Kraj

Dostosowujemy się do liczby zakażeń. Na jaką pomoc mogą liczyć osoby uzależnione w Krakowie?

W najsurowszym lockdownie czyste igły i strzykawki wydawane były przez okienko. Przez całą pandemię w Krakowie wzrosło zapotrzebowanie na morfinę i inne substancje, które można dostać w aptece. O tym, co pandemia oznacza dla osób uzależnionych od substancji psychoaktywnych, rozmawiamy z Bartoszem Michalewskim, pracownikiem krakowskiego drop-inu, czyli punktu, w którym uzależnieni mogą otrzymać pomoc.

Mateusz Kowalik: Co się zmieniło na krakowskim rynku narkotykowym po wybuchu pandemii?

Bartosz Michalewski: Ciężko było o dilera, który działałby podczas pierwszego lockdownu, co wpłynęło zarówno na osoby uzależnione od substancji psychoaktywnych, jak i pozostałych użytkowników. Na początku był duży problem z dostępem do najpopularniejszych narkotyków, takich jak marihuana i MDMA. W tym samym czasie zwiększyło się użycie syntetycznych kannabinoidów. Natomiast główna zmiana, którą zaobserwowaliśmy już w marcu ubiegłego roku i która trwa do dzisiaj, to wzrost popularności morfiny, oksykodonu i benzodiazepin.

Z czego ten wzrost wynika?

Leki zawierające te substancje są dostępne na receptę w każdej aptece. A taką receptę łatwiej jest wyłudzić od lekarza przez telefon podczas teleporady niż w czasie bezpośredniej wizyty w przychodni. Wiele osób uzależnionych korzysta z tej okazji i regularnie zaopatruje się w aptekach. Dodatkowo cena morfiny od początku pandemii spadła.

Domyślam się, że to zjawisko nie dotyczy wszystkich uzależnionych.

Nie, wybuch pandemii i pierwszy lockdown oznaczały jedno dla osób, które mają dach nad głową, a co innego dla osób w kryzysie bezdomności. Ci pierwsi substancje psychoaktywne mogą przyjmować w domu, bez narażania się na społeczną stygmatyzację.

Plakat świąteczny z ostatniej wigilii przed pandemią. Fot. Drop-in Kraków

A co z osobami bezdomnymi?

Te znalazły się w dramatycznej sytuacji. Nagle stały się jedynymi osobami na wymarłych ulicach, co było dla nich doświadczeniem przygnębiającym. Ale nie wszyscy reagowali tak samo na nową, trudną sytuację. Część osób pandemia zmotywowała do sięgnięcia po pomoc, przez co udało im się znacznie polepszyć swoją sytuację.

Jeden nasz klient, człowiek uzależniony od wielu lat, który przez narkotyki zawalił sobie życie, był już na granicy życia i śmierci. Był w tak złym stanie, że nie potrafił zdecydować się na zamieszkanie w noclegowni i spał w pustostanach. I to samotnie, co jest rzadkością. W pandemii postanowił się ogarnąć i poszedł na program metadonowy. Wyszedł z dramatycznego położenia i stał się osobą, która potrafi się sobą zająć. Teraz jest pogodnym, trzeźwym i normalnie wyglądającym facetem.

Jakie były inne reakcje?

Najbardziej skrajną było jeszcze silniejsze niż zazwyczaj odurzanie się. Na początku zmieniła się częstotliwość wydawania metadonu osobom, które były na terapii substytucyjnej. W większości przypadków osoba dostaje substytut albo receptę na niego codziennie, dopiero przy braku przeciwwskazań klient dostaje od razu dawkę na kilka dni lub nawet tygodni i nie musi wtedy przychodzić do ośrodka każdego dnia. Natomiast w lockdownie normą stało się wydawanie tygodniowego zapasu metadonu. Niektórzy nie wytrzymywali i wypijali od razu siedmiodniową dawkę, przez pozostałe dni zażywając inne narkotyki albo żyjąc z objawami odstawienia.

Metadon zamiast heroiny to nie darmowe ćpanie, tylko realna pomoc

Jak w tym czasie wyglądała działalność punktu drop-in?

Od marca do maja nie wpuszczaliśmy nikogo do środka, bo nie wiedzieliśmy, jak ten koronawirus działa. Mamy w drzwiach okienko, jak do nocnej obsługi aptecznej, i przez nie wydawaliśmy czyste igły i strzykawki czy ciepłą herbatę. Z czasem zaczęliśmy wydawać maseczki ochronne, które sami szyliśmy w środku. Zorganizowaliśmy płyn do dezynfekcji oraz posiłki. Działanie drop-inu zmieniło się wtedy radykalnie. Wcześniej funkcjonował on jako świetlica, w której goście mają czuć się akceptowani, niepopędzani, nieprzeganiani. Współpraca z klientami jest oparta na budowaniu relacji, a kiedy stoi się po dwóch stronach okienka, to trudno o głębszą rozmowę.

Co się zmieniło, kiedy pierwsze obostrzenia zelżały?

Zaopatrzyliśmy się w testy na przeciwciała i zaczęliśmy testować klientów. Prócz tego mierzyliśmy klientom temperaturę przed wejściem do sali, wypytywaliśmy o wszelkie możliwe objawy koronawirusa. Dzięki tym działaniom udało nam się przejść przez pandemię w miarę suchą stopą, to znaczy, poza pojedynczymi wypadkami ani wśród klientów, ani pracowników nie zanotowaliśmy zachorowań.

Wydawanie obiadu w trybie okiennym. Fot. Drop-in Kraków

Punkt otworzyliśmy, ale funkcjonował z pewnymi ograniczeniami. Najpierw wpuszczaliśmy do środka po sześć osób, teraz po cztery, bo staramy się dostosowywać na bieżąco do liczby zakażeń. Po ponownym otwarciu okazało się, że zupełnie zmieniła się nam grupa odbiorców. Przed pandemią drop-in był głównie świetlicą, w której zbierało się grono osób szkodliwie używających narkotyków – były to zarówno osoby bezdomne, wykluczone społecznie, jak i „wysoko funkcjonujące”, czyli takie, które pracują i mają w miarę stabilne życie. Wszyscy przychodzili do nas posiedzieć przy kawie i pogadać. Od otwarcia w maju przychodzą do nas niemal wyłącznie osoby bezdomne.

Skąd ta zmiana?

Osoby, które mają się gdzie podziać, przychodzą tylko po igły i strzykawki albo kupują je w aptekach i nie chcą się narażać na kontakt z ludźmi, który mogłyby mieć, przesiadując w świetlicy, tak jak to robiły dawniej. Obecnie mamy im, niestety, mniej do zaoferowania niż przed pandemią.

A jakie nastroje panowały latem?

Letnie rozprężenie to dla klientów była ogromna ulga, bo wydawało się, że najgorsze mamy już za sobą. Osoby, które podczas lockdownu znalazły się w tragicznej formie, zaczęły wracać do lepszej kondycji. Wynikało to z powrotu do dziennego wydawania metadonu. Można też było wejść do świetlicy, przycupnąć na godzinę, bo na tyle wtedy ustaliliśmy maksymalny czas przebywania w środku, żeby zminimalizować pandemiczne ryzyko i pozwolić też większej liczbie osób na skorzystanie z miejsca.

W okienku ciągle można wymienić igły i strzykawki

Później przyszła druga fala koronawirusa.

I wtedy sytuacja stała się cięższa nie tylko dla klientów, ale i dla pracowników. Bo cała satysfakcja z tej pracy polega na kontakcie z klientem, to po to tutaj przychodzimy. Natomiast wtedy ogrom naszej pracy szedł na pilnowanie, żeby wszyscy przestrzegali restrykcji. Równolegle otuchy dodawała nam perspektywa otwarcia hostelu readaptacyjnego dla osób uzależnionych, które chcą wrócić do społeczeństwa. W pandemii wszystko się zwija, a my chcieliśmy iść mimo to w drugą stronę. I udało się: od stycznia mieszka w nim kilka osób, które chodzą na terapię i leczą się w programach substytucyjnych. Każda z nich ma przyporządkowanego opiekuna. Ich stan się poprawia i widać, że odżywają m.in. dlatego, że mogą nawiązywać relacje. Taka możliwość w porównaniu z kontaktami przez okienko to jest przepaść.

Wnętrze hostelu readaptacyjnego. Fot. Drop-in Kraków

Czy trzecia fala coś zmieniła?

I dla pracowników, i dla osób uzależnionych jest ona kontynuacją drugiej. Musieliśmy tylko podkręcić restrykcje i np. każda osoba może spędzić u nas tylko dwadzieścia minut. To bardzo mało, jednak osobom bezdomnym daje możliwość skorzystania nie tylko z usług wymiany sprzętu, ale też z toalety czy zaopatrzenia się w ciepły posiłek. Pandemia już tyle trwa, że wszyscy mamy wydeptane ścieżki działania.

***

Bartosz Michalewski – psychoterapeuta, pracownik serwisów redukcji szkód, koordynator hostelu readaptacyjnego. Badacz nowych substancji psychoaktywnych. Z wykształcenia historyk i pedagog resocjalizacji. Wieloletni współpracownik centrum drop-in Krakowska 19 w Krakowie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mateusz Kowalik
Mateusz Kowalik
Dziennikarz Krytyki Politycznej
Dziennikarz, stały współpracownik Krytyki Politycznej. Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i europeistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej dziennikarz „Gazety Wyborczej”.
Zamknij