Unia Europejska

Snyder: Projekt Putina

Rozpad Europy to nie tyle rzeczywistość dostrzegana przez reżim Putina, ile cel jego polityki. Wykorzystuje do tego europejską prawicę i populistów.

W grudniu 1991 roku ponad 90 procent mieszkańców Ukrainy radzieckiej zagłosowało za niepodległością, z większością w każdym regionie. Rosja i Ukraina poszły wówczas osobnymi drogami. Prywatyzacja i bezprawie zrodziły oligarchię w obu krajach. W Rosji oligarchów podporządkowało sobie jednak scentralizowane państwo, podczas gdy w Ukrainie wytworzyli oni swój własny rodzaj pluralizmu.

Aż do bardzo niedawna wszyscy prezydenci Ukrainy oscylowali między wschodem a zachodem w polityce zagranicznej i między klanami oligarchicznymi w sprawach wewnętrznych. Niezwykłe u Wiktora Janukowycza było to, że spróbował on zdusić wszelki pluralizm, nie tylko na poziomie społeczeństwa, ale także oligarchii. W polityce wewnętrznej wykreował udawaną demokrację, w której ulubionym jego przeciwnikiem była skrajnie prawicowa partia Swoboda.

W ten sposób Janukowycz stworzył sytuację, w której mógł wygrywać wybory i jednocześnie mówić zagranicznym obserwatorom, że jest przynajmniej lepszy od nacjonalistycznej alternatywy.

W polityce zagranicznej dał się zepchnąć w kierunku Putinowskiej Rosji, ale nie dlatego, żeby specjalnie tego pragnął, lecz dlatego, że sposób, w jaki rządził, uczynił bardzo trudną poważniejszą współpracę z Unią Europejską. Wygląda na to, że Janukowycz ukradł z państwowej kasy tyle, że samo państwo znalazło się na granicy bankructwa w roku 2013, co wystawiło je na zagrożenie rosyjskie.

Oscylowanie między Rosją i Zachodem przestało być możliwe. Zarazem w 2013 roku Moskwa nie reprezentowała już po prostu państwa rosyjskiego o mniej czy bardziej wymiernych interesach, ale raczej wielki projekt integracji euroazjatyckiej. Składają się na niego dwie części: stworzenie bloku wolnego handlu między Rosją, Ukrainą, Białorusią i Kazachstanem oraz niszczenie Unii Europejskiej poprzez wspieranie europejskiej skrajnej prawicy. Imperialny konserwatyzm społeczny zapewnił ideologiczną przykrywkę dla celów, które są wyjątkowo proste. Reżim Putina zależy od sprzedaży ropy i gazu pompowanych do Europy. Zjednoczona Europa mogłaby stworzyć wspólną politykę energetyczną pod presją rosyjskiej nieprzewidywalności, globalnego ocieplenia, albo jednego i drugiego. Europa zdezintegrowana pozostawałaby zależna od rosyjskich surowców. Pojedyncze państwa narodowe byłyby bardziej uległe niż Unia jako całość. W 2013 roku media bliskie Kremla obsesyjnie powracały do tematu europejskiej dekadencji, często opisywanej w kategoriach seksualnych. Rozpad Europy to jednak nie tyle rzeczywistość dostrzegana przez reżim Putina, ile cel jego polityki.

Niedługo po tym, jak sformułowano te wygórowane ambicje, dumna euroazjatycka poza wdarła się do realiów ukraińskiego społeczeństwa. Pod koniec 2013 i na początku 2014 roku próby wciągnięcia Ukrainy w tę orbitę przyniosły jednak skutek przeciwny do zamierzonego. Najpierw Rosja publicznie odwodziła Janukowycza od podpisania umowy handlowej z Unią Europejską. To wywołało na Ukrainie protesty. Wówczas Rosja zaproponowało dużą pożyczkę i korzystne ceny gazu w zamian za zdławienie protestów. Wzorowane na rosyjskim prawo wprowadzone w styczniu przemieniło protesty w ruch masowy. Miliony ludzi, którzy włączyli się w pokojowy protest, stali się nagle przestępcami, a niektórzy z nich zaczęli się bronić przed policją. Wreszcie Rosja wskazała jasno, zarówno prywatnie, jak i publicznie, że Janukowycz ma oczyścić Kijów z protestujących, jeśli chce dostać pieniądze. Potem nastąpiła snajperska masakra z lutego, która dała rewolucjonistom wyraźne zwycięstwo polityczne i moralne, a samego Janukowycza zmusiła do ucieczki do Rosji.

