Świat

Układ pokojowy w Kolumbii obowiązuje od czterech lat, ale pokoju nie zapewnił

Mimo że słowo pokój odmienia się tu przez wszystkie przypadki, Kolumbia wciąż pogrążona jest w konflikcie.

Prawdopodobnie w najbliższych dniach Kolumbia znów zagości na chwilę na łamach zachodniej prasy. The Guardian zdążył już napisać o tym, że 15 lipca członek misji pokojowej Organizacji Narodów Zjednoczonych został znaleziony martwy w Putumayo, departamencie na południu Kolumbii, jednym z miejsc, gdzie w ostatnich latach zaognił się konflikt. Miejscowa prokuratura w pierwszym odruchu paniki ogłosiła, że to samobójstwo, rodzina młodego wolontariusza zaprotestowała, posypały się wezwania do wyjaśnienia sprawy.

Niewykluczone, że do poczucia bezkarności sprawców przyczynił się brak powagi, który manifestuje obecny rząd wobec funkcjonariuszy ONZ, przedstawiając na forum organizacji błędny raport, żądając usunięcia z kraju biura komisarza do spraw praw człowieka, a ostatecznie odmawiając współpracy wysłannikowi tegoż biura. Od wyborów prezydenckich w 2018 roku, w których wygrał kandydat prawicowej partii Centro Democratico, głównym zajęciem nowego gabinetu jest utrudnianie realizacji reform zapisanych w układzie pokojowym, który w listopadzie 2016 roku podpisał ówczesny prezydent Juan Manuel Santos z partyzantką FARC-EP (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii). Dziś widać wyraźnie, że ta strategia działa, a układ pokojowy zaledwie rozpoczął kolejny etap najdłuższej wojny domowej na zachodniej półkuli.

Artur Domosławski pisał już prawie 20 lat temu: „słowo pokój odmienia się tu przez wszystkie przypadki”. Przez 20 lat wiele się w tej sprawie nie zmieniło. Wtedy negocjacje spełzły na niczym, a i dziś wciąż daleko do idylli. Nie ma wątpliwości, że warto było zawrzeć pokój, ale chyba równie jasne było, że problemy nie znikną ot tak, z dnia na dzień, z chwilą podpisania układu. Od dawna wiadomo było, że jedną z przyczyn konfliktu jest nieobecność państwa w rejonach oddalonych od stolicy. Tam gdzie instytucje państwowe nie docierały, gdzie nie było dróg, szkół ani szpitali, partyzantka przejęła rolę suwerena, uzasadniając swoją władzę inwestycjami socjalnymi, a przy tym rekrutując do woli. Rząd nie wykorzystał okresu czteroletnich negocjacji, by zapewnić podstawową opiekę społeczną na całym terytorium.

Podpisanie układu pokojowego oznaczało, że ponad 13 tysięcy partyzantów zeszło z gór do 24 punktów rozbrojenia. Potężna siła zbrojna, której przez 52 lata nie pokonała największa armia Ameryki Południowej, usunęła się ze swojego terytorium. Łatwo przewidzieć, co się stało – natura nie znosi próżni – w dawnych stronach FARC-EP szybko zaczęła się walka o władzę pomiędzy mniejszymi grupami zbrojnymi: lewicową partyzantką ELN, prawicowymi grupami paramilitarnymi i kartelami narkotykowymi. Misja ONZ w Kolumbii podaje, że cztery regiony, gdzie najbardziej zaognił się konflikt, to Putumayo, Catatumbo, dolina rzeki Atrato i dolina rzeki Cauca. Nie są to przypadkowe regiony, tylko wzgórza porośnięte krzaczkami koki i kluczowe szlaki przemytu narkotyków. Trzy z nich to strefy przygraniczne, graniczące odpowiednio z Ekwadorem, Wenezuelą i Panamą, a wszystkie wyróżnia wysoka koncentracja upraw koki.

Kolumbia: Pół wieku wojny i pokój

To tam ginie najwięcej liderów wiejskich. Często są to osoby wspierające zastąpienie istniejących upraw koki innymi, legalnymi. Powinno się to odbywać w ramach Państwowego Programu Zastąpienia Upraw (PNIS) – projektu stanowiącego część układu pokojowego, skierowanego do rolników, dla których liście koki są łatwym i pewnym zarobkiem w regionach, gdzie brak infrastruktury znacznie utrudnia sprzedaż innych produktów. Żeby rozwiązanie było trwałe, pomoc miała być kompleksowa, tzn. obejmować między innymi wsparcie finansowe, techniczne i nadanie tytułów własności ziemi. W rzeczywistości PNIS to kolejna niespełniona obietnica rządu. Od 2016 roku program praktycznie nie ruszył z miejsca – rolnicy, którzy się do niego zgłosili, zamiast otrzymać jakiekolwiek wsparcie, mierzą się z wojskiem wysyłanym, żeby ręcznie wyrywać krzaczki koki.

Koronawirus: nie taki egalitarny, jak go malują

czytaj także

Wśród liderów są też związkowcy walczący o prawa pracowników na wielkich plantacjach, gdzie robotnicy najemni pracujący bez żadnych środków ochronnych bywają spryskiwani trującymi herbicydami razem z drzewami bananowymi. Większość to miejscowi broniący swoich społeczności przed wysiedleniem albo sprzeciwiający się wielkim projektom, które obchodzą się bezwzględnie z bezcennym środowiskiem naturalnym Kolumbii.

Od listopada 2016, tzn. od układu pokojowego – rzekomego początku nowej świetlistej epoki – zamordowano ponad 300 obrońców praw człowieka. Według organizacji Indepaz było ich aż 970. Gdy ginie lider, społeczność często traci jedyną osobę gotową walczyć o jej prawa. Jednak prezydent i rząd nie robią nic, by zapobiec kolejnym zabójstwom.

Kule, Biblia i urny, czyli Boliwia na rozdrożu

czytaj także

Prześladowania cierpią też zdemobilizowani partyzanci – od 2016 roku zamordowano ich już ponad 220 (a do tego nieznaną liczbę krewnych, przyjaciół i sympatyków). Większość opuściła strefy przejściowe, gdzie przeszli rozbrojenie i rejestrację, ale prawie 3 tysiące wciąż stara się zbudować w nich nowe życie i to właśnie tam są najbardziej narażeni na niebezpieczeństwo. W połowie lipca niemal 100 rodzin musiało opuścić wszystko, co zdołali zbudować w ciągu czterech lat resocjalizacji, po tym jak w strefie przejściowej, gdzie mieszkali, zamordowano 12 osób. Także w tym przypadku wola polityczna, by zapobiec przyszłym zdarzeniom, jest w najlepszym razie minimalna. Prokuratura chwali się, że rozwiązała 45 proc. spraw, choć do skazania sprawcy doszło tylko w 11 proc.

Wybory w Argentynie, czyli czerwona kartka dla neoliberalizmu

Sytuację pogarsza dodatkowo epidemia COVID-19. Pomyśleć by można, że w czasie kwarantanny spadnie liczba zabójstw, a stało się wręcz odwrotnie. I nie chodzi o to, jaki jest w ogóle odsetek zabójstw w Kolumbii, bo ten od lat spada. Chodzi o systematyczną, powolną eksterminację tych, którzy sprzeciwiają się nierówności społecznej, nędzy i zapomnieniu. Niebezpiecznie przypomina to zdarzenia z lat 80., gdy pozorne zawarcie pokoju skończyło się zamordowaniem tysięcy byłych partyzantów, związkowców, polityków i aktywistów.

Gaviria: To nie są przemytnicy narkotyków, tylko potencjalna, zorganizowana armia

Wtedy, jak i dziś, działo się to przy milczącym przyzwoleniu państwa. Elita rządząca była zresztą zawsze aktywnym graczem w konflikcie. Zdecydowana większość wysokich stanowisk jest obsadzona przez raptem kilkanaście klanów politycznych, z których niektóre wywodzą się z kolonialnych elit, a inne wybiły się na fali narkotykowej bonanzy. Ich bogactwo opiera się na ogromnych latyfundiach, które obejmują kopalnie, plantacje i pastwiska (te ostatnie dużo większe, niż na to pozwalają warunki naturalne, co podobnie jak w Brazylii prowadzi do wycinki Amazonii). Szacuje się, że 80 proc. wszystkich terenów rolnych jest w posiadaniu politycznych klanów. To dlatego ruchy społeczne w Kolumbii zawsze, od czasu niepodległości, niosły na sztandarach hasła reformy rolnej i redystrybucji ziemi. I to właśnie te postulaty są najbardziej niebezpieczne z punktu widzenia klasy, w której interesie jest utrzymywanie skrajnej nierówności w dostępie do ziemi.

Czy Justin Trudeau zatrzyma kolejną fazę kolonializmu?

czytaj także

Milczenie jest wiec wygodną strategią dla politycznego establishmentu. Ani obecny rząd, ani byli urzędnicy i wojskowi, ani szare eminencje świata biznesu nie wezmą chętnie odpowiedzialności za udział w trwającym wciąż konflikcie. Nie wezmą nawet poważnie swoich konstytucyjnych obowiązków bez presji potężnych organizacji międzynarodowych.

Czyste strzykawki zamiast wojen. Nie tym razem

Dlatego właśnie zabójstwo włoskiego wolontariusza, którego misja ONZ wysłała w jeden z najniebezpieczniejszych regionów Kolumbii, stawia rząd w niezręcznej sytuacji. Zabity został ktoś „z zewnątrz”. Jak długo prezydent może chwalić się przed Senatem czy przed Zgromadzeniem ONZ wielkimi postępami, udając równocześnie, że nie wie nic o tych zabójstwach?

Pokojowy Nobel dla prezydenta Kolumbii

ONZ odgrywało rolę mediatora w czasie negocjacji pokojowych, więc wie doskonale, że porozumienie, które zawarto, było wielkim osiągnięciem, także w skali światowej, ponieważ przewidywało mechanizmy i reformy, których brakowało w wielu innych wcześniejszych układach. Ten dokument to nie tylko oficjalne rozbrojenie partyzantki, ale też próba wprowadzenia reform, które zaradziłyby historycznym nierównościom, które napędzają kolejne cykle konfliktu. Zawiera zapisy na temat reformy rolnej, alternatywy dla koki, demokratyzacji życia politycznego, a także uwzględnienia szczególnych potrzeb kobiet, społeczności LGBT i mniejszości etnicznych. Najlepsze, co wszystkie zainteresowane instytucje mogą zrobić, to wywrzeć presję na kolumbijski rząd, aby przestał nieustannie sabotować układ pokojowy i wprowadził w życie jego zapisy. Bo jeśli ONZ straci autorytet, rząd dalej będzie działał w złej woli, a głos społeczeństwa będzie uciszany, to najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się kolejna zbrojna rewolucja.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij