Teatr

Teatr, który nie strąca

Od rewelacyjnej „Klątwy” ciekawszy powinien być dla nas nieudany „Kuroń”.

Mam jakieś dziwne szczęście do prawackich rozrób w teatrze. Kiedy w listopadzie 2013 pewien bezczelny (i do tego siedzący tuż przede mną) widz wyjął w trakcie spektaklu telefon i zaczął nagrywać aktorów, zastanawiałem się, czy nie wyrwać mu go i grzecznie oddać dopiero po oklaskach. Gdybym miał w sobie wtedy wystarczająco dużo odwagi, Polska byłaby uboższa o jedno z nagrań z przerwanego Do Damaszku Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze.

Przypomnę – prawicowa hałastra pod wodzą fotografa Stanisława Markowskiego na gwizdek zaczęła krzyczeć „Hańba!”, by zagłuszyć tak zwaną „scenę seksu”. Gwizdek był tutaj zresztą kluczowy, bo rozpoznanie w tej scenie stosunku płciowego do najłatwiejszych nie należało – nie udało się to m.in. realizatorom TVP, skoro nagranie właśnie tej sceny pokazywali w trakcie serwisów informacyjnych. Dla porządku dodam, że było to profesjonalne wideo z próby medialnej (bez gwizdka), nie amatorski filmik komórką, więc pewnie do głowy im nie przyszło, że akurat ten moment może budzić tak skrajne emocje.

Wracając do krzykaczy – obrażali Krzysztofa Globisza, wyzywali Dorotę Segdę, a na koniec dziwili się, że dyrektor pokazuje im drzwi. Trochę śmieszne, trochę straszne. W Krakowie na pewien czas pojawiła się nowa kategoria widza – kupującego bilety tylko po to, by po kilkunastu minutach wyjść ze spektaklu i trzasnąć drzwiami. Widza niezaznajomionego z teatralnymi nowinkami – akcję wymierzono przecież w reżysera, który ostatni raz kontrowersyjny próbował być w… 2007? No, może 2009.

Był to co prawda ewenement – przerwanie spektaklu przez oburzoną widownię nie zdarza się często, ale nawet jeśli wtedy wydawało się to czymś niewyobrażalnym, z dzisiejszego punktu widzenia można wydarzenie uznać jedynie za preludium znacznie głośniejszych protestów. Golgota Picnic, Śmierć i dziewczyna, a przede wszystkim najświeższa sprawa, czyli Klątwa – w pewnym sensie wszystko zaczęło się właśnie od przerwanego Do Damaszku.

Piknik i panika

czytaj także

Piknik i panika

Wojtek Zrałek-Kossakowski

Krótko po tamtej zadymie Klata odwołał premierę Nie-boskiej komedii w reżyserii Olivera Frljicia. Twórca chciał w swoim spektaklu tropić antysemickie wątki i w dramacie Krasińskiego, i w inscenizacji Konrada Swinarskiego, któremu poświęcony był sezon 2013/2014. Motywacje odwołania nie były do końca jasne, a dyrektor Starego z każdym następnym wywiadem nieco zmieniał uzasadnienie tej decyzji – najpierw miało chodzić o bezpieczeństwo twórców (za sprawą nagonki w lokalnych mediach rzeczywiście mogli czuć się zagrożeni), potem przyznawał wprost, że chodziło o niski poziom powstającego spektaklu. Klacie przypięto łatkę cenzora i/lub tchórza i tym samym w ciągu kilku tygodni stał się wrogiem zarówno prawicowców żyjących sfałszowanymi sentymentami („Chcemy teatru jak za Swinarskiego!” – oj, wcale nie chcecie), jak i obrońców wolności twórczej jednoznacznie lewicowego Frljicia. Gdy rok później za temat Nie-boskiej wzięli się Strzępka z Demirskim i powstało rewelacyjne przedstawienie, spora część środowiska z satysfakcją puściła aferę w niepamięć.

Jakimiak: Zamykanie ust artystom jest niebezpieczne

Frljić jednak nie lubi, gdy się o nim zapomina. Kilka tygodni po odwołanej premierze w Instytucie Teatralnym twórcy zaprezentowali materiały z prób, a półtora roku później na festiwalu Pop-Up trzykrotnie pokazali projekt Nie-Boska Komedia: WYZNANIE. Jak zwykle balansując na granicy żenady i geniuszu. Mocny list do Polski i Polaków (zdań „Nienawidzę cię bardziej niż mojej własnej ojczyzny” i „Życzę wam szariatu zamiast konkordatu” nie zapomnę chyba nigdy). Aktorzy przyznający z rozbrajającą szczerością, że dostali rolę głównie ze względu na żydowskie pochodzenie. Dramaturdzy ze łzami w oczach wspominający „zbrodnię”, jakiej dopuścił się na Nie-boskiej faszystowski dyktator Klata, oraz zarzucający Strzępce i Demirskiemu antysemityzm i brak środowiskowej solidarności. W finale dowcipnie i okrutnie zdekonstruowano iluzję dialogu i w teatrze, i w społeczeństwie, a wreszcie zadzwoniono do samego Klaty. Dyrektor Starego miał już dość telefonów, jakimi męczyli go stalkerzy z prawicy, więc stalking, nawet sceniczny, ironiczny i lewicowy, raczej go nie ucieszył. Widzów – owszem.

W zeszłym roku w Bydgoszczy pokazano spektakl Nasza przemoc, wasza przemoc – ten, w którym Frljić jeszcze przed twórcami filmu o Wisłockiej przypomina Polakom i Polkom, że wszyscy, nie wyłączając naszej flagi, jesteśmy z waginy. Skończyło się w prokuraturze – a właściwie jeszcze się nie skończyło i zobaczymy, jak dalej potoczy się sprawa o znieważenie symboli państwowych.

Nurtuje mnie cały czas jedno: Frljić do polskich teatrów nie zaprosił się sam. Z pewnością to nie on wymyślił, że mógłby wystawić w Krakowie Nie-boską komedię. Kto wpadł na ten szatański pomysł powierzenia spektaklu o polskim antysemityzmie genialnemu skandaliście z Chorwacji? Profesor Grzegorz Niziołek, teatrolog z UJ? Goran Injac, obecnie dramaturg Frljicia, a wtedy kurator projektów międzynarodowych Starego? Sebastian Majewski, ówczesny zastępca Klaty? Pewnie to któryś z nich (a może każdy po trochu) patrzy teraz z uśmiechem podpalacza na protestujących przed Teatrem Powszechnym i myśli: to ja was stworzyłem.

Po maturze chodziliśmy na loda

Nic dziwnego, że na Klątwę czekało całe tak zwane „środowisko”. Trochę jak z Wycinką Lupy jeszcze przed oklaskami na premierze, a może nawet przed samą premierą, uznano ją za najwybitniejszy spektakl sezonu. W wypadku spektaklu Lupy po kilku miesiącach zaczęły się pojawiać nieśmiałe głosy, że nie jest to dzieło aż tak wybitne, jak się wszystkim z początku wydawało – ciekawe, jak z czasem rozwinie się odbiór Klątwy. Miejmy nadzieję, że będzie się mógł rozwijać w spokoju, a kościelno-pisowska cenzura z pomocą prokuratury nie uczyni z Frljicia męczennika wolności artystycznej.

Cała Polska wie już o „namiętnym fellatio” w wykonaniu Julii Wyszyńskiej (chyba każdy kojarzy zdjęcie, na którym Prymas Tysiąclecia klęka przed papieżem, ta zbieżność nazwisk nie może być przypadkowa), ale jeśli chodzi o najrozmaitsze smaczki, to jest z czego wybierać. Ja popłakałem się ze śmiechu, kiedy Michał Czachor „gwałcił miękkim fiutem” zdjęcie samego Frljicia. Humor prymitywny – ale jeśli ktoś kojarzy poprzednie role tego wspaniałego aktora, od razu zrozumie, dlaczego chce za wszelką cenę przebić kontrowersyjność kolegów. Poza tym – każda scena to majstersztyk. Może tylko układanie karabinów z krzyżyków jest trochę zbyt oczywiste…