Unia Euroazjatycka mogłaby być klubem dyktatorów, ale próba stworzenia dyktatury na Ukrainie przyniosła skutki dokładnie przeciwne do oczekiwanych: powrót rządów parlamentarnych, ogłoszenie wyborów prezydenckich i politykę zagraniczną zorientowaną na Europę. Nic z tego nie mogłoby mieć miejsca, gdyby nie spontaniczna samoorganizacja milionów Ukraińców na kijowskim Majdanie i w całym kraju.

Rewolucja na Ukrainie była nie tylko katastrofą dla rosyjskiej polityki zagranicznej, ale także wyzwaniem dla rosyjskiego reżimu u siebie.

Słabość polityki Putina polega na tym, że nie potrafi radzić sobie z działaniami wolnych ludzi, którzy decydują się na samoorganizację w odpowiedzi na nieprzewidywalne wydarzenia historyczne. Jej siłą jest taktyczna zręczność oraz ideologiczny bezwstyd.

Dlatego też Eurazja szybko się zmieniła: przestała już być klubem dyktatorów i próbą destabilizacji Unii Europejskiej, stała się raczej próbą destabilizacji Ukrainy i jednocześnie Unii Europejskiej. Rosyjska propaganda ukazywała ukraińską rewolucję jako nazistowski przewrót i obwiniała Europejczyków o popieranie tych rzekomych nazistów. Taka wersja, jakkolwiek żałosna, była dużo wygodniejszego dla Putinowskiej mentalności, ponieważ spychała w cień klęskę rosyjskiej polityki zagranicznej na Ukrainie oraz zastępowała spontaniczne działania Ukraińców cudzoziemskimi spiskami.

Rosyjska inwazja i okupacja ukraińskiej prowincji Krymu była frontalnym wyzwaniem rzuconym europejskiemu porządkowi bezpieczeństwa, jak również państwu ukraińskiemu. W przypadku Niemców i innych stworzyła pokusę, by powrócić do tradycyjnego myślenia kolonialnego, ignorującego całe dekady prawa i uznającego Ukraińców za niewartych posiadania własnego państwa.

Rosyjska aneksja Krymu została przeprowadzona, dosłownie, przy pomocy Putinowskich sojuszników z politycznej ekstremy w całej Europie.

Żadna szanująca się organizacja nie prowadziła obserwacji wyborczej farsy, w której 97 procent mieszkańców Krymu zagłosowało rzekomo za aneksją przez Rosję. Naprędce zebrana delegacja prawicowych populistów, neonazistów i członków niemieckiej Die Linke z radością pojechała i pochwaliła rezultaty. Niemiecka delegacja na Krym składała się z czterech członków Die Linke i jednego członka Nowej Prawicy. To wiele mówiąca kombinacja.

Die Linke działa w ramach pewnej rzeczywistości wirtualnej wytworzonej przez rosyjską propagandę, w której zadaniem europejskiej lewicy miałoby być – z punktu widzenia Moskwy – krytykowanie ukraińskiej prawicy, ale już nie prawicy europejskiej, a na pewno nie rosyjskiej. Oczywiście, istnieją pewne podstawy do takiej krytyki. Ukraina ma swoją skrajną prawicę, a jej członkowie mają pewne wpływy. Swoboda, niegdyś koncesjonowana opozycja Janukowycza, wyzwoliła się z tej roli w trakcie rewolucji. W obecnym rządzie Ukrainy zajmuje cztery z dwudziestu miejsc. Przekracza to zarówno jej poparcie wśród wyborców, które wynosi około 3 procent, jak też jej reprezentację w parlamencie. Niektórzy z walczących z policją, choć w żadnym razie nie większość, byli z nowej grupy o nazwie Prawy Sektor, obejmującej również radykalnych nacjonalistów. Ich kandydat na prezydenta ma w sondażach poniżej 2 procent, a same ugrupowanie liczy jakichś trzystu członków. Dla skrajnej prawicy na Ukrainie istnieje pewne poparcie, ale mniejsze niż w większości krajów członkowskich Unii Europejskiej.

Sytuacja rewolucyjna zawsze sprzyja ekstremistom, a zwiększona czujność jest z pewnością wskazana. Jest jednak dość uderzające, że w Kijowie i na Ukrainie zapanował porządek niemal natychmiast po rewolucji, a nowy rząd przyjął niemal niewyobrażalnie spokojną postawę w obliczu rosyjskiej inwazji. Jedyny scenariusz, w którym ukraińscy ekstremiści faktycznie doszliby do władzy, zachodzi wtedy, kiedy Rosja faktycznie próbuje dokonać inwazji na resztę kraju. Jeśli wybory prezydenckie odbędą się, zgodnie z planem, w maju, wówczas niepopularność i słabość ukraińskiej skrajnej prawicy ujawni się w pełni. I to dlatego właśnie Moskwa przeciwna jest wyborom.

