Unia Europejska

Cała władza w ręce Macrona (dzięki JOW-om)!

Dziś ordynacja większościowa wyłania we Francji parlament w zasadzie bez opozycji, w którym głos Francuzów niepopierających projektu Macrona został sztucznie zaniżony.

Choć ostateczny skład francuskiego Zgromadzenia Narodowego poznamy dopiero po drugiej turze wyborów parlamentarnych – Francuzi wybierają swoją niższą izbę parlamentu w jednomandatowych okręgach wyborczych w dwóch turach (jeśli żadna kandydatka nie uzyska bezwzględnej większości głosów) – to już dziś możemy powiedzieć, że okazały się one wielkim sukcesem Macrona. Jego stronnictwo, Le République en Marche (LRM), zapewniło sobie miażdżącą przewagę w niższej izbie parlamentu. Wedle publikowanych przez „Le Monde” szacunków w drugiej turze macronowcy zdobędą między 400 a 455 mandatów (z 577). Więcej niż sto powyżej progu bezwzględnej większości (289).

Tylko raz w historii V Republiki obóz rządowy miał w parlamencie silniejszą większość. W 1993 roku koalicja centroprawicy zdobyła 484 mandaty w Zgromadzeniu Narodowym. Ale wtedy prezydentem był socjalista François Mitterand i rząd Édouard Balladura skazany był na kohabitację z lewicowym Pałacem Elizejskim. Macron wziął wszystko.

Spektakularny wynik LRM w Zgromadzeniu Narodowym wcale nie wynika przy tym z masowego poparcia, jakie partia ta dostała w wyborach od elektoratu. Na wspólne listy LRM i Modemu (sprzymierzona z Macronem centrowa partia François Bayrou) w pierwszej turze głosowało – według danych francuskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – trochę ponad 7,3 miliona wyborców. To niewiele więcej niż 15% elektoratu. Mniej niż jedna szósta.

Przy historycznie niskiej frekwencji nieco poniżej 50% taki wynik wystarczył, by Macron dostał parlament w zasadzie pozbawiony znaczącej opozycji wobec jego rządów.

Warufakis: Gratulacje, prezydencie Macron. Od teraz się Panu sprzeciwiamy

Rzeź lewicy

Pomogły też w tym fatalne wyniki pozostałych partii. Każde stronnictwo poza LRM może się uważać za przegranego tych wyborców. Centroprawicowy blok Republikanów i mniejszych partii prawicy w najlepszym wypadku liczyć może na 110 mandatów. Front Narodowy maksymalnie na 10.

Największym przegranym jest jednak partia socjalistyczna. Tu możemy mówić o prawdziwym pogromie. Partia, która jeszcze w maju rządziła Francją, zajęła ostatnie miejsce wśród wielkich politycznych bloków: za LRM, centroprawicą, FN i Francją Nieugiętą (LFI) Mélenchona. W pierwszej turze w swoich okręgach wyborczych poległy jej kluczowe postaci – I sekretarz partii Jean-Christophe Cambadélis, była ministra kultury Aurélie Filippetti, wreszcie tegoroczny kandydat socjalistów na prezydenta – Benoît Hamon. W najlepszym wypadku w przyszłym Zgromadzeniu Narodowym PS i jego koalicjanci będą mieli 30 miejsc. W poprzedniej kadencji posiadali bezwzględną większość.

Największym przegranym jest partia socjalistyczna. Tu możemy mówić o prawdziwym pogromie.

Socjalistów wyprzedziła koalicja LFI Mélenchona. I on nie może mieć jednak powodów do zadowolenia – maksymalnie w drugiej turze razem z komunistami ugrać może 18 mandatów. Liczący – w najbardziej optymistycznej wersji – 48 mandatów lewicowy blok w następnym Zgromadzeniu Narodowym nie będzie w parlamencie żadną poważną opozycją dla Macrona.

Lewica zapłaciła słoną cenę za wewnętrzne podziały. Wyniki wyraźnie bowiem pokazują, że wystawienie dwóch konkurujących ze sobą list lewicy było błędem. W sumie na komunistów, LFI, ekologów, socjalistów i lewicową drobnicę (nie licząc najbardziej skrajnej) zagłosowało ponad 6,2 miliona wyborców. Gdyby lewica wystawiła jedną listę, to choć przegrałaby wybory, to miałaby szansę pełnić funkcję efektywnej opozycji wobec Macrona w przyszłym parlamencie.

Sierakowski: Populizm oświecony

JOW-y niszczą pluralizm

Wyniki wyborów raz jeszcze pokazują problemy z ordynacją większościową. Ma ona z pewnością tę zaletę, że pozwala wyłonić stabilną parlamentarną większość. Dzieje się to jednak kosztem pluralizmu parlamentarnego. W społeczeństwach o silnie sfragmentaryzowanej scenie politycznej JOW-y wyłaniają parlament zwyczajnie wypaczający faktyczny rozkład poparcia społecznego. Tak też się stało wczoraj we Francji.