„Klątwa” – ta sztuka to koszmar dobrej zmiany

Sens spektaklu wyłania się na końcu, kiedy już przestaniemy – nie bójmy się tego słowa – głupio rechotać. W głowie zostają pytania, na które trudno znaleźć odpowiedź. To przecież nie jest sztuka o robieniu loda papieżowi. Parafrazując Macieja Orłosia – to spektakl o pedofilii pod Tarnowem. O przemocy seksualnej i symbolicznej, o ukrywanej seksualności i nieukrywanej dominacji (i oczywiście cały czas mówimy o podtarnowskiej wsi). Penis wystający z sutanny kojarzy się z czymś teoretycznie zakazanym, z drugiej strony jest jednak brutalnym narzędziem władzy. Pytajmy więc o celibat. Pytajmy o granice wolności słowa. O granice dobrego smaku. O wszechwładzę reżysera, o seksizm zadeklarowanych feministów. Pytajmy o naszą hipokryzję, a przede wszystkim o hipokryzję reżysera. Nawet jeśli te pytania nic nie zmienią.

Sens spektaklu wyłania się na końcu, kiedy już przestaniemy – nie bójmy się tego słowa – głupio rechotać.

Klątwa mogłaby być świetną lekcją teatru dla każdego, kto zechciałby choć trochę otworzyć umysł. Czy Barbara Wysocka jest na scenie sobą czy raczej gra Barbarę Wysocką? A może Barbara Wysocka gra Barbarę Wysocką grającą Młodą? Chciałbym wiedzieć, czy wśród obsady znaleźli się praktykujący katolicy albo wyborcy PiS-u. Jak im idzie odróżnianie prawdy od fikcji i czy było coś, z czym naprawdę mieli problem? Ze sceny krzyczą, że wszystko w teatrze jest fikcją, ale to fatalny błąd – nic tak nie osłabia wymowy spektaklu, jak wycofywanie się ze wszystkiego, co właśnie się robiło. No, chyba że chcemy wpaść w zaklęty krąg i przebić tę asekurancką prezerwatywę teatralnej fikcji paradoksem kłamcy…

Jest jeszcze coś, co po prostu nie działa. Polajkowałem w życiu zdecydowanie za dużo memów „szkalujących” papieża, żeby tak łatwo było mnie zaskoczyć. O tym, że nie mam w ogóle Rozumu i Godności Człowieka, wiem od lat. Frljić stara się przebić wszystkie te żółte mordy papaja, Jana Pawlacza, „co tu się odjaniepawliło?”, JP2GMD i tak dalej, i tak dalej – ale to chyba niemożliwe. Karol Wojtyła nie jest dla mnie autorytetem, nie jest dla mnie świętym i nieszczególnie mnie rusza, kiedy ktoś po raz kolejny sobie z niego kpi. Powieszenie na pomniku JP2 tabliczki z napisem „Obrońca pedofilów”, a następnie powieszenie pomnika na stryczku wcale mnie nie szokuje.

Dlatego mam nadzieję, że wśród widzów znaleźli się też ludzie głęboko wierzący, dla których Jan Paweł II jest święty, i obejrzeli spektakl do końca. Czekam na głosy ludzi autentycznie zniesmaczonych, głęboko urażonych, ale w razie czego gotowych razem z nami bronić wolności artystycznej Frljicia – i każdego innego twórcy, słabego czy wybitnego. Czekam na „Tygodnik Powszechny”, magazyn „Kontakt”, miesięcznik „Znak”. Chcę zobaczyć, czy jesteście Kościołem otwartym czy „otwartym”. Mówię to bez złośliwości, jako wasz czytelnik i sympatyk, a jeszcze nie tak dawno wierzący i praktykujący katolik.

Nowak: Głodowe igrzyska kawiorowej prawicy

czytaj także

Nudna lekcja o świętym Jacusiu

Do mediów szybko przedostało się krótkie nagranie ze spektaklu, udostępnione oczywiście nielegalnie (tak, to jest ten moment, kiedy nowoczesna lewica zaczyna przejmować się prawem autorskim). Nie trzeba było długo czekać na reakcję prawicy – nie tylko skrajnej, ale skrajna reaguje zazwyczaj najgłośniej i najskuteczniej przyciąga uwagę. We wtorek wieczorem pod teatrem ustawili się narodowcy ze swoimi paskudnie zielonymi flagami, transparentami i krzykaczkami. Trzeba im przyznać – hasło „TO NIE TEATR, TO KLOAKA” zaskakuje nieoczywistym doborem słownictwa. W moim rankingu wygrał jednak facet trzymający (zapewne ironicznie) kartkę z napisem: „Zbieram na bilet do teatru”. Szkoda, że jego miniperformans utonął wśród wrzasków, mógłby być punktem wyjścia do kolejnej odsłony debaty o dostępności kultury.

Bo rzeczywiście, jeśli mam wydać kilkadziesiąt złotych na spektakl, o którym wiem, że będzie mnie bolał, to raczej wybiorę się na coś przyjemnego. Apeluję więc do władz Warszawy – niech dotacje na teatr będą na tyle wysokie, żeby bilety na najbardziej kontrowersyjne spektakle były sprzedawane za symboliczną złotówkę, maksymalnie kilka złotych. Niech absolutnie każdy może poczuć, jak jego uczucia religijne są urażane! W środku widziałem również trzech chłopaków, którzy nieinwazyjnie odmawiali różaniec – była to mało efektowna i jeszcze mniej efektywna forma protestu, ale było w niej coś pięknego… i chyba teatralnego właśnie. Po foyer kręcili się również Jerzy Zelnik i Redbad Klijnstra; nie wiem, czy rzeczywiście mieli bilety na spektakl, czy chcieli tylko poczuć tę wyjątkowa atmosferę.

Protest pod teatrem nie miał sensu nie tylko dlatego, że protesty przeciwko wizji artystycznej nigdy nie mają sensu, ale również dlatego, że Ruch Narodowy rozpoczął skandowanie haseł dopiero wraz z trzecim dzwonkiem, więc do widzów „pseudo-spektaklu” (naprawdę uwielbiam to wyrażenie) nie bardzo mieli jak dotrzeć. Ja mogłem przyglądać się i przysłuchiwać tej manifestacji, bo we wtorek wybrałem się nie na Klątwę, tylko sztukę Kuroń. Pasja według św. Jacka w reżyserii Pawła Łysaka, który zaczął się pół godziny później. Na chłopców z falangą zawsze można liczyć. Prawdziwi Polacy domagali się nie tylko zdjęcia spektaklu z afisza, ale również deportacji Frljicia, który – o czym dramatycznym głosem poinformował Robert Winnicki – NIE JEST POLAKIEM. Przypomniano o tym, że Polska należy do zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji, a chwilę później radykalnie się od Zachodniej Europy odcięto. Ach ta nacjonalistyczno-katolicka dialektyka…

Czyj jest teatr narodowy? [rozmowa z Oliverem Frljiciem]

czytaj także

Teraz bardziej poważnie – zbieg okoliczności sprawił, że jeśli ktoś chciał we wtorek zobaczyć Kuronia, główne wejście do teatru blokowali mu właśnie narodowcy. A że spektakl zaczyna się od monologu ubranego w smoking faceta, który właśnie spóźnia się na Czarodziejski flet, bo z powodu demonstracji tramwaje stoją w miejscu – to, co na scenie, zagrało z tym, co działo się przed budynkiem. Wygląda na to, że czasem w teatrze można odnaleźć coś więcej niż fikcję.

A zatem to dzięki narodowcom zaczęło się świetnie, potem – dzięki wizji reżysera – było coraz gorzej. Jednym słowem – hagiografomania. Kiedy czytałem pierwszą wersję dramatu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, nie wydawał mi się aż tak zły jak tekst, który ostatecznie wybrzmiał ze sceny. Wyleciał niestety jedyny nieoczywisty, oryginalny pomysł – partyzantka liter P, O, L, S, K i A.

