Unia Europejska

Będą przyśpieszone wybory w UK. Wiemy, kto je wygra

„Ta buta i chamstwo brytyjskich elit nie zostaną szybko zapomniane”.

Brytyjska premier Theresa May, wannabe żelazna dama, właśnie zapowiedziała rozpisanie przyśpieszonych wyborów parlamentarnych. Odbędą się one 8 czerwca 2017 r.

Jak powinniśmy czytać tę niezapowiedzianą decyzję? Obóz rządzący ma niewątpliwie świadomość porażki kursu na „twardy Brexit”. Dzisiejsze przemówienie May było kolejnym wykwitem politycznej schizofrenii: „skoro od Brexitu nie ma odwrotu, a Labour chce sabotować nasze porozumienie z UE, to rozpiszemy kolejne wybory. Mamy konkretną robotę do wykonania (ang. get the job done)”. Jaką konkretnie robotę, jakie konkretnie porozumienie, tego premier rzecz jasna nie wyjaśniła.

Pospekulujmy więc – skąd taka decyzja?

Po pierwsze wśród elit westminsterskich widać gigantyczny i autentyczny strach przez Brexitem. Mamy do czynienia przede wszystkim z problemem wewnątrz partii konserwatywnej. Torysi zostali przez własne władze zmuszeni do postępowania wbrew sobie i 40-letniej, proeuropejskiej linii partii. W jednym z najlepszych przemówień parlamentarnych tego roku konserwatywny poseł Kenneth Clarke – odmówiwszy głosowania zgodnie z linią partii – pytał: „jeśli przez 40 lat kariery politycznej głoszę, że miejsce Wielkiej Brytanii jest w Europie, w jaki sposób mam teraz okłamać wszystkich, którzy na mnie głosowali? Zwłaszcza, że nie widzę np. tych 350 milionów zainwestowanych w służbę zdrowia” [które obiecywano w kampanii referendalnej].

Referendum brexitowe, którego kształt był wynikiem bezwzględnej, agresywnej i kłamliwej kampanii, odebrało klasie politycznej jasność myślenia. Torysi zapomnieli o swoich priorytetach: wolnym rynku, wolności przemieszczania się i inwestowania. Laburzyści zapomnieli zaś o dość bazowych elementach źródeł swojego poparcia: wykluczonych pracownikach, imigrantach, walce z dumpingiem socjalnym.

29 marca brytyjska premier Theresa May uruchomiła artykuł 50 Traktatu Lizbońskiego, a Londyn rozpoczął dwuletni proces negocjacyjny, który wyprowadzi Wielką Brytanię poza struktury europejskie. Premier May zdecydowała się na to nie mając żadnego wstępnego porozumienia z UE ani żadnych kart przetargowych w ręku.

To rozwód, w którym jedna ze stron wychodzi z domu oknem. Są szacunki mówiące o tym, że po Brexicie nawet 25% kierunków na uczelniach brytyjskich może zostać zamkniętych, mówi się też o tym, że obciążenie brytyjskiej służby cywilnej będzie największe od II wojny światowej. Nawet ci, którzy liczyli na ekonomiczne korzyści z Brexitu, widzą dziś wyraźnie, że po jednostronnej deklaracji wyjścia torysom brakuje argumentów w negocjacjach z Europą. Konserwatyści sami zaczęli dystansować się od argumentów ekonomicznych. „Koszt wyjścia nie gra roli” – tak brzmi radykalna linia, która nawet dla zwolenników premier Thatcher jest trudna do przełknięcia.

Od roku obserwujemy osobliwy spektakl, w którym zarówno torysi, jak i laburzyści miotają się dookoła argumentu „lud przemówił”. Wyjaśnijmy kilka rzeczy – nie lud, tylko 72% uprawnionych do głosowania, i nie „przemówił”, tylko podzielił się niemal po połowie. W Szkocji poparcie dla pozostania w UE (62%) było wyższe niż poziom poparcia dla pozostania w Zjednoczonym Królestwie (53%), przy czym interesy Szkocji – a przede wszystkim bazowe żądanie pozostania we wspólnym rynku – zostały całkowicie zignorowane przez Westminster. Na tym etapie jasne jest, że twardy Brexit to przede wszystkim widmo rozpadu Królestwa.

Brexit: Referendum, które skompromitowało referenda

Podczas sesji parlamentu w dniu uruchomienia Artykułu 50 Angus Robertson, poseł Szkockiej Partii Narodowej, powiedział: „Premier May obiecała, że będzie szukała porozumienia z rządem Szkocji, Walii i Irlandii Północnej, zanim uruchomi artykuł 50. A jednak premier uruchomiła go nie czekając na porozumienie. NIE MA żadnego porozumienia. Dlaczego premier złamała obietnicę?”. Premier May odparła: „Od początku mówiłam jasno. (…) Może przypomnę przy tej okazji panu posłowi, że Szkocja jest częścią Zjednoczonego Królestwa. Koniec tematu”.

