W sprawie Gruzji dogadaliśmy się tak, że dotąd nie odzyskała kontroli nad Abchazją i Osetią Południową.
W 2008 roku w wyniku starć gruzińskich wojsk i separatystów z Osetii Południowej zostali zabici rosyjscy żołnierze. Dało to Rosji oficjalny powód, aby zareagować. Wojska wkroczyły do Gruzji i przez kilka dni toczyły się starcia. Rosja wykorzystała konflikt jako pretekst do „wyzwolenia” problematycznych regionów Abchazji i Osetii Południowej. Chociaż nie zostały one uznane przez społeczność międzynarodową jako oddzielne państwa, to do dzisiaj Tbilisi nie odzyskało nad nimi kontroli. Osetia Południowa nie ma nawet przejść granicznych od strony Gruzji. Oczywiście taki scenariusz był wykluczany przez większość analityków i publicystów.
Gdy stało się jasne, że szanse na przywrócenie stanu sprzed wojny są niemal niemożliwe, wszyscy jednym chórem orzekli, że Rosja nie odważy się na dalsze kroki. A Ukraina miała być bezpieczna, bo zbyt duża, zbyt ważna i zbyt blisko Unii Europejskiej. Wkrótce po wojnie z Gruzją Zachód wrócił w relacjach z Rosją do business as usual. Kreml jednak odważył się zrobić kolejny krok – tym razem zajął Krym, aby „obronić” rosyjskojęzycznych.
Podobnie jak w 2008 roku pojawiła teraz się rzesza „realistów”, którzy w mniej lub bardziej przekonujący sposób próbują wyjaśnić, dlaczego Rosja zatrzyma się na Krymie i dlaczego powinniśmy załatwić wszystko na spokojnie.
Może te głosy nie byłyby zaskakujące, gdyby wypowiadali je wyłącznie tacy „nestorzy” jak Henry Kissinger, ale często słychać je i na lewicy. Wśród nich znalazł się Jakub Majmurek (Ukraina będzie musiała dogadać się z Rosją).
Szok po szoku
„Choć Unia Europejska i MFW oferowały Janukowyczowi przed szczytem w Wilnie naprawdę mało korzystne (przynajmniej w perspektywie krótkoterminowej) warunki, choć propozycja Putina była hojniejsza i oznaczała mniejsze koszty dla ukraińskiej gospodarki, Ukraińcy masowo wybrali Europę” – pisze Majmurek w swoim tekście. Jak rozumiem, ma na myśli, że Zachód pod pozorem wsparcia oferuje terapię szokową, a Putin nie oczekuje niczego. Oferta Zachodu rzeczywiście wzbudza wiele wątpliwości, a w szczególności podniesienie taryf na gaz dla odbiorców indywidualnych. Niewykluczone, że Unia pomoże Ukrainie równie skutecznie, jak pomogła Grecji – w rezultacie pogłębiając kryzys.
Niemniej straszenie „terapią szokową” w kontekście Ukrainy jest zupełnym niezrozumieniem tego, co wydarzyło się z ukraińską gospodarką od rozpadu Związku Radzieckiego. Nie mam bowiem do czynienia z niewydolną gospodarką centralnie sterowaną, a niewydolnym kapitalizmem, w którym sprywatyzowano i zliberalizowano niemal wszystko, co się dało.
W 2003 roku Ukraina wprowadziła podatek liniowy dla osób fizycznych w wysokości 13 procent; w 2007 roku wzrósł on do 15 procent. Prywatyzacje państwowych przedsiębiorstw zaczęły się ponad dwadzieścia lat temu. Dwa lata temu ukraiński rząd wprowadził plan prywatyzacji, zgodnie z którym do 2015 roku planowano sprzedać już niemal wszystko, co pozostawało pod kontrolą państwa. Nie trzeba chyba dodawać, że sprywatyzowana własność trafia w ręce kilku oligarchów. „Ukraina pozostaje państwem «narodowego kapitału», gdzie nie mogą się przebić ponadnarodowe korporacje. Wcale to jednak nie poprawia życia ukraińskich pracowników. Częściej jest na odwrót – warunki pracy zazwyczaj są lepsze w zagranicznych firmach, mocniej kontrolowanych przez państwo, z którym trudniej im znaleźć wspólny język” – pisał dziennikarz i działacz związkowy Denys Horbacz.
Jeśli chodzi zaś o „hojniejszą” propozycję prezydenta Rosji, to tak naprawdę nie wiemy, co się za nią kryje. Jednak trzeba być naprawdę naiwnym, aby sądzić, że miał on zamiar pożyczyć pieniądze, nie oczekując w zamian niczego. Nie jest sekretem, że przedstawiciele Rosji mają chrapkę na ukraińskie gazociągi, i nie tylko. Przykładem tego była grudniowa wizyta Janukowycza w Moskwie, w trakcie której podpisał dokumenty, ale nikt do końca nie wie jakie. Rosja miała i ma duże ambicje. Oczywiście za czasów Janukowycza liczono, że uda się wciągnąć Ukrainę do powstającej w bólach Unii Euroazjatyckiej. W obecnej sytuacji wydaje się to jednak niemożliwe, więc sięgnięto po inne rozwiązania.
Ukraina nie chce izolować się od Rosji
„Ukraina jest dziś gospodarczo na tyle zależna od Rosji, że nie może pozwolić sobie na przedłużającą się zimną wojnę z sąsiadem. Naszym obowiązkiem, jako przyjaciół Ukrainy, jest przypominać o tym każdemu ukraińskiemu rządowi” – pisze Majmurek. Problemem jednak nie jest Ukraina, która nie chce rozmawiać z Rosją, tylko Rosja, która nie chce rozmawiać z Ukrainą. To, że Ukraińcom nie zależało na zrywaniu kontaktów z Rosją, najlepiej pokazują przeprowadzone w lutym badania przez Fundację Demokratycznych Inicjatyw. 68 procent respondentów opowiedziało się za tym, aby Rosja i Ukraina były niepodległymi, ale przyjaźnie do siebie nastawionymi państwami – z otwartymi granicami, bez paszportów i wiz. Co ciekawe, niezależnie od regionu wyniki były podobne (66,7 procent respondentów z zachodniej Ukrainy; 69,7 procent – z centralnej; 63,8 procent – z południowej; 72,2 procent – ze wschodniej).
„Rosja jest dziś głównym kredytodawcą Ukrainy” – zauważa Majmurek. Z tym że wszystkie te kredyty sponsorowały przede wszystkim korupcję i kolejne atrakcje w rezydencji Janukowycza w Międzygórzu. Spustoszenie, którego dokonała poprzednia ekipa, będzie musiało się wiązać z ogromną pomocą zagraniczną. Jeśli nie udzieli jej Zachód, to albo zrobi to Rosja, i Ukraina straci jakąkolwiek niezależność ekonomiczną i energetyczną, albo ten kraj zbankrutuje. Pytanie, czy Kreml będzie w stanie sfinansować pomoc dla Ukrainy, bowiem na swoim garnuszku ma już inne „wyzwolone” państwa i parapaństwa, a przyszłość rosyjskiej gospodarki maluje się w ponurych barwach.
Głuchy telefon
Majmurek proponuje kilka rozwiązań, jak wyjść z kryzysu tak, aby Rosja „zachowała twarz” i były one jak najmniej dotkliwe dla wszystkich ze stron. Warto jednak się zastanowić, co dotkliwego jest w wycofania wojsk, które dokonały agresji na sąsiednie państwo bez żadnego powodu. Zastanawiające jest też, że mimo nawoływania, aby rozwiązania były najmniej dotkliwe dla wszystkich stron, okazuje się, że tylko Ukraina ponosi ich konsekwencje.
Po pierwsze, Majmurek proponuje za Kissingerem, aby Unia Europejska stanęła z boku jako arbiter, a nie była stroną konfliktu. Niezależnie od tego, jak patetycznie to brzmi – ludzie na Majdanie walczyli o swoją europejską przyszłość. Dlatego zajęcie przez UE pozycji arbitra wydaje się niemożliwe. Unia, chcąc nie chcąc, jest częścią tego konfliktu. Zamiast zachowawczych postaw powinna jasno powiedzieć, że szanuje wolę Ukraińców i będzie robić wszystko, aby pomóc zrealizować im ich aspiracje.
Po drugie, Ukraina miałaby zagwarantować językowe i kulturowe prawa ludności rosyjskojęzycznej. Ukraiński rząd od samego początku wysyłał takie sygnały, ale podobnie jak w innych przypadkach Rosja pozostaje na nie głucha. Jestem w stanie się zgodzić, że odwołanie ustawy o językach regionalnych było złym posunięciem, ale naprawdę potrzebne jest nowe prawo w tej kwestii – i nad takowym trwają właśnie prace.
Po trzecie, Zachód ma zagwarantować, że integracja ekonomiczna z UE nie przekieruje Ukrainy przeciwko Rosji. Podobnie jednak jak w przypadku ochrony ludności rosyjskojęzycznej, Rosja pozostaje głucha na wszystkie argumenty.