Zaczyna się od kłótni trzech postaci – prawicowej „feministki”, wąsatego misia po SGPiSie, który za wszelką cenę broni reform Balcerowicza, oraz kogoś w rodzaju Marcina Króla, pseudonim „Byliśmy głupi”. Mamy też pisarza planującego napisać książkę o Kuroniu, samego Kuronia i wreszcie jego Ukochaną, która czasem jest Gają, a czasem Ojczyzną. W całym spektaklu podobało mi się jedynie to, że Oskar Stoczyński zupełnie nie przypomina Jacka Kuronia. A przecież ja wiem, że Grzegorza Artmana (pisarz) i Ewę Skibińską (Ukochana) stać na więcej. Co się stało? Aktorzy ewidentnie nie wierzą w ani jedno słowo, które mówią, więc tym bardziej nie wierzą im widzowie. Stężenie banałów o polskiej demokracji przekracza nieszkodliwe dla zdrowia normy. Cytowane niemal dosłownie, powyjmowane z Wiary i winy anegdotki nudzą każdego, kto kiedyś czytał je na papierze, a przypominanie o niewygodnych faktach wypada równie wiarygodnie, jak prezydent Duda wetujący PiS-owskie ustawy. Postacie są niemożliwie stereotypowe – stereotypami da się przecież bawić, ale nie wtedy, kiedy w spektaklu brakuje dystansu, polotu i poczucia humoru.

Jacek Kuroń nie jest Polakiem

Warto pójść na Kuronia mimo wszystkich jego niedoskonałości, potraktować go jako bolesną lekcję tego, że wciąż nie umiemy atrakcyjnie opowiadać o lewicowej historii. Nieważne, jak bardzo obiecujemy sobie, że na Kuronia spojrzymy krytycznie, zawsze będzie dla nas nietykalnym bohaterem. Świętym Jackiem od Zupy. Czy brakuje nam dystansu? Nam, postironicznym relatywistom, przedstawicielom cywilizacji śmierci itp.?

Warto pójść na „Kuronia” mimo wszystkich jego niedoskonałości, potraktować go jako bolesną lekcję tego, że wciąż nie umiemy atrakcyjnie opowiadać o lewicowej historii.

W zeszłym roku w trakcie debaty w Teatrze Powszechnym Michał Kmiecik nazwał Kuronia „kolejną skompromitowaną postacią”. Pozostali uczestnicy i uczestniczki niemal się na niego rzucili. I właśnie tu szukałbym tropu. Tu spotyka się Klątwa z Pasją wg świętego Jacka. Niech w następnym sezonie Frljić zrobi coś o Kuroniu i wreszcie czymś mnie zaskoczy.

Oto moja przekorna wersja argumentu „jak taki z ciebie kozak, to spróbuj obrazić islam”. Chciałbym, żeby ktoś obraził wreszcie moje ateistyczne i lewicowe uczucia quasi-religijne. Bo właściwie trochę zazdroszczę tym widzom, którzy wychodzą ze spektaklu oburzeni. Tym protestującym, którym wystarcza kilkanaście sekund nagrania albo plotka, by pójść pod teatr i protestować. Chciałbym, żeby ktoś „szkalował” ze sceny moich bohaterów. Chciałbym usłyszeć żenujące, paskudne żarty ze zmarłego niedawno Zygmunta Baumana, autorytetu dla całego mojego środowiska. Chciałbym zobaczyć, jak na scenie robi się fellatio podobiźnie Jacka Kuronia, a na premierę zaprasza Danutę Kuroń i sadza ją w pierwszym rzędzie. Niech ktoś oskarży ze sceny Karola Modzelewskiego (którego uważam za największego żyjącego Polaka) o współpracę z SB – bo na scenie można wszystko, nawet jeśli to ewidentna nieprawda. Wiem, to nie to samo co JP2, bo ich nazwiskami nie nazywa się szkół i ulic w każdej miejscowości, nie stawia się im setek pokracznych pomników. Po prostu chciałbym zobaczyć, czy jestem jeszcze zdolny oburzyć się spektaklem, chociaż doskonale wiem, że to wszystko fikcja.

Panie Frljić – proszę, niech pan kiedyś wkurwi także mnie.

Majmurek: „Klątwa” odpowiada na Polskę klaustrofobiczną i duszącą

**

Oglądaj #TVKP

Porozmawiajmy na serio o burzy wokół „Klątwy” w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Głos zabierają: Paweł Łysak (dyrektor Teatr Powszechny), prof. Monika Platek, Joanna Wichowska (dramaturżka „Klątwy”), Joanna Scheuring-Wielgus – polityk (Nowoczesna), Agata Diduszko-Zyglewska.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Krzysztof Juruś
Krzysztof Juruś
Publicysta Krytyki Politycznej
Analityk AML, absolwent prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisze o Wielkiej Brytanii, teatrze i serialach.
Zamknij