Kolejne rządy w Westminster od lat prowadzą politykę dewolucji władzy, czyli stopniowo przekazują władzę rządom lokalnym. W 1999 roku powołano Zgromadzenie Narodowe w Walii i Parlament Szkocji, i od tamtej pory stopniowo, kilka-kilkanaście razy do roku, kolejne obszary legislacji są przesuwane do administracji lokalnych. W Szkocji poziom niezależności jest duży. Gospodarka leśna, służba zdrowia, edukacja i mieszkalnictwo – to tylko niektóre z obszarów, na które Westminster nie ma już żadnego wpływu. To, czego Szkocja zaznała od Anglików w czasie Brexitu, ta buta i chamstwo elit i decydentów, nie zostanie szybko zapomniane, a szkocka premier Nicola Sturgeon już zapowiedziała powtórkę referendum niepodległościowego.

Rozkwit życia politycznego w Szkocji, Irlandii Północnej i Walii ostatnich miesięcy to coś z innego porządku politycznego, autentyczne przebudzenie tożsamości politycznej obywateli. SNP i Plaid Cymru to obecnie najbardziej lewicowe ugrupowania w UK – manifest tej ostatniej to prawdziwy majstersztyk lewicowej narracji, która w dodatku jest dostępna w obu językach urzędowych oraz w uproszczonym angielskim. Być może rację ma Theresa May, że Brexitu nie da się już zatrzymać, ale z pewnością nie da się też zatrzymać lewicowego rozbudzenia w krajach Królestwa, które domagają się podmiotowego traktowania przez Westminster i wolnej ręki we wdrażaniu strukturalnych lewicowych reform.

Claire Fox: Jestem z lewicy i głosuję na Brexit

W czasie cotygodniowych sesji pytań do premier May trudno uniknąć wrażenia, że konserwatyści – zmęczeni, z podkrążonymi oczami, wzajemnie sprzecznymi argumentami w dyskusji – przegrywają na każdym polu z najmocniejszym głosem opozycji, czyli właśnie SNP. Linia polityczna torysów jest niespójna: wygrali wybory w 2015, kiedy premier Cameron obiecywał poparcie dla członkostwa w UE. Ich dzisiejsze zachowanie jest niekonsekwentne. SNP przeciwnie: ma jasny przekaz, klarowne żądania i gotowość walki o swoje obietnice wyborcze. Wygra, bo gra czysto.

Jeśli faktycznie dojdzie do wyborów w tak ekspresowym trybie i w czerwcu Brytyjczycy pójdą do urn – rezultat tego plebiscytu nie jest wcale taki pewny. Torysi są wciąż silni słabością największej opozycji, czyli Partii Pracy. I choć wpędzili kraj w najgorszy kryzys konstytucyjny od dekad, to nie jest wykluczone, że ujdzie im to na sucho. Przy obowiązującym w UK systemie większości względnej, obecne poparcie na poziomie 42% oznaczałoby dla torysów olbrzymią większość w izbie gmin. Są więc dwa możliwe scenariusze: torysi albo utrzymają obecne poparcie i powtórzą kurs na „twardy Brexit” (przy okazji tracąc też część własnych elit), albo zostaną zmuszeni do modyfikacji kursu poprzez dwie proeuropejskie siły w Westminster – SNP i LibDems. Inercja Labour i Jeremy’ego Corbyna wróży tragicznie: dwa miesiące to za mało czasu na polityczną odnowę. I premier May w oczywisty sposób próbuje tę słabość laburzystów wykorzystać.

Ostatnie miesiące i dynamika poparcia dla lewicowych i proeuropejskich sił na Wyspach Brytyjskich pokazują dobitnie, że konsekwencja ideowa to solidny fundament i dobra polisa na robienie polityki. SNP rośnie i proponuje – na miarę obecnych możliwości legislacyjnych – bardzo progresywne rozwiązania. Desperackie działania May są zaś próbą oczyszczenia partii przez bezprecedensową radykalizację kursu; i nie można wykluczyć, że ta operacja się powiedzie.

Jeśli Westminster umocni się w obecnej arogancji, zatrzyma dewolucję i wyprze wartości, które od ćwierć wieku wyznaczały kurs polityki wewnętrznej, zamiast rzekomej „zgody” należy spodziewać się regularnej politycznej wojny między Westminsterem a pozostałymi obszarami UK, które coraz głośniej domagają się autonomii politycznej, a także coraz częściej zdecydowanych, lewicowych reform.

**
Kinga Stańczuk, historyczka idei, pełnomocniczka Partii Razem ds. zagranicznych.

 

10 rzeczy, które możesz zrobić, żeby utrudnić jej Brexit

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Stańczuk
Kinga Stańczuk
Tłumaczka, analityczka, historyczka idei
Studiowała romanistykę i nauki polityczne na Uniwersytecie Londyńskim. Współzałożycielka Nowych Peryferii i Partii Razem. Publikowała między innymi w „Krytyce Politycznej”, „Gazecie Wyborczej”, „Małej Kulturze Współczesnej”, magazynie „Jacobin” i „L’Humanité”. Obecnie uczy w warszawskim liceum.
Zamknij