Unia Europejska

Biedni i źli Niemcy. Kryzys gospodarczy znów karmi prawicowy populizm

AfD rośnie w siłę w całych Niemczech. Obok niechęci do maseczek i lęków związanych z migracją obsługuje chęć powrotu do business as usual z Rosją oraz radykalizację młodych mężczyzn przeciwko feminizmowi i osobom LGBT+. W ostatnich latach partia rozwija skrzydła w mediach społecznościowych, szczególnie na TikToku.

Czy zielona transformacja podzieli Zachód?

To pokłosie kryzysu gospodarczego, który trwa od pandemii, pogłębiony przez pełnoskalową inwazję Rosji na Ukrainę. Gospodarka się kurczy, a zielona transformacja nie idzie zgodnie z planem i obciąża kieszenie obywateli. Frustrację pogłębia inflacja, wysokie koszty życia i spadek średnich płac. Jak skomentował to dziennikarz „Bloomberga”: „Niemcy są bogate, lecz jego mieszkańcy są biedni i źli”.

Stary format się wyczerpał

– Strajki nie są w Niemczech czymś wyjątkowym, wyjątkowy jest ich ekonomiczny kontekst – zauważa Maria Skóra, ekonomistka i socjolożka związana z berlińskim Instytutem Polityki Europejskiej oraz think tankiem Das Progressive Zentrum. – Niemiecki dobrobyt wykształcony w latach 70. i 80. eroduje, a Niemcom bardzo trudno się z tym pogodzić. Jak w wielu innych krajach zachodnich, wizja, że kolejnym pokoleniom będzie żyło się jeszcze lepiej, nie jest już oczywista.

Protest niemieckich rolników w Berlinie. Fot. Matthias Berg/flickr.com

Kluczem do tamtego sukcesu był silny przemysł, tania siła robocza i tania energia z ZSRR, a potem Rosji. Energii z Rosji już nie ma, rąk do pracy mimo napływu migrantów brakuje, a przemysł – na przykład motoryzacyjny – nie nadąża za nowymi technologiami, w których przodują kraje azjatyckie. – Stary format się wyczerpał – kwituje Skóra – a nowego, jak się zdaje, brak.

Miało nim być przestawienie gospodarki na zielone tory, jednak nieodzowną częścią tego planu był rosyjski kurek z gazem. Bez tego nie uda się zamknąć kopalni zgodnie z zapowiedziami, a na nowe inwestycje brakuje pieniędzy. Sztandarowy plan Zielonych – przestawienie niemieckich gospodarstw domowych na pompy ciepła – idzie jak po grudzie, bo okazało się, że zamiast korzyści przynosi obywatelom biurokratyczne kłopoty i dodatkowe wydatki.

W UE wraca zaciskanie pasa. Jak długo można tkwić w błędzie?

czytaj także

Niemiecka koalicja rządowa planowała zasilić zieloną transformację pieniędzmi z niewykorzystanego funduszu covidowego, jednak w listopadzie 2023 roku Federalny Trybunał Konstytucyjny uznał ów manewr za niezgodny z konstytucją. W ten sposób i tak już zaciśnięty pasem budżet na ten rok okazał się uboższy o 60 miliardów euro. Kontrowersyjne obcięcie dotacji do oleju napędowego było jednym z pomysłów na zapchanie tej dziury.

Antyestablishmentowa odwilż po Merkel

Koalicja „świateł drogowych” (od kolorów partyjnych socjaldemokratów, liberałów i Zielonych) jeszcze przed budżetowym blamażem była najgorzej ocenianym rządem RFN w historii. Według styczniowych badań jej pracę ceni zaledwie 27 proc. obywateli, a tworzące ją partie spadły w sondażach na trzecie i kolejne miejsca (na pierwszym jest centroprawicowa CDU, na drugim prawicowo-populistyczna AfD). Źle oceniany jest przede wszystkim premier Olaf Scholz, polityk pozbawiony charyzmy, jak również pomysłów na rozwiązywanie licznych konfliktów między lewicowym i liberalnym skrzydłem koalicji.

– Rząd ma na koncie wiele potknięć – przyznaje Maria Skóra – ale również zbiera żniwo poprzednich 16 lat z Angelą Merkel u władzy. Chadecy zapewniali ciepłą wodę w kranie, ale zostawili Niemcy pełne strukturalnych problemów, od uzależnienia energetycznego od Rosji, przez zaniedbanie infrastruktury kolejowej i digitalizacji, po brak przemyślanej polityki integracyjnej.

Niemiecki rząd podjął walkę z samotnością. Problem dotyczy też Polski

Na niechęci do rządu zyskuje antyestablishmentowa AfD. Pomysł tej partii na Niemcy nie różni się szczególnie od innych europejskich populistów – zero migracji, precz z odklejonymi elitami, a może by tak wyjść z Unii. AfD urosła po kryzysie migracyjnym 2015 roku, jednak długo nie mogła przebić szklanego sufitu w granicach 12–15 proc. poparcia. Kolejny skok zaliczyła w pandemii, a obecnie może liczyć na głosy 22 proc. obywateli. Większość jej wyborców wskazuje, że wybiera tę partię ze względu na jej ostry kurs względem migracji.

Największą popularnością cieszy się we wschodnich landach, które po wcieleniu do RFN i (względnie) trudnej transformacji nigdy nie czuły mięty do zachodniocentrycznego mainstreamu. Ich mieszkańcy są słabo reprezentowani w Bundestagu i zdominowanych przez Zachód mediach, w bardzo niewielkim stopniu partycypują w jego bogactwie. Nie za bardzo identyfikują się z zachodnim poczuciem winy za Holocaust i związanym z nim lękiem przed oskarżeniem o rasizm.

Nie dla migrantów, LGBT, feminizmu

– Na Zachodzie migranci mieszkali od dziesięcioleci, a w dawnym NRD ich napływ jest czymś stosunkowo nowym – mówi Nancy Waldmann, dziennikarka „Märkische Oderzeitung”. – I wciąż jest ich tu na tyle mało, że łatwiej ich demonizować i winić za kryzys gospodarczy.

Waldmann mieszka we Frankfurcie nad Odrą, to jest w Brandenburgii, ale urodziła się w Turyngii. W obu tych landach, jak również w sąsiedniej Saksonii, AfD najprawdopodobniej zwycięży w lokalnych wyborach, które odbędą się we wrześniu. – W obecnych sondażach inne partie zostają daleko w tyle, ale obiecują koalicję przeciwko AfD – wyjaśnia dziennikarka. – Innego pomysłu na kampanię wyborczą nie mają.

AfD rośnie jednak w całych Niemczech. Obok niechęci do maseczek i lęków związanych z migracją obsługuje – jak wskazuje Maria Skóra – chęć powrotu do business as usual z Rosją oraz radykalizację młodych mężczyzn przeciwko feminizmowi i osobom LGBT+. W ostatnich latach partia rozwija skrzydła w mediach społecznościowych, szczególnie na TikToku. A mówimy o kraju, w którym powiadomienie o logowaniu nowego urządzenia do aplikacji bankowej można dostać pocztą, zaś gazety wydaje się w dużym formacie (ale za to wciąż sporo osób je czyta).

Pięć spraw, o które wykłóca się niemiecka koalicja

AfD nie stara się kreować na partię prawicową, lecz umiarkowaną, jak w ostatnich latach Marine le Pen ze swoim Zgromadzeniem Narodowym. Akceptuje w swoich szeregach postaci w rodzaju Daniela Halemby, członka „Bractwa Teutonia Praga”, aresztowanego w listopadzie za posiadanie „antykonstytucyjnych materiałów”, a dokładniej pamiątek w rodzaju pisemnego rozkazu wydanego SS przez Heinricha Himmlera. Björn Höcke, szef AfD w Turyngii, chciałby wyrzucać niepełnosprawne dzieci ze szkoły, a berliński Pomnik Pomordowanych Żydów Europy nazywa „hańbą”. Z kolei liderka partii Alice Weidel obwieściła ostatnio, że Niemcy powinny urządzić referendum w sprawie dexitu. Wcześniej wzbudziła kontrowersje, nazywając tereny byłej NRD „środkowymi Niemcami” (wschodnie Niemcy to w tym ustawieniu zachodnia Polska). Większość wyborców AfD przyznaje, że „jest im obojętne, czy partia uchodzi za skrajnie prawicową, jak długo porusza właściwe tematy”.

No platform i żadnych kompromisów

Dla tych, którym nie jest to obojętne, nową ofertę ma Sahra Wagenknecht. Podobnie jak AfD umie w socjale, bryluje też w tradycyjnych mediach. Ta była wiceprzewodnicząca Die Linke (Lewicy) założyła w styczniu 2024 roku Sojusz Sahry Wagenknecht – partię, która odwołuje się do tradycyjnych wartości socjalizmu (tzw. alt-left). Krytykuje skupienie Die Linke na kwestiach obyczajowych oraz koszty zielonej transformacji, sprzeciwia się zbrojeniu Ukrainy (uprawiając „kampanię pokoju”) i postuluje ograniczenie migracji w celu polepszenia sytuacji lokalnych robotników.

Co ciekawe, sama ma pochodzenie migranckie (jej ojciec był Irańczykiem), podobnie jak większość jej najbliższych współpracowników. Niewykluczone, że przyciągnie do siebie obywateli z tłem migracyjnym, którzy często bywają krytyczni wobec nowych fal migracji. Według najnowszych sondaży może liczyć na 7 proc. poparcia, a głosowania na Sojusz Sahry Wagenknecht nie wyklucza 27 proc. ankietowanych (jej popularność rośnie zwłaszcza na wschodzie). Podbiera wyborców Die Linke i AfD, a do tego przyciąga niezdecydowanych.

5 szkód, które Niemcy wyrządzają Europie przez odejście od atomu

Niezdecydowani zasilają też elektorat AfD. Jest ich zresztą coraz mniej, bo polaryzacja doścignęła wreszcie i Niemcy, krainę politycznego konsensusu i pieczołowicie wypracowywanych kompromisów. Z populistami prawie nikt nie chce wchodzić w koalicję, media mainstreamowe mówią o nich wyłącznie krytycznie – otacza ich tzw. kordon sanitarny. Dotyczy to głównie AfD, bo Sahra Wagenknecht – jak wyjaśnia mi Nancy Waldmann – postrzegana bywa jako „lepsza”, bo antynazistowska populistka, która może odebrać AfD głosy. W grudniu Urząd Ochrony Konstytucji zakwalifikował AfD jako partię skrajnie prawicową, co oznacza, że służby mogą śledzić jej członków bez ograniczeń.

Demonstracja AfD przeciwko niemieckiemu zaangażowaniu w pomoc napadniętej przez Rosję Ukrainie. Fot. Matthias Berg/flickr.com

Za izolacją AfD stoi przekonanie, że nie należy dopuszczać do debaty skrajnych głosów, by ich nie promować – efekt okazał się jednak zgoła odwrotny. W 2023 roku liczba członków partii wzrosła o 37 proc. i wynosi obecnie ponad 40 tysięcy. – Zadziałał tu syndrom oblężonej twierdzy – ocenia Maria Skóra. – Ten sam, który kazał zwolennikom PiS wystawać pod siedzibą TVP. Podobnie uważa Nancy Waldmann, przyznając, że taktyka no platform, której była wcześniej zwolenniczką, okazała się nieskuteczna, szczególnie kiedy towarzyszyły jej próby przypodobania się antymigranckiemu elektoratowi przez mainstream. – Ludzie wolą zagłosować na oryginał niż na kopię. Dziś elektorat AfD czuje się na każdym poziomie wykluczony i nie trafia do nich już żaden argument.

