Świat

Bernard-Henri Lévy: Hołd dla Simone Veil

W 1974 roku stanęła naprzeciw francuskiego parlamentu i wygłosiła przemówienie, które miało zmienić życie francuskich kobiet. BHL wspomina Simone Veil.

Wciąż mam przed oczami obraz Simone Veil, francuskiej (a następnie europejskiej) polityczki, która zmarła w zeszłym tygodniu. To czarno-białe zdjęcie zrobione w Paryżu przed grobem nieznanej żydowskiej ofiary we wrześniu 1979 roku między Rosz ha-Szana a Jom Kippur – w okresie zwanym Jamim Noraim (Dni Trwogi). Młody mężczyzna z odkrytą głową stoi za mównicą i przemawia ku czci tych, którzy zginęli w Holokauście. Simone Veil stoi w pierwszym rzędzie – piękna kobieta, lekko zadumana, lecz ciągle obecna myślami. Jest sceptyczna, ostra, pełna niedowierzania, nieufna. Później w tonie delikatnego wyrzutu powie owemu młodemu mężczyźnie: „Zanadto lirycznie”.

Parę lat wcześniej w 1974 roku stanęła naprzeciw francuskiego parlamentu i wygłosiła przemówienie, które miało zmienić życie francuskich kobiet i naznaczyć prezydenturę Valery’ego Giscarda d’Estaing tak, jak zniesienie kary śmierci prezydenturę jego następcy François Mitterranda. Broniąc legalizacji aborcji, Veil przypominała Romy Schneider z Procesu Orsona Wellesa – była zdeterminowana, ale jakaś nieswoja. W jej słowach słychać było siłę współistniejącą z bezdenną melancholią. Może nie wybuchła łzami po tym wystąpieniu, ale bez wątpienia przeżyła ten moment w sposób, który chrześcijański teolog Duns Szkot nazwał „ostateczną samotnością”.

Paradoksalnie była potem wielbiona, celebrowana, adorowana w całej Europie, choć była swego rodzaju pasażerką na gapę w czasach, których nigdy do końca nie zrozumiała – tym, co zawsze pozostawało zagadką dla jej rówieśników, było jej lekkie wycofanie, w jej oczach tak oczywiste, jak to tylko możliwe. Znała swoje przeznaczenie oraz siłę swojego pragnienia (od którego nigdy nie odstąpiła), żeby zerwać z czymś, co w 1980 roku podczas paryskich demonstracji ku czci ofiar zamachu bombowego na synagogę przy rue Copernic nazwała „żydowską dezintegracją”.

Kim naprawdę jesteś, kiedy wywożą cię do Auschwitz zaledwie parę dni po otrzymaniu matury oraz gdy dokonujesz niemożliwego i zostajesz przy życiu mimo patrzeniu śmierci prosto w oczy? Jak możesz robić cokolwiek poza trzymaniem dystansu, jeśli doświadczyłaś na własnym ciele zarówno tragedii, jak i cudów?

Nic nie denerwowało Veil bardziej niż śpiewka, że Holocaust jest czymś niewysławialnym, co miałoby być wytłumaczeniem faktu, że ocaleni po powrocie do domu wycofywali się w milczenie. „Nieprawda!” – dowodziła. Oni tak naprawdę chcieli własnie przemówić!

Jednak ludzie nie chcieli tego słuchać. W przeciwieństwie do kliszy mówiącej, że najpierw była pamięć, która stopniowo była wymazywana, ona wierzyła, że dla pokolenia, które przeżyło obozy, to niepamięć była pierwsza. Pamięć musiała dopiero wzrosnąć, zakorzenić się oraz przeciwstawić ruchomym piaskom uproszczeń i wyparć.

Dyskomfort, który odczuwała, jako ministra, próbując poruszać ten temat, był prawdziwy i widoczny na pierwszy rzut oka. Co musiała pomyśleć, kiedy na pewnym przyjęciu została zapytana, czy tatuaż na jej ramieniu to numerek do szatni?

Starliśmy się raz. Miało to miejsce w 1993 roku, kiedy doręczyłem Mitterrandowi wiadomość od bośniańskiego prezydenta Aliji Izetbegovića, który porównał Sarajewo do warszawskiego getta. Niewiele później zaaranżowałem mu spotkanie z francuskim prezydentem w Paryżu. Tuż przed spotkaniem zjedliśmy z Veil, Izetbegovićem i innymi bośniackimi znajomi i ja zjedliśmy obiad na drugim piętrze Brasserie Lipp. Nie przebierała w słowach: „Porównania czasem wiodą nas na manowce: niezależnie od tego, jak okropna jest sytuacja w Bośni, nie robicie nikomu przysługi, zestawiając ją z nieporównywalnym cierpieniem Żydów”. Izetbegović słuchał, przytakiwał i niespodziewanie zdawał się zgadzać.

Była jednocześnie władcza i delikatna, wybuchowa i hojna.

Na jej obronę trzeba przyznać, że nikt nie opisał osobliwości Holokaustu tak dokładnie jak ona. Była to zbrodnia bez śladu (brak pisemnych rozkazów; brak oficjalnych dyrektyw, kiedykolwiek, gdziekolwiek); bez mogił (jej ojciec, brat i matka obrócili się w dym i popiół, bez żadnego śladu poza jej pamięcią, a później jej autobiografią); bez ruin (Auschwitz – gdy do niego wróciła po wielu latach – było wyciszone, zneutralizowane, wyczyszczone); bez wyjścia (mieszkańcy Sarajewa, Rwandy, czy Kambodży mogli – przynajmniej w teorii – uciec, podczas gdy cechą charakterystyczną Holokaustu był fakt, że sam świat był pułapką); oraz, w końcu, bez przyczyny (mając wybór między przyspieszeniem przejazdu pociągu wiozącego żołnierzy na front lub pociągu wiozącego Żydów do komór, naziści zawsze wybierali tę drugą opcję).

Było jeszcze oczywiście pytanie o Europę. Po wojnie udzielano na nie dwie odpowiedzi. Była reakcja filozofa i muzykologa Vladimira Jankélévitcha: niemiecka ontologiczna odpowiedzialność, nieodwracalne hitlerowskie zepsucie języka oraz przyrzeczenie: nigdy nie mieć nic wspólnego z tą kulturą i tymi ludźmi. I była też reakcja Simony Veil: brak kolektywnej niemieckiej odpowiedzialności; niemiecki jako język nie tylko nazistów, ale i antynazistów; do tego wiara, że Europa jest projektem realnym – z Francją i Niemcami wspólnie opłakującymi swoją przeszłość.

Jak wiek temu powiedział francuski filozof Gaston Bachelard – świat da się sprowadzić do serii praw autorskich. Względność Einsteina. Wątpienie Kartezjusza. Śmiech Bergsona. Piekło Dantego. Dziś: Europa Simony Veil. Próbowałem ze wszystkich sił skojarzyć jakąkolwiek inną twarz z tytułem Księżnej Europy – nikt inny nie przychodzi mi do głowy poza nią.

Moja ostatnia rozmowa z Simoną miała miejsce dziesięć lat temu, kiedy to miałem zaszczyt wręczać jej nagrodę Hebrajskiego Uniwersytetu w Jerozolimie (Scopus Award). Towarzyszył jej mąż, Antoine, oraz synowie Jean i Pierre-François. Była zmęczona, ale wciąż charakterna. Niespokojna, ale pełna nostalgii. W przemówieniu opiewającym pokój, naukę i prawo, sparafrazowała filozofa Martina Heideggera, mówiąc: „Tylko słowo może nas uratować”.

**

Bernard-Henri Lévy był w latach 70. jednym z założycieli ruchu Nouveaux Philosophes (Nowi Filozofowie). Do jego książek należą m.in.: Wrogowie publiczni (wspólnie z Michelem Houellebecqiem), Left in Dark Times: A Stand Against the New Barbarism, American Vertigo: Podróż przez Amerykę śladami Tocqueville’a i niedawno wydana L’Esprit du  judaïsme.

Copyright: Project Syndicate, 2017.
www.project-syndicate.org

***
Przełożył Wojciech Wieczorek

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Bernard-Henri Lévy
Bernard-Henri Lévy
francuski filozof i pisarz
Jeden z założycieli ruchu Nowych Filozofów („Nouveaux Philosophes”). Jego książki to m.in. dostępne w języku francuskim i angielskim „Left in Dark Times: A Stand Against the New Barbarism”, „American Vertigo: Traveling America in the Footsteps of Tocqueville” oraz ostatnio „The Genius of Judaism”.
Zamknij