W społeczeństwach o silnie sfragmentaryzowanej scenie politycznej JOW-y wyłaniają parlament zwyczajnie wypaczający faktyczny rozkład poparcia społecznego.

Przewaga LRM w parlamencie nie odzwierciedla w żaden sposób poparcia tej partii w społeczeństwie. Na lewicę padło tylko ponad milion głosów mniej niż na LRM, w Zgromadzeniu Narodowym będzie miała jednak aż ośmiokrotnie mniej deputowanych. Centroprawica zdobyła niecałe 4,9 miliona głosów – półtora razy mniej niż LRM i Modem. W Zgromadzeniu Narodowym Republikanie będą mieć jednak przynajmniej czterokrotnie mniej deputowanych niż rządząca większość.

Przedstawiciele wszystkich partii krytykują teraz „niereprezentatywne” wyniki. Mają rację, choć trudno nie zarzucić im hipokryzji – same wcześniej korzystały z tej ordynacji. Nie przeszkadzała im, gdy dostarczała korzystnych dla nich większości. Tylko Jean-Luc Mélenchon podnosił w kampanii prezydenckiej konieczność konstytucyjnej reformy V Republiki i zastąpienia ordynacji większościowej proporcjonalną.

Dziś ordynacja większościowa wyłania we Francji parlament w zasadzie bez opozycji, w którym głos Francuzów niepopierających projektu Macrona został sztucznie zaniżony. Jak w redakcyjnym komentarzu zauważa „Le Monde”, takie Zgromadzenie Narodowe – w dodatku złożone z wielu nowicjuszy, całą dotychczasową karierę polityczną zawdzięczających charyzmie Macrona – w małym stopniu będzie w stanie pełnić kontrolną funkcję wobec władzy wykonawczej.

Pamiętajmy o tym, gdy Kukiz znów zacznie mantrę o JOW-ach.

JOW-y kontratakują

Pozostaje ulica?

Co dalej z prezydenturą Macrona? Jeśli druga tura potwierdzi prognozy i da mu większość przekraczającą 400 mandatów, będzie miał faktyczną wolną rękę dla prowadzenia swojej polityki. 400 mandatów daje spory zapas, pozwalający przetrwać nawet potencjalne frondy i bunty w szeregach LRM.

Macron zakładał, że po zwycięstwie LRM w wyborach parlamentarnych nowe Zgromadzenie Narodowe przegłosuje pełnomocnictwa dla rządu, pozwalające mu zmieniać prawo za pomocą ordonansów. Prerogatywy te rząd Édouarde’a Philippe’a wykorzysta do tego, by bez przeciągających się debat w parlamencie przeprowadzić obiecywaną przez Macrona liberalizację ryku pracy.

Projekty Macrona w tej dziedzinie są mocno kontrowersyjne, wywołają opór ze strony lewicy i związków zawodowych. W sytuacji, gdy w parlamencie ich głos będzie w zasadzie niesłyszalny – a z całą pewnością politycznie bezskuteczny – miejscem protestu stanie się pewnie ulica. Ale niezależnie od tego, jak gwałtowne będą uliczne protesty, wątpliwe jest, by powstrzymały prezydenta tak silnie kontrolującego parlament, zdeterminowanego do przepchnięcia tych reform na początku kadencji  – w momencie gdy jego mandat jest najsilniejszy.

Putin nie ma czego świętować [Macron prezydentem Francji]

Potrzeba nowej partii

Warto też pamiętać, że stawiające opór władzy ruchy społeczne w bardzo ograniczonym stopniu mogą zmieniać rzeczywistość polityczną. Nie da się dokonać progresywnej zmiany społecznej, nie posiadając silnej reprezentacji parlamentarnej, a we Francji także własnego prezydenta.

Francuska lewica w roku 2017 okazało się dramatycznie niezdolna do walki na obu wyborczych frontach. Implozja Partii Socjalistycznej oraz zderzenie Mélenchona ze szklanym sufitem powinny dać do myślenia obu skrzydłom lewicy. Nie mogą pozwolić sobie w tej chwili na sekciarskie walki. Konieczne jest wypracowanie nowej formuły, zdolnej dotrzeć także poza zmobilizowany, lewicowy elektorat i przełamać apatię wyborców.

Z pewnością ekonomiczny populizm Francji Nieugiętej czy wezwania do reformy konstytucyjnej mogą służyć jako narzędzia mobilizacji, osi polaryzacji z Macronem dostarczą jego reformy ekonomiczne. Ale jeśli towarzyszyć im będą przemyślane osłonowe działania socjalne i faktycznie uda się im przełamać trwającą od Wielkiego Kryzysu stagnację francuskiej gospodarki, lewicy wcale nie będzie łatwo wygrać z nowym liberalnym centrum. Przed francuską lewicą długa droga przez pustynię.

Macron ma więcej programów niż pralka. Ale rynki to kochają

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij