Zarówno sam Lula, jak i rzesze jego zwolenników twierdzą, ze prezydent jest niewinny, a uwięzienie go jest tylko zabiegiem politycznym, mającym na celu uniemożliwienie mu startu w wyborach prezydenckich, które odbędą się w październiku tego roku.
Noc z 8 na 9 kwietnia była pierwszą, którą były prezydent Brazylii, ikona lewicy latynoamerykańskiej i lider wszystkich sondaży wyborczych w 2018 roku, Luiz Inácio Lula da Silva spędził w więzieniu. Jego sojusznicy wciąż mają nadzieję, że ogromne protesty oraz orzeczenie kolejnej instancji sądu w jego sprawie doprowadzą do jego uwolnienia, możliwości startu w tegorocznych wyborach i objęcia urzędu prezydenta. Przeciwnicy z kolei tańczą z radości na ulicach, ciesząc się, że wreszcie kończy się czas bezkarności polityków. Pojawia się jednak wątpliwość: dlaczego do więzienia nie trafił jeszcze nikt z partii PSDB, opozycyjnej wobec Partii Pracujących, z której wywodzi się (i którą stworzył) Lula?
Czy Lula jest człowiekiem, czy już tylko ideą?
Kiedy prezydent, po dwóch dniach przebywania w siedzibie swojego związku zawodowego, oddał się w końcu w ręce policji – co nie było proste, budynek otoczony był bowiem dziesiątkami tysięcy jego zwolenników – sam powiedział o sobie „Ja nie jestem już człowiekiem, ja jestem ideą”. Czy jest tak w rzeczywistości?
czytaj także
Luiz Inácio Lula da Silva sprawujący urząd prezydencki w Brazylii w latach 2003-2010, kiedy skończył drugą kadencję cieszył się 80-procentowym poparciem. Był pierwszym w historii tego kraju prezydentem nie wywodzącym się z elit, nie będącym synem rodziny posiadającej fortunę. Pracować musiał już jako nastolatek, aby wesprzeć bliskich, a wykonując pracę fizyczną stracił palec jednej ręki. Założył związek zawodowy, później zaś współtworzył CUT (dziś największa centrala związkowa w Brazylii) i walczył aktywnie z dyktaturą wojskową. Po jej upadku kilkukrotnie starał się o urząd prezydenta, a udało mu się to dopiero za czwartym razem. Co prawda, pierwszym prezydentem, którego nazwano „ojcem biednych” był Getúlio Vargas rządzący w latach 1930-1945 i 1950-1954. Wprowadził pierwszy w historii kraju Kodeks Pracy i powszechny system emerytalny, za jego czasów kraj zmierzał jednak do dyktatury i do dziś postać ta budzi wiele kontrowersji. Lula był już jednoznacznie postrzegany jako „taki jak my” i „człowiek z ludu”.
Dzięki jego polityce społecznej, a przede wszystkim największemu programowi warunkowemu na świecie – Bolsa Família – wyprowadził z biedy 36 milionów osób. Dzięki kwotom na uczelniach osoby wywodzące się z dzielnic biedy i ciemnoskóre zaczęły zdobywać wyższe wykształcenie. Regularnie wrastała pensja minimalna i powoli unowocześniano bardzo zacofany, powszechny system ochrony zdrowia. Dzięki programom gospodarczym następował szybki wzrost, mieszkańcy terenów wcześniej zapomnianych, szczególnie w najbiedniejszym regionie Północno-Wschodnim (Nordeste) uzyskali dostęp do wody i elektryczności. I wbrew temu, co często można przeczytać, wzrost gospodarczy Brazylii nie był spowodowany wyłącznie wysokim światowym popytem na surowce, lecz wynikał z upodmiotowienia milionów ludzi i wzrostu wewnętrznej konsumpcji. Tę ostatnią zablokowało później niewłaściwe funkcjonowanie systemu finansowego w Brazylii i ogromne oprocentowanie kredytów konsumpcyjnych, kart kredytowych oraz długu publicznego.
Brazylia wciąż jest krajem ogromnych nierówności społecznych i ekonomicznych, które narastały przez 500 lat historii. Prezydent Lula był jednak pierwszym w historii, który naprawdę, na tak szeroką skalę, zaczął wspierać osoby o niższych dochodach. Nie oznacza to jednak, że nie popełniał błędów. Walka z nierównościami ograniczała się bowiem do wspierania najbiedniejszych, nie udało się natomiast ani jemu, ani jego następczyni Dilmie Rousseff, pokonać wielkich oligarchii czy zmienić zasad funkcjonowania brazylijskiego systemu finansowego. Nie doprowadzono też do zmian w zakresie posiadania ziemi – z cenzusu przeprowadzonego w 2010 roku wynika, że 1 procent właścicieli ziemskich wciąż dysponuje 45 procentami ziemi w Brazylii. Ogromne kontrowersje wzbudzały decyzje dotyczące budowy tamy Belo Monte – naruszające prawa człowieka oraz zagrażające środowisku naturalnemu. Mimo postępów w zakresie praw kobiet (dopiero w 2006 roku przemoc domowa została wpisana do kodeksu karnego) wciąż jeszcze w Brazylii średnio co 1,5 godziny jakaś kobieta ginie tylko dlatego, że jest kobietą. Nie udało się w ogóle zmienić restrykcyjnego prawa aborcyjnego. Mimo dyskusji na ten temat nie podjęto żadnych zmian w polityce narkotykowej. W więzieniach zaliczanych do najgorszych na świecie wciąż dochodzi do drastycznego łamania praw człowieka, a nawet przypadków tortur. I to też była Brazylia Luli da Silvy. Brazylia, dla której zrobił więcej niż ktokolwiek w historii, ale i Brazylia, która wciąż wymaga zmian. Mitologizowanie postaci Luli – zrozumiałe w obecnym napięciu politycznym – nie pomoże ich wdrożyć, za to prowadzi do jeszcze większych podziałów w tym kraju.
Problemy Luli – problemy Brazylii
Aby zrozumieć, z czym zmaga się obecny prezydent Brazylii, trzeba najpierw wiedzieć, czym jest operacja Lava Jato (dosłownie: Operacja Myjnia Samochodowa), czyli największe korupcyjne śledztwo prowadzone w Brazylii. Dotyczy ono koncernu naftowego Petrobras, w którym państwo ma 64 procent udziałów. Proceder polegał na tym, że największe firmy budowlane płaciły łapówki członkom zarządu firmy i politykom (na ich konta prywatne, albo partyjne) w zamian za intratne kontrakty zlecane przez Petrobras, o często sztucznie zawyżonej wartości. W sumie udowodniono już przestępstwa na zawrotną kwotę, 30 miliardów reali brazylijskich – co jest równowartością około 30 miliardów złotych. Afera zatacza coraz szersze kręgi i zarówno wielu nietykalnych dotąd biznesmenów, jak i politycy z większości partii są albo podejrzani, albo już nawet skazani (w więzieniu siedzi już m.in. Eduardo Cunha, były przewodniczący Izby Deputowanych, notabene jeden z głównych autorów impeachmentu Dilmy Rousseff).
Dowbor: Brazylijskie elity szukały haka na prezydent Dilmę Rousseff. I go znalazły
czytaj także
Jednym z podejrzanych stał się także Lula. Zarzucono mu, że przyjął łapówkę w wysokości 3,7 mln reali od firmy budowlanej OAS SA – w postaci luksusowego trzypoziomowego apartamentu w nadmorskim kurorcie. W zamian Lula miał umożliwić OAS SA wygranie przetargu rozpisanego przez Petrobras. W lipcu zeszłego roku sędzia federalny Sérgio Moro skazał Lulę na 9 lat i 3 miesiące więzienia. Prezydent odwołał się, lecz w styczniu 2018 roku sąd nie tylko nie uniewinnił 72-letniego byłego polityka, lecz wydłużył jego karę do 12 lat i jednego miesiąca. W minionym tygodniu Sąd Najwyższy liczbą głosów 6:5 orzekł, że mimo że Lula ma prawo odwołać się jeszcze do kolejnych instancji – to powinien już rozpocząć odbywanie kary.
I ten właśnie wyrok kładzie się cieniem na przyszłość Brazylii.
Czy Lula jest winny?
Wyrok sądu drugiej instancji jest jednoznaczny: jest winny. Zgodnie z brazylijskim prawem były prezydent może się jednak dalej odwoływać. Teoretycznie, zgodnie z art. 5 LXI brazylijskiej Konstytucji nikt nie ma prawa podlegać karze więzienia, jeśli odwołuje się od wyroku, a nie wyczerpał wszystkich instancji. W 2016 roku Sąd Najwyższy wydał budzące wiele kontrowersji orzeczenie, które stało w sprzeczności z tym zapisem ustawy zasadniczej i nakazał rozpoczęcie odbywania kary już po dwóch instancjach. W takiej samej sytuacji przed Sądem Najwyższym w Brazylii w październiku stanął Aécio Neves z partii PSDB. Sąd zwolnił go z odbywania kary, choć ciążyły na nim nie tylko większe zarzuty, ale i mocniejsze dowody. Lula ma natomiast odbywać karę, choć dowodem w jego sprawie są wyłącznie zeznania świadków, którzy sami dzięki temu uzyskają mniejszy wymiar kary. Prokuraturze nie udało się bowiem zebrać żadnych mocniejszych dowodów.
Zarówno sam Lula, jak i rzesze jego zwolenników, twierdzą, ze prezydent jest niewinny, a uwięzienie go jest tylko zabiegiem politycznym, mającym na celu uniemożliwienie mu startu w wyborach prezydenckich, które odbędą się w październiku tego roku. Tym bardziej, że były prezydent prowadzi z dużą przewagą we wszystkich sondażach. Kontrowersje wzbudza fakt, że prezydent został skazany tak szybko, bez przekonujących dowodów w sprawie – zwłaszcza na tle spraw innych polityków, ze znacznie cięższymi zarzutami, które ciągną się latami, a oni sami pozostają na wolności. Może najbardziej jednak rażące jest porównanie z w ogóle nie toczącą się sprawą – obecnego prezydenta Michela Temera, który objął stanowisko po impeachmencie Dilmy Rousseff (przez niektórych nazywanym zamachem stanu w białych rękawiczkach), a którego Kongres, a więc zapewne najbardziej skorumpowane gremium na świecie, w głosowaniu uchronił przed odpowiedzialnością karną za przestępstwa korupcyjne oraz namawianie do popełnienia przestępstwa. Na polityczny charakter wyroku przeciw Luli wskazuje też prędkość, z jaką sędzia Sérgio Moro wydał nakaz o aresztowaniu. Warto dodać, że wszystko odbyło się w bardzo nieprzyjemnej, wojskowej atmosferze. Dzień wcześniej bowiem główny dowódca wojsk lądowych gen. Eduardo Villas Bôas, napisał na Twitterze, że „wojsko razem z innymi prawymi obywatelami stanowczo sprzeciwia się bezkarności, przestrzega Konstytucji i broni pokoju społecznego i demokracji”. Z kolei emerytowany wojskowy Luiz Lessa powiedział, że wojsko może zainterweniować, jeśli Sąd Najwyższy wyda decyzję pozwalającą Luli pozostać na wolności. Te słowa wywołały wielką dyskusję w Brazylii, kraju, który w latach 1964-1985 zmagał się przecież z krwawą dyktaturą wojskową.
Z tych powodów wielu zwolenników Luli uważa, że największą klęską Brazylii nie jest już wcale 7:1 (przegrana z Niemcami podczas półfinałów mistrzostw świata w Brazylii) lecz właśnie 6:5, a więc wynik głosowania w sprawie Luli w Sądzie Najwyższym.
Kluczowy rok 2018
Ten rok jest ważny dla Brazylii nie tylko dlatego, że – co prawda powoli i nie wszyscy – politycy dotąd bezkarni trafiają do więzień i że największa afera korupcyjna w historii kraju (a może i świata) jest powoli rozpracowywana. Liczy się także z tego powodu, że to rok wyborczy. Jak już była mowa, były prezydent Lula da Silva, chciałby w nich wystartować, a jeśli by się to udało, to wedle sondaży najprawdopodobniej by je wygrał. I to jest być może główna przyczyna, dla której proces w jego sprawie toczy się tak szybko, jest tak stronniczy, a wyroki tak surowe.
Po morderstwie Marielle Franco na ulice Brazylii wychodzą setki tysięcy ludzi
czytaj także
Drugi w kolejności we wszystkich sondażach jest Jair Bolsonaro. To polityk radykalnie prawicowy, wypowiadający się w sposób rasistowski, mizogin, zwolennik posiadania broni i dyktatury wojskowej – swój głos podczas głosowania w sprawie impeachmentu Dilmy Rousseff zadedykował marszałkowi Ustrze, odpowiedzialnemu za torturowanie prezydent, gdy ta jeszcze była więzioną działaczką opozycji w latach 70. Jair Bolsonaro daje bardzo proste recepty na większość problemów Brazylii, a do tego pokazuje się jako człowiek do tej pory będący z dala od władzy. A na to, jak wiadomo, w niejednym państwie wyborcy zdołali się nabrać.
Pozostają dla Brazylii trzy nadzieje. Po pierwsze, Lula wciąż jest w grze. W sierpniu Sąd Wyborczy orzeknie, czy może kandydować w wyborach prezydenckich. Wkrótce powinien też zapaść wyrok w kolejnej instancji, który może doprowadzić do jego uniewinnienia. Po drugie, wszystko wskazuje na to, że choć Partia Pracujących wciąż wszędzie podaje, że jej kandydatem będzie prezydent Lula, to lewica zaczyna się konsolidować – na wspólnych wiecach występują reprezentanci wielu różnych partii i powoli padają nazwiska innych kandydatów, których mógłby poprzeć cały lewicowy blok. I wreszcie, po trzecie, co prawda ostatnie lata na świecie najczęściej pokazywały odmienny trend, ale istnieje jednak duża szansa, że Jair Bolsonaro zostanie zatrzymany w drugiej turze przez polityka centrolewicowego (jeśli taki się pojawi) lub centroprawicowego. W Brazylii rośnie też coraz więcej ruchów oddolnych, emancypacyjnych i kolejne grupy wykluczonych wchodzą do gry.
Wyrok i osadzenie w więzieniu prezydenta Luli przyniosły być może najsmutniejsze dni w najnowszej historii Brazylii. Mimo wielu pomyłek i zaniechań, był to prezydent, który miał pomysł na Brazylię, który włączał do społeczeństwa kolejne wykluczone grupy. Prezydent Lula na pewno jest dla Brazylijczyków najważniejszą postacią przełomu XX i XXI wieku i na pewno takim zostanie zapamiętany. Niezależnie od tego, jak potoczą się dalsze losy polityczne samego Luli i całej Brazylii, podręczniki do historii będą musiały pisać o nim dobrze.