Ludzie krytykujący wyłącznie ukraińską prawicę często nie potrafią dostrzec dwóch istotnych rzeczy. Pierwsza jest taka, że rewolucja w Ukrainie przyszła z lewej strony. Jej wrogiem był autorytarny kleptokrata, a jej zasadniczym programem była sprawiedliwość społeczna i rządy prawa. Zapoczątkował ją dziennikarz afgańskiego pochodzenia, a jej dwie pierwsze ofiary śmiertelne to Ormianin i Białorusin; popierała ją też wspólnota muzułmańskich Tatarów krymskich oraz wielu ukraińskich Żydów. Żydowski weteran Armii Czerwonej był wśród zabitych w masakrze przez snajperów. Wielu weteranów Sił Obronnych Izraela wracało z Izraela właśnie na Ukrainę, żeby walczyć o wolność.

Majdan funkcjonował w dwóch językach równocześnie, ukraińskim i rosyjskim, bo Kijów to dwujęzyczne miasto, Ukraina to dwujęzyczny kraj, a Ukraińcy to dwujęzyczny naród.

Tak naprawdę motorem rewolucji była rosyjskojęzyczna klasa średnia z Kijowa.

Obecny rząd jest wieloetniczny i wielojęzyczny, nawet bez tej świadomości. Ukraina to miejsce kosmopolityczne, gdzie rozważania o języku i etniczności liczą się mniej, niż nam się wydaje. Tak naprawdę Ukraina to przestrzeń dla największych i najważniejszych wolnych mediów w języku rosyjskim, jako że wszystkie istotne media w Ukrainie ukazują się po rosyjsku, stąd też więcej jest wolności słowa. Putinowska idea obrony rosyjskojęzycznych na Ukrainie jest absurdalna z wielu powodów, ale wymieńmy jeden: na Ukrainie ludzie mogą w języku rosyjskim powiedzieć, co chcą, czego nie można powiedzieć o Rosji.

I jest druga rzecz, która pozostaje niezauważona. Autorytarna skrajna prawica w Rosji jest nieskończenie bardziej niebezpieczna niż autorytarna skrajna prawica na Ukrainie. Przede wszystkim dlatego, że jest u władzy. Poza tym nie ma znaczących rywali. Nie musi się dostosowywać do jakichś międzynarodowych oczekiwań, to po trzecie. Do tego teraz uprawia politykę zagraniczną, która wyraźnie opiera się na etnicyzacji świata. Nie ma znaczenia, kim jest dana jednostka według prawa ani jakie ma preferencje: fakt, że mówi po rosyjsku, czyni z niej współplemieńca (Volksgenosse) wymagającego rosyjskiej ochrony, tzn. inwazji. Rosyjski parlament udzielił Putinowi prawa do najechania całości Ukrainy i do przekształcenia jej struktury społecznej i politycznej, co stanowi cel nadzwyczaj radykalny. Wysłał również posłanie do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w którym proponuje podział Ukrainy. W popularnych rosyjskich programach telewizyjnych Żydzi są obwiniani za Holokaust; w dużej gazecie Izwiestia Hitler zostaje zrehabilitowany jako rozsądny mąż stanu, odpowiadający tylko na nierozsądną presję Zachodu. Prowojenne demonstracje wspierające inwazję na Ukrainę składają się z ludzi ubranych w jednokolorowe uniformy i maszerujących w szyku. Rosyjska interwencja na wschodniej Ukrainie rodzi przemoc etniczną, a nie ją zwalcza.

Człowiek, który wciągnął rosyjską flagę w Doniecku, był członkiem partii neonazistowskiej.

Wszystko to jest spójne z fundamentalnymi przesłankami ideologicznymi Eurazji. O ile integracja europejska zaczyna się od założenia, że narodowy socjalizm i stalinizm stanowią negatywne punkty odniesienia, o tyle integracja eurazjatycka zaczyna się od zblazowanej, postmodernistycznej przesłanki, zgodnie z którą historia to swego rodzaju podręczna torba z użytecznymi ideami. O ile europejska integracja zakłada demokrację liberalną, o tyle ideologia euroazjatycka wprost ją odrzuca. Główny ideolog euroazjanizmu, Aleksander Dugin, który niegdyś wołał o faszyzm „tak czerwony, jak nasza krew”, zyskuje większy posłuch niż kiedykolwiek wcześniej. Jego trzy podstawowe koncepty polityczne – skolonizowanie Ukrainy, dekadencja Unii Europejskiej oraz utworzenie alternatywnego projektu euroazjatyckiego od Lizbony do Władywostoku – dziś głoszone są oficjalnie, w nieco mniej szalonej formie niż u niego, jako rosyjska polityka zagraniczna.