„Reemigracja leży w interesie Niemiec” lub delegalizacja AfD

Wzrasta również opór wobec silnej AfD – tydzień temu pod hasłem „zero tolerancji dla nazizmu” na ulice wyszło ponad milion Niemców. W Monachium na demonstrację przyszło tylu ludzi, że policja postanowiła ją rozwiązać ze względów bezpieczeństwa. Zapalnikiem była wiadomość o tajnym spotkaniu skrajnej prawicy (w tym członków AfD), które odbyło się w listopadzie w Poczdamie. Planowano na nim „reemigrację”, czyli deportację, migrantów oraz obywateli z tłem migracyjnym.

Kiedy sprawa wyszła na jaw, przewodniczący frakcji AfD w pięciu wschodnich krajach związkowych wydali oświadczenie, że „reemigracja leży w interesie Niemiec”. Po przeciwnej stronie barykady wzmogły się z kolei głosy wzywające do delegalizacji AfD oraz odebrania Björnowi Höcke biernych praw wyborczych. Z kolei premier Olaf Scholz pochwalił masowe demonstracje przeciwko skrajnej prawicy, nazywając je dowodem na „demokratyczną konstytucję tego kraju”.

Niemcy ich biją: Olaf Scholz wymierza cios w ruch klimatyczny

Na demonstracjach nie było jednak wielu migrantów – przynajmniej tych, których można byłoby zidentyfikować na zdjęciach po innym niż biały kolorze skóry. Pełnomocniczka rządu Niemiec ds. integracji, Reem Alabali Radovan, alarmuje na łamach „Die Zeit”, że wzrost prawicowych nastrojów wzbudza raczej strach i chęć ucieczki z Niemiec – w pierwszej kolejności tych wykształconych i mobilnych. – Widzę to również we Frankfurcie nad Odrą – przyznaje Nancy Waldmann. – Mój znajomy, którego rodzina pochodzi z Turcji, nie myśli o tym, jak walczyć o demokratyczne Niemcy, lecz o tym, jak stąd uciec, choć to przecież także jego ojczyzna. Jeśli większość osób z tłem migracyjnym ma takie podejście, to mamy spory problem.

Maria Skóra spekuluje, że migranci pochodzenia muzułmańskiego mogą czuć się pozbawieni prawa głosu po tym, gdy Niemcy prewencyjnie zakazały ważnych dla wielu propalestyńskich demonstracji. – W niemieckiej debacie jakakolwiek krytyka działań Izraela jest bardzo trudna ze względu na lęk przed oskarżeniem o antysemityzm – wyjaśnia ekspertka.

Žižek: Dostrzec cierpienie Palestyńczyków, czyli jak wywołałem skandal we Frankfurcie

Przed lokalnymi wyborami we wschodnich landach Niemcy czekają jeszcze wybory europejskie. AfD najprawdopodobniej zajmie w nich drugie miejsce i zgarnie pokaźną część z aż 96 mandatów, które przypadają w Parlamencie Europejskim Niemcom. W znacznym stopniu przysłuży się do „drastycznego przesunięcia równowagi sił między lewicą a prawicą w PE”, które zaprognozował ostatnio European Council on Foreign Relations.

Tymczasem nad niemiecką gospodarkę nadciągają nowe chmury – tym razem wywołane atakami bojowników Huti na statki zmierzające z Azji do Europy. Opóźnione dostawy materiałów doprowadziły już do ograniczenia produkcji w fabrykach Tesli, coraz gorzej przędzie też trzeci co do wielkości w Niemczech przemysł chemiczny, który ostrzega przed wzrostem cen. Wygląda na to, że Niemcy będą coraz biedniejsi i coraz bardziej źli.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij