Świat

Ja na niego nie głosowałem

Przed jakim wyborem stanęli Czesi w trakcie tych dwóch dni głosowania? Czy na pewno był to wybór między prawicą a lewicą?

Pod koniec lat 80., po tym jak Kurt Waldheim został w bezpośrednich wyborach austriackim prezydentem, wielu z naszych południowych sąsiadów woziło na tylnej szybie samochodu deklarację „Ja na niego nie głosowałem” (Ich hab´ ihn nicht gewählt). Nie chcieli być utożsamiani ze zwycięską większością uważającą, że ten prezydent nie ma co prawda w demokratycznym świecie najlepszej opinii, ale to przecież nasz człowiek, swój chłop.

Wiedeński pomysł u nas chyba nie znajdzie naśladowców. 2 250 000 obywateli, którzy oddali swój głos na Karla Schwarzenberga, było co prawda zawiedzionych ostatecznymi wynikami wyborów, ale ich rozczarowanie zwycięstwem drugiego kandydata z trudem przetrwa najwyżej kilka tygodni. Ostatecznie wszyscy oczekujemy, że od marca będzie na Hradzie lepiej. Trochę mniej międzynarodowego obciachu to naprawdę coś nie do pogardzenia. 

Sama zmiana najwyższego reprezentanta państwa, nadzieja, że może być tylko lepiej, jest wystarczającym/niewystarczającym (niepotrzebne skreślić) efektem milionów koron wydanych na bezpośrednie wybory prezydenckie. Dziś, kiedy mamy to już za sobą, kiedy z trudem wytrwaliśmy przy fanfarach z Libuszy [opera Bedřicha Smetany], którymi nas przy każdym „prezydenckim” programie raczyła telewizja, przyszedł czas na zastanowienie się, co nam dał nowy sposób wyboru głowy państwa.

Niezależnie od intencji parlamentarnych inicjatorów tego pomysłu, bezpośredni wybór na najwyższy urząd w państwie uchylił drzwi do długo zamkniętej trzynastej komnaty demokracji bezpośredniej [w czeskich bajkach w trzynastej komnacie kryje się zazwyczaj wielka tajemnica – przyp. tłum.]. Świadczy o tym również seria równoległych lokalnych referendów, których nie można nie zauważyć. Ten katalizator zmiany już z nami zostanie.

A jak my obywatele sprawdziliśmy się przy tej premierze? W jednym apekcie, który okazał się znaczący, średnio: chodzi o wciągnięcie do gry politycznej tzw. dekretów Benesza. Ten kawał dawno już nieświeżego mięsa, zakrzepłej ksenofobii i płomiennego nacjonalizmu został wyciągnięty na światło dzienne, aby posłużyć w rozgrywce politycznej. Tą kartą grali również ludzie, których ciężko uznać za prostaczków. Zapomnieli oni, że groźba „niemieckiego rewizjonizmu” przez całe dziesięciolecia fałszywie wspierała panowanie Sowietów nad ich środkowoeuropejskim satelitą. Sformułowania takie jak „powojenne wypędzenie Niemców” znowu były przedstawiane jako niemalże zdrada stanu. O czym innym, jak nie o wypędzeniu moglibyśmy jednak mówić? O apelu do niemieckich obywateli? Nawet słowo „transfer” [stosowane w Czechach eufemistyczne określenie wypędzenia sudeckich Niemców – przyp. tłum.] tego nie oddaje. Dzisiejsze Czechy, zakotwiczone w Unii Europejskiej, nie są powojenną Czechosłowacją z jej poczuciem krzywdy i ówczesnymi poglądami na bezpieczeństwo państwa – nie muszą się obawiać słowa „wypędzenie”.

Przed jakim wyborem, przed jakimi wyborami staliśmy w trakcie tych dwóch dni głosowania? Wielu z wyborców Karla Schwarzenberga musiało zapomnieć, że oddają głos na wicepremiera rządu Nečasa, gotowego bronić jego antyspołecznych działań. Człowiekowi, który czasami wypowie odważne sąd, po którym niestety nie następują jednak równie odważne czyny. Wielu, prawdopodobnie wierząc w dobre wychowanie i elegancję Schwarzenberga, oczekiwało, że będzie pełną dostojeństwa głowa państwa.

Lista grzechów Miloša Zemana jest dłuższa, co odpowiada dłuższemu czasowi, który jako premier, ale też jako zwykły człowiek obejmujący drzewa [Zeman po odejściu z polityki opowiadał w wywiadach, że podczas spacerów po lesie lubi obejmować drzewa – przyp. tłum.], Zeman poświęcił czeskiej polityce. Mało kto dziś pamięta, jak przed kamerami oznajmił, że kończy z paleniem w proteście przeciwko podniesieniu cen papierosów. Wielu natomiast pamięta hasło „czystych rąk”, które pomogło ČSSD wygrać wybory, po czym zostało zapomniane. Wielu nie mogło przeżyć tzw. umowy stabilizacyjnej z głównym przeciwnikiem politycznym [Václavem Klausem – przyp. tłum.] – umowy, która następnie funkcjonowała jako inkubator korupcji. Itd. Itp.

Czy był to wybór między prawicą a lewicą? Wielu tak uważało, chociaż było to niezgodne z prawdą. „Moim zdaniem w naszej polityce nie jest najważniejsza różnica między prawicą a lewicą, ale pomiędzy profesjonalizmem a amatorszczyzną” powiedział Miloš Zeman w „Právu” [czeska gazeta codzienna – przyp. tłum.] 29 grudnia 2012. Tak, sam uważa siebie (ale również Klausa) za profesjonalnego technokratę. Zmienił się, zmienia się? Przypomnijmy sobie ponad stuletnie stwierdzenie Talleyranda o Burbonach, jeden z aforyzmów, które Zeman tak kocha: „Nic nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli”. Czy może to stwierdzenie jednak nie okaże się prawdą?

Nie da się nie zauważyć, że szereg osób i mediów, które kiedyś ostro krytyzowały Zemana, teraz uznały go za swojego faworyta. Włączając w to dotychczasowego prezydenta i jego rodzinę. Czego od niego oczekują? Chyba tego, że rzuci z wysokości Hradu linę ratunkową czeskiej prawicy, aby nie spotkał jej los podobny prawicy słowackiej [skłócona i rozdrobniona pozostaje w opozycji, z krótką przerwą na rząd Ivety Radičovej w latach 2010–2012. Po sporach wewnątrz koalicji przedterminowe wybory znowu wygrała populistyczno-lewicowa partia Roberta Fico – przyp. tłum.]  Jak to osiągnąć? Przede wszystkim rozbijając czeską lewicę. Socjaldemokratów czekają ciężkie czasy, po przyszłych wyborach parlamentarnych mogą co najwyżej stać się częścią rządu mniejszościowego.

Po swojej wygranej Miloš Zeman podziękował wszystkim, którzy swoim udziałem w wyborach „spełnili swój obywatelski obowiązek”. Pomyłka nieomylnego. Nikt nas nie może zmusić, żebyśmy poszli do gospody, gdzie gotują tylko dwa, niesmakujące nam dania. Te 3,5 miliona obywateli, którzy z takiego poczęstunku zrezygnowali, nie można określić mianem bohaterów dnia. W większości nie poszli głosować z braku zainteresowania, z wygody. Dla reszty pierwsze bezpośrednie wybory prezydenta to raczej pewien indykator, na pewno żaden przełom. Nie jest rozstrzygnięte, czy nasz system polityczny zmieni się z czysto parlamentarnego na quasi-prezydencki, czy spełni się dość powszechne marzenie o silnej głowie państwa, oświeconym technokracie. Pozostanie też wiele innych zasadniczych pytań, na które dopiero szukamy odpowiedzi. 

Przełożyła Vendula Czabak

Tekst ukaże się w najbliższym numerze czeskiego dwutygodnika A2 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij