Rafael Correa zdobył popularność jako minister finansów sprzeciwiający się dyktatowi MFW. Właśnie został po raz trzeci prezydentem Ekwadoru.
Dwa miesiące szpitalnej terapii i medialnej nieobecności Hugo Chaveza zachęcają do spekulacji, kto mógłby zastąpić go w roli charyzmatycznego lidera latynoamerykańskiego „socjalizmu XXI wieku”. Ponieważ jego ewentualny następca, wiceprezydent Maduro, nie wywołuje entuzjazmu i emocji nawet wśród najbardziej oddanych zwolenników Chaveza, oczy wielu zwracają się ku pozostałym lewicowym prezydentom państw regionu.
„Pomniejszy autokrata”
Jednym z najczęściej wymienianych jest Rafael Correa, od 2007 roku prezydent Ekwadoru. Jako sojusznik Chaveza i krytyk neoliberalizmu zdołał już wyrobić sobie markę niebezpiecznego wroga Stanów Zjednoczonych. „Washington Post” w niesławnym zeszłorocznym komentarzu redakcyjnym scharakteryzował go jako „pomniejszego autokratę” i „przyjaciela bandytów” owładniętego „antyamerykańską paranoją”. Jednak mimo wszystko wybory prezydenckie w Ekwadorze z 17 lutego nie wywołały nawet w części takiego zainteresowania światowych mediów, jakie towarzyszyło zeszłorocznym wyborom w Wenezueli.
Główną przyczyną tej obojętności były prognozy, które niezmiennie wskazywały na zwycięstwo Correi w I turze. Takie przewidywania zabijały oczywiście cały dramatyzm wyścigu prezydenckiego. Jednak wbrew temu, co sugerowały prognozy przedwyborcze i ostateczne wyniki (Correa uzyskał ok. 57% głosów, zaś jego główny rywal, bankier i neoliberał Guillermo Lasso – 23%), ekwadorscy wyborcy mieli przed sobą skomplikowany wybór. Jego stawką była odpowiedź na pytanie, jaka polityka w ubogim południowoamerykańskim kraju zasługuje na miano postępowej i prospołecznej.
„Obywatelski rewolucjonista”
Correa, gruntownie wykształcony ekonomista, zdobył popularność jako minister finansów, sprzeciwiający się układowi o wolnym handlu z USA i dyrektywom Międzynarodowego Funduszu Walutowego w imię „suwerenności gospodarczej”. Ostatecznie podał się do dymisji, by po roku zdyskontować swoją popularność w wyborach prezydenckich. Startował jako kandydat radykalnej zmiany, odrzucający dotychczasowy układ polityczny, neoliberalizm i dominację USA na rzecz walki z ubóstwem, suwerenności, chrześcijańskiej nauki społecznej i socjalizmu XXI wieku. Jego nietuzinkowym ruchem była demonstracyjna rezygnacja z wystawiania własnej listy do Kongresu, by podkreślić sprzeciw wobec dotychczasowej ekwadorskiej „partiokracji”.
Ta decyzja postawiła przed zwycięskim prezydentem problem współpracy z parlamentem, w którym nie posiadał własnej frakcji. Ten kryzys – jak i wszystkie następne – pokazał Correę jako polityka nieprzewidywalnego, aroganckiego, ale w ostatecznym rozrachunku skutecznego. Po włączeniu do gabinetu reprezentantów tradycyjnych partii politycznych rzucił pomysł uchwalenia nowej konstytucji, która miałaby dokonać „rewolucji obywatelskiej” i całkowicie przemodelować ustrój kraju. W kampaniach towarzyszących wyborom do konstytuanty, a następnie referendum konstytucyjnego, po raz kolejny ujrzeć można było Correę jako rzecznika od dawna oczekiwanych zmian, toczącego walkę z tradycyjnymi elitami.
Sama konstytucja, przyjęta w 2008 roku, przyciągała uwagę radykalnymi zapisami o nacjonalizacji kluczowych gałęzi przemysłu, możliwości anulowania długów zagranicznych, legalizacji małżeństw homoseksualnych czy zakazie stosowania GMO na terenie Ekwadoru. Szeroki katalog praw ekonomicznych i społecznych obejmował między innymi prawo do żywności, czystej wody i sumak kawsay – w języku keczua oznaczającego „dobre życie” w zgodzie z naturą. Sama natura została uosobiona w artykule 71 jako indiańska Pachamama, mająca prawa do szacunku i funkcjonowania zgodnie z własnymi regułami. W bardziej namacalnej sferze politycznej nowa konstytucja oznaczała kolejne wybory (2009), które Correa wygrał w pierwszej turze i został pierwszym od dekad prezydentem Ekwadoru wybranym na kolejną kadencję. Zgromadzenie Narodowe, które zastąpiło Kongres, zostało zdominowane przez prezydencki „Sojusz PAIS” (Patria Altiva I Soberana – „Dumna i suwerenna ojczyzna”).
„Ludowy kapitalista”
Choć Correa poszerzył kompetencje prezydenta i umocnił swoją pozycję polityczną, jego władza pozostaje skrępowana przez najpoważniejsze ograniczenie – odgrywaną przez Ekwador w ramach międzynarodowego podziału pracy rolę peryferyjnego dostawcy surowców. Ten mały kraj od początku swojego istnienia pozostawał całkowicie zależny od wahań światowego rynku i w całości opierał swoją gospodarkę na eksporcie kolejno kakao, kawy, bananów, a od lat 70. ropy naftowej (odpowiadającej obecnie za połowę dochodów kraju). Ubóstwo i zależność od dochodów z eksportu oraz zagranicznego kapitału doprowadziły pod koniec lat 90. do kryzysu finansowego, którego skutki Ekwador odczuwa do dziś.
Właśnie w tych ciasnych gospodarczych ramach funkcjonuje polityka Correi. Rząd zwiększył kontrolę nad państwowymi i prywatnymi firmami naftowymi, przeznaczając dochody na rozbudowane programy socjalne. Radykalnie wzrosły wydatki na pomoc dla najuboższych rodzin, oświatę, opiekę zdrowotną i tanie mieszkania. Priorytetem stało się poszukiwanie nowych złóż ropy oraz rozpoczęcie eksploatacji niewykorzystanych zasobów złota, srebra i miedzi. Szczególne znaczenie zaczął odgrywać handel z Chinami, które w obecnej dekadzie wyprzedziły USA i stały się najpoważniejszym odbiorcą ekwadorskiej ropy. Z kolei układy „ropa za kredyty” zapewniły Ekwadorowi, który od dawna ma złą markę na międzynarodowych rynkach finansowych, niezbędne środki inwestycyjne.
Jednak ta praktyka budowania „socjalizmu XXI wieku” na eksporcie surowców odepchnęła od prezydenta wielu dotychczasowych sojuszników. Przedstawiciele części lewicy, ruchów indiańskich i ekologicznych oskarżają Correę o umacnianie peryferyjnej roli kraju, uginanie się przed żądaniami zagranicznych koncernów wydobywczych, dopuszczanie do degradacji środowiska i wspólnot indiańskich. Konfederacja Rdzennych Narodów Ekwadoru (CONAIE) wprost obwiniła go o „ludobójstwo” Indian amazońskich. największa organizacja ekologiczna kraju, Accion Ecologica, stwierdziła, że pomimo socjalistycznych i wspólnotowych zapisów konstytucji, Correa okazał się „ludowym kapitalistą” (capitalista popular). Alberto Acosta, były minister gospodarki, z bliskiego doradcy prezydenta stał się jednym z jego głównych krytyków. Opisuje on Ekwador jako kraj uwikłany w praktykę extractivismo – nieograniczonego wywożenia surowców kosztem ludności i środowiska – którą Correa pozwala kontynuować zagranicznym korporacjom w zamian za daniny na rzecz państwa. Sam prezydent nazwał masowe protesty przeciw Ustawie Górniczej „lewicowym i ekologicznym infantylizmem”, a uczestników oskarżył o sabotaż i terroryzm.
Masowe protesty indiańskie nadszarpnęły wizerunek Correi jako obrońcy ludu, ale największym kryzysem okazała się próba reformy płac pracowników budżetówki. W jej rezultacie Policja Narodowa praktycznie wypowiedziała rządowi posłuszeństwo. 30 września 2010 roku setki uzbrojonych funkcjonariuszy opanowały ulice największych miast, siedzibę Kongresu oraz lotnisko w Quito i na kilka godzin Correa został uwięziony w otoczonym budynku. Odbicie prezydenta i przywrócenie porządku przez oddziały wierne rządowi kosztowało 10 ofiar śmiertelnych i dziesiątki rannych. Ekwadorczykom brutalnie przypomniano, że przez dekady pucze wojskowe były najpopularniejszą metodą zmiany władzy w kraju. W porównaniu z tym wydarzeniem trwające całą kadencję spory z elitami gospodarczymi, mediami i wymiarem sprawiedliwości pozostają nieznaczącymi epizodami.
Wybranie Correi na trzecią (według konstytucji ostatnią) kadencję dowodzi jego wielkiej odporności politycznej. Nie zagroził mu ani reprezentujący tradycyjne elity Lasso, ani tym bardziej Acosta, który stojąc na czele szerokiej lewicowo-indiańsko-ekologicznej koalicji „rozczarowanych Correą”, uzyskał tylko około 4% głosów. Jednak zbudowany przez Correę system polityczny jest ograniczony i zagrożony nie tylko przez zależność od międzynarodowych rynków surowcowych, ostre podziały wewnętrzne, ale także przez styl i osobowość samego prezydenta. Jego konfliktowość i arogancję dostrzegają nawet zwolennicy. Gdy podczas kampanii wyborczej napisał na Twitterze do jednego z rywali: „Jeśli chcesz ze mną rozmawiać, zacznij najpierw płacić podatki i używać mózgu”, efektem była tylko polityczna anegdota. Gdy 30 września 2010 roku, według relacji, stanął naprzeciwko tłumu uzbrojonych policjantów i krzyczał „Tutaj jestem! Zastrzelcie swojego prezydenta, jeśli tego właśnie chcecie!” najprawdopodobniej ryzykował nie tylko życiem, ale też losem całej „obywatelskiej rewolucji”, budowanej wokół swojej osoby.
W tym kontekście niezagrożone niczym zwycięstwo Correi w pierwszej turze pokazuje, że Ekwadorczycy nie znajdują alternatywy dla budowania socjalizmu za ropę i ryzykownej strategii składania wszystkich nadziei na zmianę w ręce charyzmatycznej jednostki.
Mateusz Roczon – absolwent Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ oraz student Centrum Studiów Latynoamerykańskich UW.