Po czwarte, Ukraina ma wysłać sygnał, że Swoboda i siły na prawo od niej nie będą tolerowane. Chociaż Ukrainie potrzebna jest poważna dyskusja o nacjonalizmie i jego roli, to taka gwarancja byłaby skandaliczna. Jak UE mogłaby wymagać czegoś, czego sama nie może spełnić, mając sama coraz większe kłopoty ze skrajną prawicą? Jak w takim razie traktować chociażby Węgry? Nie słyszałem, aby Majmurek postulował wykluczenie tego państwa z UE.
Po piąte, Zachód ma dać Rosji gwarancję, że Ukraina nie wstąpi w najbliższym czasie do NATO. Ten „najbliższy czas” może dla Rosji trwać w nieskończoność. Dlaczego bowiem miałaby się zgodzić na utratę wpływów za dziesięć lat? Decydowanie o przyszłości Ukrainy bez jej udziału to przykład najgorszej politycznej tradycji. Jeśli Ukraina wyrazi taką wolę i wszystkie wymagania zostaną spełnione, to nie powinno być żadnego „ale”. W takich przypadkach bowiem Zachód daje sygnał Rosji, że Ukraina jest drugorzędna.
Krymskie kłamstwa
Majmurek proponuje, aby „dać pracować dyplomacji”, zamiast stosować groźby w postaci sankcji i innych elementów rodem z zimnej wojny. Podstawą dyplomacji jest jednak zaufanie, a Rosja pokazała, że nie można jej nim darzyć.
W sprawie Krymu rosyjskie władze serwują notorycznie kłamstwa – nie gorsze od tych z czasów inwazji na Irak. Pierwszym z nich była sama decyzja o zezwoleniu na wprowadzenie kontyngentu na Krym. Oficjalnym powodem miała być śmierć rosyjskich obywateli, chociaż nikt nie zginął. Później, gdy ta linia okazała się nie do utrzymania, zaczęto skłaniać się w stronę obrony rosyjskojęzycznej ludności. Z każdym dniem stawało się też coraz bardziej jasne, że krymska „samoobrona” to po prostu rosyjscy żołnierze. Sugerowało to ich uzbrojenie, pojazdy na rejestracjach rosyjskiej armii, a w końcu same ich wypowiedzi czy wrzucane zdjęcia na portale społecznościowe. Nie mówiąc już o tym, że obrona legalności krymskich władz, referendum i przebiegu głosowania jest zadaniem niezmiernie karkołomnym.
To wszystko nie oznacza, że dialog z Rosją powinien być zerwany, ale do czasu rozwiązania kryzysu powinien dotyczyć wyłącznie Ukrainy, co też zachodni politycy mniej lub bardziej skutecznie próbują realizować.
Dyplomacji „dawano pracować” przez ostatnie kilka lat i Kreml pokazał, że nic sobie z tego nie robi. Dlatego – po pierwsze – Zachód musi mówić jednym głosem, bo podzielony zawsze był rozgrywany przez Rosję. Po drugie, dialog nie powstrzymuje Kremla przed realizowaniem imperialnej polityki, dlatego dyplomacja powinna zostać wsparta wszystkimi niezbędnymi środkami – na przykład sankcjami. Wydarzenia z ostatnich lat pokazują, że rosyjski imperializm ma ambitne plany, a zadaniem Zachodu powinno być studzenie gorących głów na Kremlu.
Imperializm zły i trochę lepszy
„W przeciwieństwie do okresu radzieckiego na usprawiedliwienie swej brutalnej polityki Rosja nie ma już żadnej idei mogącej rościć sobie pretensje do uniwersalizmu i dziedzictwa oświecenia” – pisze Majmurek, a w następnych zdaniach krytykuje obrońców Putina i jego polityki imperialnej. „Nawet rola państwa-rezerwuaru taniej siły roboczej w UE okazuje się dla Ukraińców dużo atrakcyjniejsza niż perspektywa Unii Eurazjatyckiej. I trudno im się dziwić” – konkluduje.
Zadziwiająca jest łatwość, z jaką przychodzi Majmurkowi uczynienie z Ukrainy państwa drugorzędnego, o losach którego decydować ma trójkąt Moskwa-Bruksela-Waszyngton, mającego podporządkować się kaprysom większego brata. Zadziwiające jest też to, że można racjonalizować agresję jednego państwa i oczekiwać od ofiary, że będzie się starać, aby sprawca jej przebaczył. Zadziwiające jest wreszcie to, że można być krytykiem amerykańskiego imperializmu, a jednocześnie z takim pobłażaniem traktować rosyjski.