysta, czyli wolność słowa w społeczeństwie wielokulturowym

Chcę po prostu wiedzieć, że lewica i centrum też mają pomysł na to, co z tym wszystkim zrobić. I chcę, żeby w Polsce również o tym mówiono, bo – czy to nasz problem, czy nie – to właśnie kwestia strachu przed uchodźcami dała w 2015 roku PiS-owi władzę. A wiec tak – to jednak jest również nasz problem.

Oczywiście, ten tekst łatwo będzie zbyć prostym: Szczerkowi odwaliło i straszy kalifatem, staje po tej samej stronie, co jakiś tam Warzecha czy Bosak. Ale nie – do Warzechy i Bosaka mam tak blisko jak do Mussoliniego. Warzecha i Bosak nie pytają o plan integracji, nie chcą rozmawiać, nie chcą, by ktoś ich uspokoił i rozwiał ich obawy. Oni w ogóle tylko udają, że stawiają pytania, a tak naprawdę już wszystko wiedzą. A ja nie wiem. Nie wiem, jaki lewica i centrum mają plan integracji migrantów, którzy naprawdę będą do Europy napływać (i nie ma co im się dziwić, sam bym, kurwa, napływał)?

Polska była kiedyś nie tyle peryferiami Zachodu, ile razem z całym Zachodem byliśmy wspólnie peryferiami świata islamu

Wiem, że proponują na przykład (i słusznie) laickość zamiast religijności. I co? Niech mi ktoś pokaże, jak działa odgórne tworzenie laickich społeczności muzułmańskich? Z moich obserwacji wynika, że ci, którzy faktycznie integrują się ze społeczeństwem „bazowym”, najczęściej odrzucają też aktywną religijność. Ale jak wygląda krzewienie laickich wartości w społecznościach niezintegrowanych, zamkniętych? Czy w ogóle można mówić o tym, że lewica ma jakąś alternatywę dla tych społeczności? Lewicowa pomoc dla potrzebujących ludzi na szlakach migracyjnych czy w obozach to piękna rzecz, ale czy ona niesie za sobą zmianę nastawienia kogokolwiek? Nie wiem.

Byłem na bałkańskim szlaku, byłem w wielu obozach dla uchodźców, w tym w „Dżungli”. Ludzie doceniają pomoc, którą niosą lewicowe organizacje, i to jest piękne. Ale czy cokolwiek z tego w nich zostaje, cokolwiek ich zbliża do lewicowych ideałów? Nie.

Porozmawiajmy o islamskim feminizmie

Wygrywa więc prawicowy populizm.

W najlepszym wypadku cała ta obecna fala populizmu skończy się tak, jak fala komunistycznych tendencji na początku XX wieku – przejęciem przez polityczny mainstream niektórych postulatów populistów. Tak samo, jak kapitalizm – i słusznie – przejął wiele postulatów socjalistycznych, dzięki czemu Zachód mógł stać się najsprawiedliwszym i najrówniejszym społeczeństwem w dziejach świata. Dalekim od ideału, wyrosłym na krwi i krzywdzie kolonizowanych ludów, ale jednak. Bądźmy realistami, domagajmy się niemożliwego, ale nie dziwmy się, kiedy przychodzi możliwe.

Bo sos w kebabie był za słony

Jeśli więc nie wyartykułujemy trochę bardziej sensownych odpowiedzi na pytania, których na lewicy zadawać nie wypada, jeśli lewica nie będzie miała bardziej chwytliwych i przemawiających do rozsądku haseł innych niż te typu: „świat jest piękny i kolorowy, damy radę”, jeśli nie przestanie wypieprzać do zbioru „faszysta, ksenofob” wszystkich, którzy zadają pytania – nie ze złych intencji, a ze zwykłych obaw – wówczas Europa przyjmie hasła populistów. I będzie to teren, który lewica odda bez walki.

Bo lęki trzeba rozwiewać, a nie wyśmiewać.

Rachunek strat. Niemieckie potyczki z uchodźcami

Žižek po zamachach w Paryżu: Złamać lewicowe tabu

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Ziemowit Szczerek
Ziemowit Szczerek
Dziennikarz i prozaik
Dziennikarz i prozaik, autor książek „Siódemka”, „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian”, „Rzeczpospolita Zwycięska”, „Tatuaż z tryzubem”, „Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową” oraz współautor zbioru opowiadań „Paczka radomskich”. Laureat Paszportu „Polityki”. Pisze dla „Polityki”, „Nowej Europy Wschodniej” i „Tygodnika Powszechnego”.
Zamknij