Prezydent Putin przedstawia dziś Rosję jako okrążoną ojczyznę, ale nie rewolucji, jak twierdzili komuniści, lecz kontrrewolucji. Ukazuje ją jako wyjątkową cywilizację, której należy bronić za wszelką cenę, nawet jeśli swą siłę w Europie i w świecie czerpie ona z dość wtórnego zbioru reakcyjnych mantr i przypadkowego posiadania ropy i gazu.

Bardziej niż cokolwiek innego rosyjskich przywódców z europejską skrajną prawicą jednoczy pewna zasadnicza nieuczciwość, kłamstwo na tyle głębokie i zwodnicze zarazem, że ma potencjał zniszczenia całego pokojowego porządku. Nawet jeśli rosyjscy liderzy darzą Europę pogardą, ukazując ją jako gejowski dom schadzek, elita Rosji jest zależna od Unii Europejskim na niemal każdym poziomie.

Bez europejskiej przewidywalności, prawa i kultury Rosjanie nie mieliby gdzie prać swych pieniędzy, zakładać swych fasadowych spółek, wysyłać dzieci do szkoły czy spędzać wakacji. Europa to zarazem baza rosyjskiego systemu i jego wentyl bezpieczeństwa.

Na tej samej zasadzie typowy wyborca Strachego czy Marine Le Pen uważa za oczywiste i dane niezliczone aspekty pokoju i dobrobytu, jakie osiągnięte zostały w efekcie integracji europejskiej. Archetypowym przykładem jest możliwość wykorzystania 25 maja wolnych, uczciwych i demokratycznych wyborów do Parlamentu Europejskiego, by zagłosować na ludzi twierdzących, że są przeciwko jego istnieniu.

Podobnie jak Putin, Strache i Le Pen składają wyraźnie sprzeczną ofertę: wszystkie zalety europejskiego pokoju i dobrobytu jakoś zostaną zachowane, nawet jeśli Europejczycy powrócą do jakiejś formy państwa narodowego. To oczywiście utopia tyleż głupia, ile mało błyskotliwa. Nie ma państwa narodowego, do którego ktokolwiek mógłby powrócić. Alternatywą w zglobalizowanym świecie są wyłącznie różne formy interakcji. Dla krajów takich jak Francja czy Austria, albo Grecji, Bułgarii czy Węgier, odrzucenie Unii Europejskiej oznacza przyjęcie Eurazji. Taka jest po prostu obiektywna rzeczywistość: zjednoczona Europa może adekwatnie odpowiedzieć agresywnemu rosyjskiemu petropaństwu i prawdopodobnie to uczyni; zestaw skłóconych państw narodowych nie może.

Liderzy europejskich partii prawicowych nie próbują już nawet ukrywać, że ich ucieczka z Brukseli prowadzi wprost w objęcia Putina. Członkowie ich partii jeżdżą na Krym i wychwalają tamtejszą farsę wyborczą jako wzór dla Europy. Niemal w każdym przypadku blisko jest im do Putina, a nie do rzekomo skrajnie prawicowego rządu Ukrainy. Nawet lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa dzieli się Putinowską propagandą z milionami brytyjskich widzów debaty telewizyjnej.

Prezydenckie wybory w Ukrainie mają się odbyć 25 maja, który nie przypadkiem jest również dniem wyborów do europarlamentu. Trwająca obecnie rosyjska interwencja na wschodniej Ukrainie ma na celu zapobiec ich przeprowadzeniu. W ciągu najbliższych kilku tygodni Eurazja oznacza współpracę Kremla i europejskiej skrajnej prawicy, jako że Rosja próbuje zapobiec temu, żeby ukraińskie wybory w ogóle się odbyły, a europejscy nacjonaliści próbują wygrać wybory europejskie.

Głos na Strachego, Le Pen czy nawet Farage’a to dziś głos na Putina, a klęska Europy to zwycięstwo Eurazji. Powrót do państwa narodowego nie jest możliwy, zatem integracja będzie trwała dalej, w tej czy innej formie: tylko o formie możemy zadecydować.

Politycy oraz intelektualiści zwykli kiedyś mawiać, że nie ma alternatywy dla europejskiego projektu, ale teraz już jest: Eurazja. Ukraina nie ma przyszłości bez Europy, ale Europa nie ma też przyszłości bez Ukrainy. Przez całe stulecia historia Ukrainy objawiała nam momenty zwrotne historii Europy. Wygląda na to, że dziś jest podobnie. Oczywiście to, w jakim kierunku historia teraz podąży, zależy, przynajmniej w najbliższych sześciu tygodniach, od Europejczyków.

Jest to skrócona wersja tekstu, który ukazał się w Frankfurter Allgemaine Zeitung. Z oryginalnej, angielskiej wersji przełożył Michał Sutowski.

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij