Świat

Chaos w Turcji pogrąży Unię

Implozja polityczna Turcji przyniesie chaos w Europe. Turcy to największa „nieunijna” diaspora w UE.

Michał Sutowski: Dekadę temu amerykański neokonserwatysta Robert Kagan zapowiadał możliwość powstania geopolitycznych sojuszy państw anty-liberalnych; wskazywał przede wszystkim na Rosję i Chiny. Dziś, zwłaszcza w Europie, mówimy o możliwym zbliżeniu Rosji, Turcji i Iranu. To wiarygodna perspektywa? Co taki sojusz mógłby oznaczać dla Unii Europejskiej? Zwłaszcza w kontekście kryzysu uchodźczego, stanowisko Turcji wydaje się kluczowe..

Adam Balcer: Mniej więcej w tym samym czasie co Kagan, o „osi wykluczonych” stworzonej przez Turcję i Rosję pisała Fiona Hill i Omer Taspinar z Brookings Institute – dla ewentualnego porozumienia tych państw kluczowy byłby właśnie Iran. I faktycznie, to zbliżenie reżimów nieliberalnych widać dziś dość wyraźnie, choć trzeba zaznaczyć, że akurat w wypadku tej trójki kierunek zmian jest różny: o ile w Iranie dokonuje się pewna odwilż, względnie liberalizacja wewnętrzna, której objawem jest choćby wybór na prezydenta Hassana Rouhaniego, o tyle w Turcji i Rosji mamy ewidentnie trend autorytarny. Znacznie bardziej, rzecz jasna, zaawansowany w Rosji. Na kierunek autorytarny tych krajów wskazuje między innymi ranking Freedom House. Na pewno jednak, mimo tych różnic, wszystkie trzy kraje, a przede wszystkim Turcja i Rosja starają się rozgrywać Zachód i straszyć go, choć na różne sposoby.

Że się dogadają i stworzą jakiś antysojusz?

Turcja dość regularnie grozi, że zabierze zabawki i znajdzie sobie nową piaskownicę, jak np. sojusz z Rosją, albo wręcz szerszą platformę w rodzaju Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Pytanie brzmi jednak, czy taka alternatywa jest realna. Na pewno można założyć, że zbliżenie Rosji z Turcją ma miejsce – oczywiście to jest układ niesymetryczny, z Turcją w roli młodszego brata, bo różnica potencjałów gospodarczego i militarnego, ale też względnej siły elity władzy jest duża. Erdogan wyraźnie przykręca śrubę, ale ma poważne kłopoty wewnętrzne; jego pozycja bynajmniej nie jest tak silna jak Władimira Putina, obecnie niczym nie zagrożonego w roli przywódcy Rosji.

I co taki układ oznacza dla Turcji, która najbardziej nas tutaj interesuje?

Ze spraw bieżących, na pewno może się przełożyć na wznowienie – zamrożonych po zestrzeleniu rosyjskiego samolotu w listopadzie 2015 roku – planów budowy tzw. Tureckiego Potoku, czyli gazociągu z Rosji do Turcji po dnie Morza Czarnego. Na razie bardzo prawdopodobna jest jedna nitka, dostarczająca gaz do samej Turcji, w dużej mierze po trasie planowanego kiedyś, a nieudanego projektu Gazociągu Południowego. Druga nitka do UE jest sprawą otwartą. Warto przy tym przypomnieć, że początkowo zamierzano zbudować aż cztery nitki. Na stole leży również realizacja budowy przez Rosatom elektrowni atomowej w Akkuyu, która od kilku lat pozostaje na papierze. Ale dla Turków dziś najważniejsza jest jednak kwestia kurdyjska.

A co ma do tego Rosja?

Turecka armia nie przypadkiem przecież wkroczyła właśnie do Syrii, a to byłoby niemożliwe bez zielonego światła od Rosji oraz Iranu. Prezydent Erdogan głosi wprawdzie, że robi to po to, by obalić Bashara al-Assada, ale to opowieść na użytek wewnętrzny. Turcy teoretycznie mogliby zdecydowanie wzmocnić militarnie opozycję antyasadowską, ale stałoby się to kosztem kolejnego popsucia stosunków z Rosją. Wiadomo więc, że Turcji w Syrii chodzi o coś innego.

