Świat

Wchodzimy w dziwną i niebezpieczną fazę wojny

Ani Rosja, ani Ukraina nie mają sił na to, by doprowadzić do przełomu. Pozostaje stan wojennego gnicia. To nie najgorszy scenariusz dla Moskwy, ale fatalny dla Ukrainy. Pytania o to, co dalej, stają się coraz bardziej palące.

Wojna w Ukrainie wkroczyła w najdziwniejszą i przez to bardzo niebezpieczną fazę. Ukraińcy wspierani dostawami broni nabierają apetytu na zwycięstwo. Ich zapał niepokoi wielu zachodnich zwolenników Realpolitik. Czego się obawiają?

Łukasz Warzecha podjechał na stację benzynową, zobaczył, że cena benzyny przekroczyła 7 zł, i pyta, czy Polsce warto angażować się w walkę do upadłego? Cena paliwa jest nie tyle argumentem, ile impulsem do apelu, by zrobić analizę ważącą wszystkie argumenty za polskim zaangażowaniem, czy powinniśmy w pełni popierać Ukrainę, czy też namawiać jej liderów do umiarkowania i kompromisu?

Bendyk: Laboratorium denazyfikacji

W pewnym sensie odpowiedzią na apel Warzechy jest wywiad, jakiego udzieliła premierka Estonii Kaja Kallas dziennikowi „Le Figaro”. Przekonuje, że w tej wojnie nie ma miejsca na prostą arytmetykę w kategorii interesów, zwłaszcza dla regionu środkowoeuropejskiego. Rosja nie jest państwem, z którym można zawierać wiarygodne porozumienia. Rosję trzeba zatrzymać siłą i osądzić zbrodnie wojenne. Wszelki kompromis prowadzący do powrotu sytuacji business as usual będzie odebrany jako oznaka słabości otwierająca drogę do wznowienia agresji po roku lub dwóch.

Kallas cytuje wypowiedź ministra spraw zagranicznych Ukrainy Dmytra Kuleby, który mówi: jeśli Rosja zatrzyma działania wojenne, będzie pokój. Ale jeśli Ukraina zrezygnuje z walki, nie będzie Ukrainy. O tej egzystencjalnej stawce ukraińskiej walki już pisałem – Ukraińcy nie mają wątpliwości, że walczą nie tylko o suwerenność, ale o przetrwanie narodu jako odrębnego podmiotu politycznego i kulturowego. Rosja nie ukrywała i nie ukrywa, że tych właśnie podstawowych aspiracji Ukraińców nie uznaje. A liderzy Rosji nie ukrywali i nie ukrywają, że celem jest „odzyskanie” Ukrainy, które dokona się nie w momencie podporządkowania Moskwie pod względem politycznym, ale po „pierekowce” ukraińskiego społeczeństwa i nawróceniu go na ideologię Russkowo mira.

Wydumane? Ukraińcy mają dość historycznych argumentów, by pokazać, że zagrożenie jest prawdziwe. Mieszkańcy Estonii, Łotwy, Litwy, Polski mają też dość historycznych argumentów, by rozumieć, że nawet 8 lub 9 zł za benzynę nie musi być wygórowaną ceną za uniknięcie Buczy lub Mariupola w ich granicach. Czy to w takim razie oznacza, że celem wojny ma być kapitulacja Rosji i jej „deraszyzacja”?

Nie brakuje i takich propozycji. Głównym argumentem tych, którzy je formułują, jest teza, że tylko pełna przegrana Rosji może doprowadzić do jej deimperializacji. W takim jastrzębim duchu pisze w „Rzeczpospolitej” Roman Kuźniar. Wyśmiewa, podobnie jak czynił to Mateusz Morawiecki, próby rozmów z Putinem podejmowane przez Emmanuela Macrona. Z rzeźnikiem się nie rozmawia ani nie troszczy o jego samopoczucie po przegranej, przekonuje.

Realiści kontrargumentują, że Rosja, im słabsza, tym staje się niebezpieczniejsza, bo pozostaje jej już wtedy tylko arsenał jądrowy jako ostatni lewar oddziaływania na rzeczywistość. W takim duchu pisze w „Le Figaro” Henri Guaino, doradca prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego. Twierdzi on, że Zachód z takim zapałem angażujący się w poparcie dla Ukrainy popełnia ten sam błąd, jaki doprowadził do I wojny światowej. Zbliżamy się do granicy, kiedy nie będzie już powrotu, a wydarzenia będą rozwijać się własną logiką, przekształcając katastrofalną całość wojny totalnej rozlewającej się na cały świat.

Głos w sprawie końca wojny pozycyjnej w Ukrainie

Paradoksalnie Guaino potwierdza diagnozę Ukraińców – tak, Rosja jest skazana na próby podporządkowania sobie Ukrainy i traktuje agresję jako odpowiedź na próbę secesji. Stawką jest jednak nie tylko próba zatrzymania Ukrainy w swojej strefie wpływów, stawka jest wyższa, jeśli nawet nie metafizyczna, to na pewno cywilizacyjna, polegająca na starciu Zachodu z Rosją jako cywilizacją właśnie, a nie tylko państwem mającym swoje interesy.

Guaino cytuje Henry’ego Kissingera, który mówił, że jeśli Ukraina chce przetrwać i prosperować, nie może być przedmurzem żadnego z bloków, tylko pełnić funkcję mostu między nimi. Zachód powinien zrozumieć, że dla Rosji Ukraina nigdy nie będzie jakimś tam obcym państwem. Innymi słowy, Ukraina powinna grać w taki sposób jak Finlandia i Austria po II wojnie światowej, a Zachód powinien jej neutralność popierać.

Guaino nie podpowiada, jak Ukraina taką neutralność mogłaby zachować, nie tracąc politycznej podmiotowości. Kuźniar z kolei nie mówi, jak przetrącić Rosji kręgosłup, bo jednak wizja, że zrobią to sami Ukraińcy w imieniu kolektywnego Zachodu, mimo wszystkich błędów Rosjan wydaje się ciągle mało realna.

Rosjanie niezrażeni wypychaniem spod Kijowa i Charkowa (zgodnie z rosyjską retoryką jest to „zaplanowany odwrót”) na terenach okupowanych rozpoczynają „denazyfikację” i podporządkowywanie rosyjskiej politycznej kontroli. Sukcesy taktyczne sił ukraińskich niestety nie przekładają się ciągle na sukces strategiczny, podobnie zresztą z drugiej strony.

„Pamiętajcie, że to nie jest wojna lokalna” [rozmowa z kijowską dziennikarką]

Żadna ze stron nie ma sił na uzyskanie przełomu, co jednak oznacza przewagę Rosji, stan wojennego gnicia. Taki stan na terytorium zaatakowanego państwa nie jest jednak dla Moskwy najgorszym scenariuszem. Dla Ukrainy jest scenariuszem bardzo niedobrym, bo oznacza choćby niemożliwość reaktywacji gospodarki, która działa w trybie wojennym na bardzo spowolnionych obrotach.

Niestety, za słowami Kuźniara nie pójdą czyny, tzn. żadne z państw NATO nie zdecyduje się na interwencję, by przesunąć równowagę zbrojnie na korzyść Ukrainy. I tu ujawnia się inny, geopolityczny wymiar wojny. Warto przeczytać komentarz Zhou Bo, chińskiego oficera i analityka politycznego z Tsinghua University, opublikowany w „The Economist”.

Bo tłumaczy podejście Chin do wojny w Ukrainie i wskazuje na kluczowe geopolityczne pytanie. USA zwiększyły znacznie zaangażowanie w konfrontację z Rosją, przesuwając do Europy siły. Tym samym zmniejszyły obecność na obszarze nabierającym obiektywnie coraz większego znaczenia – indyjsko-pacyficznym. Czy USA są jednak w stanie angażować się równocześnie na obu „frontach”, europejskim i azjatyckim?

Žižek: Od Rasputina do Dwaputina, czyli witajcie w gorącym pokoju

Bo pyta, jak długo USA kierowane obecnie przez Bidena zdecydują się zajmować Ukrainą, a w którym momencie uznają, że Ukraina jest jednak zbyt dużym kłopotem, przeszkadzającym w zajęciu się tym, co najważniejsze – nowym priorytetowym kierunkiem geostrategicznym w Azji i na Pacyfiku.

Bo kończy ciekawą konkluzją, która przeczy przekonaniu podtrzymywanemu na Zachodzie. Cieszymy się z zachodniej jedności i konsolidacji, jaką wywołała rosyjska agresja. NATO wyszło ze stanu śmierci klinicznej, a nawet poszerza się o Szwecję i Finlandię. Tyle że to perspektywa prowincjonalna, w cieniu wojny w Europie przyspiesza proces nieuchronnego przesunięcia ekonomicznej i geopolitycznej mocy z Zachodu na Wschód. Największym wygranym tej konfrontacji będą Chiny.

Co to jednak wszystko oznacza dla Ukrainy i możliwego pokoju? Z każdym tygodniem trwania konfliktu pojawiać się będzie coraz więcej komentatorów pytających, tak jak Łukasz Warzecha, o koszt zaangażowania. I coraz żałośniej będą wyglądać jastrzębie apele o złamanie karku Rosji bez zwiększenia zachodniego zaangażowania i bezpośredniej interwencji zbrojnej.

Jak zerwać z rojeniami o „strefach wpływów” i odzyskać lepszy świat

Powstają różnorodne scenariusze. Tak ponure jak prognoza nadchodzącej wojny światowej i tak radosne jak wizja nie tylko upadku Putina, ale i rozpadu Rosji. To najlepszy dowód, jak mało mamy przekonujących danych, by wiarygodnie obstawiać przyszłość. Ta ukryła się, jak by powiedział Carl von Clausewitz, w „wojennej mgle”.

W takiej sytuacji często o rozstrzygnięciu decydują „czarne łabędzie”, działania podejmowane na zasadzie coup d’oeil, które nieoczekiwanie są w stanie przesunąć równowagę. Można na nie liczyć, nie można mieć pewności, że się pojawią.

**
Tekst ukazał się na blogu Antymatrix.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Edwin Bendyk
Edwin Bendyk
Dziennikarz, publicysta, pisarz
Dziennikarz, publicysta, pisarz. Pracuje w tygodniku "Polityka". Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012). W 2014 r. opublikował wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim książkę „Jak żyć w świecie, który oszalał”. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi w ramach DELab Laboratorium Miasta Przyszłości. Wykłada w Collegium Civitas, gdzie kieruje Ośrodkiem badań nad Przyszłością. W Centrum Nauk Społecznych PAN prowadzi seminarium o nowych mediach. Członek Polskiego PEN Clubu.
Zamknij