Czyli o co?

Najważniejsze wyzwanie to nie dopuścić do połączenia się w Syrii dużego regionu kurdyjskiego Rojava z nieco mniejszym, na północy, co oznaczałoby stworzenie w tym kraju pokaźnego pasa terytorium kontrolowanego przez Kurdów. I po to właśnie Turcy tam weszli – walczą też z tzw. Państwem Islamskim, ale na jednym ogniu będą piec dwie pieczenie. Rozdzielenie terytorialne Kurdów jest dla Turcji oczywiście ważniejsze niż walka z islamistami.

Rozdzielenie terytorialne Kurdów jest dla Turcji oczywiście ważniejsze niż walka z islamistami.

W ostatnich dniach coraz częściej dochodzi do starć turecko-kurdyjskich, przy czym Kurdowie mogą liczyć na współpracę z Syrią – niedawno syryjskie lotnictwo zbombardowało nawet tureckich żołnierzy. A jednak reakcja Turcji wobec Syrii jest umiarkowana – zwłaszcza jeśli porównamy ją z tym, jak jeszcze rok temu Turcy potrafili się zachować w sytuacji naruszenia ich przestrzeni powietrznej przez Rosjan.

Rozumiem, że skoro Assad jest sojusznikiem Rosji, a Turcja go werbalnie potępia, ale odpuszcza zabijanie swoich żołnierzy, to na relacjach z Rosją zależy jej bardziej. Czy to znaczy, że można mówić o jakimś trwałym zwrocie w tym kierunku? Turcja to wciąż członek NATO…

Erdogan może walić pięścią w stół i straszyć Zachód, że się trwale zwiąże z Rosją, ale realne pole manewru Turcji wyznaczają dość twarde uwarunkowania.

Jej gospodarka jest zależna dużo bardziej od Zachodu niż rosyjska czy irańska: ma duży deficyt na rachunkach bieżących i zadłużenie sektora prywatnego – oczywiście na Zachodzie.

Potrzebuje dużo „gorącego” kapitału, no i potrzebuje handlu oraz inwestycji z krajów zachodnich. W 2016 roku USA były ważniejszym partnerem handlowym niż Rosja… Do tego Turcja to jeden z najważniejszych importerów broni na świecie, a kupuje ją głównie w USA, Niemczech, Wielkiej Brytanii i w Korei Południowej. Najważniejsi partnerzy ekonomiczni są na Zachodzie, więc jakieś gwałtowne zerwanie, przesunięcie w stronę Rosji i Iranu, oznaczałoby trzęsienie ziemi dla gospodarki.

Państwa nie do końca demokratyczne mogą sobie czasem na to pozwolić w imię celów „wyższych”…

Gospodarka to nie wszystko – trzeba wiedzieć, jak duże przełożenie na sprawę kurdyjską ma USA. Amerykanie są dosłownie na miejscu: marines szkolą kurdyjskich bojowników, współpraca wywiadowcza między Kurdami w Syrii i USA jest bardzo intensywna, Amerykanie wspierają Kurdów nalotami, przesyłają im broń… Rosja na pewno nie ma na Kurdów porównywalnego wpływu, ani nie ma tak bliskiej i silnej z nimi relacji. Ale zgoda – gdyby Turcy mogli wykonać taki zwrot szybko i bez wielkich konsekwencji ekonomicznych, to nie wykluczone, że spróbowaliby.

A co to wszystko oznacza dla Unii Europejskiej? Nie wiemy, co się w przyszłości stanie, ale z jakich punktów widzenia Turcja jest dla UE ważna?

To regionalna potęga w ramach NATO, kraj pozostający w unii celnej z UE, no i wciąż jednak kandydat na państwo członkowskie. Ma 78 mln mieszkańców i gospodarkę rzędu 1,7 mld dolarów siły nabywczej, a więc jedną z większych w całej przestrzeni eurazjatyckiej. Zarazem jest to kraj bardzo nieprzewidywalny, a jego ewentualny kryzys gospodarczy czy, nie daj Boże, implozja, przyniosłaby ogromne konsekwencje. To dla nas jeden z najważniejszych partnerów handlowych: piąty, po USA, Chinach, Szwajcarii i Rosji, a np. eksport UE jest nawet większy do Turcji niż do Rosji. Wreszcie, Turcy to największa „nieunijna” diaspora w UE: obok starych mniejszości w Grecji, Bułgarii czy na Cyprze mamy kilka milionów tureckich imigrantów, oczywiście głównie w Niemczech.

I co jakieś poważniejsze zerwanie oznaczałoby dla Unii?

W sensie gospodarczym ono by mocniej zabolało ich niż nas, to jasne. Ale gdyby sprawy poszły w naprawdę złym kierunku, tzn. implozji politycznej Turcji, to wewnętrzne konflikty z tego kraju przeniosłyby się do Europy. Pamiętajmy, jak zróżnicowana wewnętrznie jest nominalnie „turecka” diaspora. Raporty niemieckiego Urzędy Ochrony Konstytucji wskazują, że tysiące jej członków należą do PKK, czyli Partii Pracujących Kurdystanu, kolejne tysiąc do skrajnej prawicy czy lewicy tureckiej, a jeszcze inni do Erdoganowskiej partii AKP. I pamiętajmy przy tym, że Turcja ma długą tradycję partyzantki miejskiej i terroryzmu, a także pogromów urządzanych przeciwnikom politycznym – jeśli w Turcji wybuchnie chaos, to takie incydenty przeniosą się na kontynent. Turcy nie mieszkają po drugiej stronie oceanu, tylko z nami graniczą, a ich populacja wewnątrz UE jest większa niż kilku państw członkowskich UE.

Turcy nie mieszkają po drugiej stronie oceanu, tylko z nami graniczą, a ich populacja wewnątrz UE jest większa niż kilku państw członkowskich UE.

Ale co to znaczy, że „sprawy idą w złym kierunku”. Tzn. dlaczego Turcja miałaby implodować?

Obecnie realizuje się scenariusz, w którym władza wykorzystuje nieudany zamach stanu jako pretekst do rozprawy z kolejnymi grupami społecznymi i środowiskami politycznymi. Polowanie na czarownice zatacza coraz szersze kręgi i już dawno wykroczyło poza zwalczanie Güllenowców, a rząd coraz bardziej nacjonalistyczny. Głównie po to, żeby spełnić marzenia Erdogana o długoletniej prezydenturze, władze odwołują się przede wszystkim do etnicznego tureckiego nacjonalizmu wzmocnionego islamem sunnickim i konserwatyzmem obyczajowym.

Ale to chyba oznacza, że kontrola Erdogana nad krajem rośnie, a nie maleje?

Weźmy pod uwagę, co ta konfrontacyjna polityka powoduje. W Turcji mamy kilkanaście procent alewitów tureckich, a więc mniejszości bliższej szyitom, głosujących masowo na lewicę. W warunkach konfliktu z władzą, alewici tureccy spotykają się z Kurdami, gdzie ta grupa wyznaniowa jest jeszcze silniej reprezentowana niż wśród Turków etnicznych. Alewitów tureckich można znaleźć nawet w kurdyjskiej PKK w jej ścisłym kierownictwie, a to ze względu na jej opcję ideologiczną, tzn. zdecydowaną świecką lewicowość. Dodajmy do tego wszystkiego fakt, że w Turcji nie ma szerokiego konsensusu – takiego jak np. we Francji – w sprawie stanu wyjątkowego. Przeciwko niemu głosowali przecież Kurdowie i turecka lewica postkemalistowska, czyli Republikańska Partia Ludowa, CHP.

To znaczy, że możliwy jest sojusz „ponad podziałami”, partii, które łączy opór wobec polityki prezydenta?

Jeśli konflikt wewnętrzny w Turcji się zaostrzy, to może dojść do polaryzacji – powstaną dwa, wrogie sobie bloki. W pewnym uproszczeniu: turecko-prawicowo-konserwatywno-sunnicki z jednej i świecko-alewicko-kurdyjsko-lewicowy z drugiej. Ten drugi byłby oczywiście mniejszy, ale wciąż liczyłby blisko 40 procent sceny politycznej! Te środowiska i ugrupowania różnią się, ale wszystkie mogą już czuć się wykluczane i poddawane represjom ze strony władzy – i wtedy mogą zacieśnić szeregi. Badania opinii publicznej pokazują, że w najważniejszych sprawach, np. stanu wyjątkowego, polityki bliskowschodniej czy aresztowań polityków kurdyjskich, elektoraty CHP i partii kurdyjskiej myślą bardzo podobnie. A takie pęknięcie przypominałoby już Hiszpanię w latach 30. – przecież wojny domowej nie toczyły dwa monolity, ale dwa złożone bloki.

I co wtedy?

Z naszego punktu widzenia to chyba najgorszy możliwy scenariusz. Cały czas nieprzesądzony, ale jeszcze 10 lat temu to byłoby zupełna fantastyka – a dziś jest już prawdopodobny. Trudno przewidzieć skalę konfliktu, ale jego przejawem byłyby na pewno masowe demonstracje, permanentne ataki terrorystyczne w całej Turcji i poza nią, pogromy wrogich grup – i to nie byliby tylko Kurdowie bijący się z władzą, ale raczej powtórka lat 70., kiedy to na ulicach ścierały się ze sobą skrajna lewica ze skrajną prawicą. Tutaj podział narodowościowy zostałby wzmocniony przez ideologiczny – świecka lewica walczyłaby y religijną prawicą, a to byłby już stan pełzającej i permanentnej wojny domowej… Poziom wyżej niż dzisiejsza wojna z Kurdami, bo konflikt zaangażowałby też alewitów i lewicę „jakobińską”, tzn. całkiem pokaźną w Turcji mniejszość zwolenników ostrego, „francuskiego” rozdziału państwa od religii. Pamiętajmy przy tym, że wielu ludzi w Turcji ma broń i, co więcej, radykalnie wzrósł w ostatnich miesiącach zakup broni.

A jak taki „ideologiczny” konflikt ma się do gospodarki?

To wszystko może się dziać równolegle, tzn. kryzys ekonomiczny, już dziś dotkliwy, może eskalować, bo Erdogan może przyjąć postawę „po mnie choćby potop”. Gospodarka i polityka warunkują się wzajemnie, bo np. pogorszenie stosunków z UE może wywołać efekt kuli śniegowej: panika na rynkach i związana z tym ucieczka kapitału, od którego Turcy są bardzo zależni, może być wstępem do scenariusza „ukraińskiego”, z masowymi demonstracjami, walką frakcyjną wewnątrz elity władzy, kolejnymi dążeniami do odsunięcia go od władzy…

A czy Erdogan może naprawdę wypuścić do Europy trzy miliony uchodźców, jak od czasu do czasu nam wygraża?

Zdesperowany autokrata może chwycić się brzytwy i jednostronnie wycofać z zawartego porozumienia. To znaczy, przestać kontrolować granicę zewnętrzną Turcji. Ale to przecież wiązałoby się to z natychmiastową reakcją rynków i paniką, że Erdogan idzie na zwarcie z Unią. A Unia na pewno zareaguje: presja elektoratów będzie nieporównanie większa niż w przypadku Rosji, bo i nie ma lęku, że nas napadną, jak się za mocno postawimy czy że zrzuci nam bombę atomową na głowę.

No i Erdogan nie ma swego Matteo Renziego czy Viktora Orbana w UE – krótko mówiąc, byłoby dużo łatwiej o konsensus w sprawie antytureckich sankcji.

I to wystarczy?

Kiedy Erdogan nas straszy tymi „trzema milionami”, to trzeba przede wszystkim zapytać – a jak ty to właściwie zrobisz? Wyłapiesz ludzi z całego kraju, z których wielu zdążyło już sobie w Turcji życie ułożyć, zapakujesz ich do autobusów i odstawisz pod granicę grecką i bułgarską? Czy po prostu na brzeg morza i zapewnisz im łodzie? On często manipuluje danymi, kilkakrotnie zawyża liczby, często nie mające odniesienia do rzeczywistości.

I można mu powiedzieć „sprawdzamy”?

Jesteśmy z każdym miesiącem lepiej przygotowani, na pewno dużo lepiej przygotowani na falę przybyszów niż jeszcze w roku 2015. Choć z pewnością nigdy nie będziemy gotowi na 100 procent. A poza tym Erdogan mówił to samo wiele, chyba kilkanaście razy – nie możemy wykluczać nieprzewidywalności z jego strony, ale nie należy traktować także z nabożną czcią jego słów. On jest dużo słabszy niż Putin – a jednak na Rosję potrafiliśmy nałożyć sankcje. Prezydenta Erdogana zabolałyby one dużo bardziej.

UE musi też poważnie zacząć myśleć, co będzie dla nas czerwoną linią wewnątrz Turcji. Tzn. jakie autorytarne działania Erdogana wobec opozycji muszą wreszcie spotkać się z naszymi sankcjami.

Pamiętajmy, że Turcja może być coraz bardziej autorytarna i jednocześnie mniej stabilna, jak kiedyś republiki latynoskie rządzone przez caudillo. Wystarczy spojrzeć na falę zamachów w ostatnich kilkunastu miesiącach w Ankarze i Stambule. W tym ostatnim, kilka dni temu, w ataku samochodu pułapki przeprowadzonym przez radykalnych kurdyjskich nacjonalistów zginęło blisko 40 osób, przede wszystkim policjantów.

To jak właściwie należy z Erdoganem postępować?

Chciałbym, żeby politycy UE – choć może to wishful thinking, bo zawsze są jakieś ważniejsze sprawy niż Turcja – byli mniej reaktywni i defensywni. Nie można się ograniczać do wyznaczania granic na zasadzie: co mu zrobimy, jak on nam coś zrobi… Biorąc pod uwagę całą turecką diasporę i to, jak ten wielki sąsiad jest z nami związany, widzimy przecież, że mamy znaczący potencjał wpływania i na państwo, i na tureckie społeczeństwo. Starajmy się zaktywizować relacje ze społeczeństwem – Turcja to nie Rosja, działają tam dość silne organizacje pozarządowe, jest opozycja, a diaspora jest ważnym nośnikiem kontaktów międzyludzkich. A z drugiej strony trzeba mu postawić firewall: zrobisz to, konsekwencje będą takie, zaboli ciebie w tym, tym i tamtym miejscu. Nie zawahamy się wykazać woli politycznej i pokazać mu konsekwencji pójścia na zwarcie z UE.

To jest logika kija. A marchewka gdzie?

Dla samego Erdogana marchewki nie mamy, bo i trudno byłoby przekonać nasze społeczeństwo do jakichś wielkich koncesji na jego rzecz. Marchewkę należy za to skierować do tureckiego społeczeństwa: ja jestem za zniesieniem wiz do Unii Europejskiej dla Turków nawet pod rządami Erdogana tak, żebyśmy mieli dobry instrument oddziaływania właśnie na społeczeństwo.

Marchewkę należy za to skierować do tureckiego społeczeństwa: ja jestem za zniesieniem wiz do Unii Europejskiej dla Turków nawet pod rządami Erdogana tak, żebyśmy mieli dobry instrument oddziaływania właśnie na społeczeństwo.

Bo wówczas będziemy mogli oddziaływać na jego opinie i mu pomagać, gdy znajdzie się ono pod coraz większą presją władzy. Powinniśmy to wytłumaczyć europejskim wyborcom: że nie zaleją nas od tego miliony Turków, a w sytuacji skrajnej zawsze przecież można to zawiesić.

***

Adam Balcerpolitolog, dyrektor konferencji w Kolegium Europy Wschodniej, szef projektu Eurazja w think-tanku WiseEuropa. Adam Balcer jest autorem analizy pt. Sojusz reżimów autorytarnych? Turcja wobec Iranu i Rosji – wnioski dla Unii Europejskiej , która już wkrótce zostanie opublikowana przez Instytut Studiów Zaawansowanych.

 

**Dziennik Opinii nr 348/2016 (1548)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij