Teatr

Przerywaliśmy próby, kiedy aktorzy chcieli wziąć udział w protestach [rozmowa z Markusem Örhnem]

To trochę śmieszne, że jestem Szwedem i wystawiam jednego z najsławniejszych męskich autorów w szwedzkiej historii.

To musiało być bardzo interesujące spotkanie. Oto jego uczestnicy:

Markus Örhn – niedoszły mechanik samochodowy, obecnie w czołówce światowych reżyserów teatralnych. Jest lewicującym Szwedem mieszkającym w Berlinie, w swoich spektaklach inspirował się m.in. historią Fritzla. Deklaruje, że najbardziej interesuje go zagadnienie białej europejskiej rodziny nuklearnej. A do tego jeszcze patriarchalne struktury władzy, miłość, seks i ciało.

August Strindberg – szwedzki klasyk, który zasłynął zarówno m.in. psychologicznie świetną Panną Julią i niesamowitym, pisanym w szczytowym okresie szaleństwa Infernem. Interesowała go alchemia, ale chyba najbardziej – prawda, zarówno w etycznym, jak i naukowym tego słowa znaczeniu.

Zespół warszawskiego Nowego Teatru, osadzony w polskim kontekście czarnych protestów i sporów wokół Trybunału Konstytucyjnego.

I wreszcie – dzieło, Sonata widm, wymykająca się próbom interpretacji. Napisana już po tzw. kryzysie Inferna. Pokazująca wszechobecność zła, uderzająca w mieszczańską rodzinę, demonstrująca obrzydzenie kłamstwem. Wykorzystująca m.in. motywy z Fausta, odwołująca się zarówno do teologii chrześcijańskiej, jak i do filozofii Wschodu.

O tym, co wyszło z tego spotkania, można przekonać się, oglądając spektakl (premiera 20 stycznia 2017 roku).

***
Jolanta Nabiałek: Gdyby Strindberg żył dzisiaj, byłby lewakiem?

Markus Örhn: (śmiech) To bardzo trudne pytanie. Jak wiadomo, Strindberg to bardzo skomplikowana postać. W jego biografii znajdziemy bardzo różne etapy. Wydaje się, że owszem, w niektórych jej momentach Strindberg mógłby być lewakiem lub dołączyć do jakiegoś ruchu lewicowego.

Czy możemy zatem liczyć na wątki antypatriarchalne czy antykapitalistyczne w Sonacie widm?

Sama sztuka nie jest w jasny sposób antykapitalistyczna. Można w niej dostrzec wyraźne motywy antypatriarchalne – cała historia zbudowana jest wokół męskiej postaci, która ukrywa prawdę. Nie jest to jednak dzieło polityczne w dosłownym rozumieniu tego słowa. W naszym spektaklu za polityczny można uznać fakt, że chcemy dać widowni pewne doświadczenie, które nie będzie linearne, od punktu A do punktu B. Chcemy, żeby widzowie doświadczyli możliwości innych niż tradycyjne estetyk teatralnych, a tym samym – doświadczyli wolności, która również może być odczytywana politycznie.

Inna rzecz – wszystko, co robię, jest w jakimś sensie antykapitalistyczne. Jeśli dobrze się rozejrzymy, okaże się, że wiele teatrów finansowanych z publicznych środków decyduje się na coraz łatwiejszy repertuar, w którym wszystko jest jasne i klarowne. A widzowie nie powinni zadawać sobie niewygodnych pytań o naturę zła. To sedno mainstreamowego pomysłu na teatr, w którym przede wszystkim chodzi o frekwencję. Nam również zależy na widzach, jednak chcemy im dać coś innego, trudniejszego w odbiorze i interpretacji. Nie pasuje to do kapitalistycznego społeczeństwa, i w tym sensie jestem „antykapitalistyczny”.

Wiele teatrów finansowanych z publicznych środków decyduje się na coraz łatwiejszy repertuar, w którym wszystko jest jasne i klarowne.

Na stronie teatru obiecują nam, że twój spektakl to będzie „punkowy Strindberg”. Myślisz, że spełniasz tę obietnicę?

(śmiech) Na pewno będzie to surowa, przesterowana wersja Strindberga. W tym sensie można ją też nazwać „punkową”.

Pewnie wszyscy cię o to pytają, zapytam i ja: Do tej pory tworzyłeś spektakle według własnych scenariuszy. Dlaczego teraz dramat i dlaczego akurat Strindberg?

To się narodziło trzy lata temu, kiedy Nowy Teatr zaproponował mi współpracę. Od początku było jasne, że będę pracował z tutejszym zespołem. Wiedziałem też, że moje metody pracy, człowieka bez teatralnego wykształcenia, który nigdy nie pracuje nad tekstem i prawie zawsze robi spektakle z tym sami ludźmi, będą zbyt dużym wyzwaniem. Tak więc poszliśmy na pewien kompromis, który dla mnie był rodzajem eksperymentu i zdecydowaliśmy się pracować z tekstem. Dzięki temu mieliśmy jasny podział na role i ramy pracy ustalone przez tekst. Zaczęliśmy jednak od bardzo swobodnej wymiany uwag i doświadczeń.

Sieńczyk: Śmietnikowa hossa się skończyła

A dlaczego Strindberg… bo to takie trochę śmieszne, że jestem Szwedem i wystawiam jednego z najsławniejszych męskich autorów w szwedzkiej historii. W dodatku autora niezwykle tajemniczego i trochę szalonego. Oczywiście, mogłem wybrać jakieś jego słynniejsze dzieło, jednak Sonata widm najbardziej wpisywała się w moją estetykę. To bardzo nietypowa sztuka, z niejasnymi relacjami pomiędzy postaciami. Wydaje się, że nie ma tutaj żadnych wyraźnych wątków, że nic nie prowadzi do niczego, z wyjątkiem śmierci, co akurat bardzo mi się podoba. Dodatkowo w Nowym Teatrze pracuję z dużym zespołem, a w Sonacie widm występuje cała galeria bardzo różnorodnych postaci. Sztuka ma ponadto otwartą formę. Klasyczny dramat z wyraźnie zaznaczoną psychologią postaci byłby dla mnie na pewno o wiele trudniejszy. Sonata widm pozwoliła mi pracować co prawda w oparciu o tekst, ale na własnych zasadach. Mimo wszystko wciąż było to dla mnie duże wyzwanie.

Klasyczny dramat z wyraźnie zaznaczoną psychologią postaci byłby dla mnie na pewno o wiele trudniejszy.

Skoro już wspomniałeś o niejasnych psychologicznie bohaterach – mnie zafascynowali Stary i Kucharka. To takie wampiry, wysysające z ludzi siły życiowe, odbierające smak potrawom, zarażające chłodem. Jak interpretujesz te postacie?

Nie interpretuję, przynajmniej nie w tradycyjnym, psychologicznym sensie. Wszystkie postacie w naszym spektaklu będą nosić maski i mówić zniekształconym głosem. Interesuje mnie bardziej idea stojąca za daną postacią, a nie to, co myśli, czy kim jest. W pewnym sensie stworzyłem postacie komiksowe.

A w przypadku tych dwóch postaci – jakie to są idee?

W przypadku Starego to proste. Jest on stereotypowym patriarchą, zamierzającym wyjawić prawdę, która ostatecznie nią nie jest. Kucharka to zupełnie inna historia – wciąż jest ona dla mnie niejasna. Do ostatniej chwili nie wiadomo, co z nią zrobić. Może w ogóle jej nie użyjemy? Może pojawi się dopiero w kolejnych przedstawieniach, nie w premierowym? Traktuję ją jako ducha czy też widmo jakiejś energii z przeszłości.

Jednak na coś, na jakiś wątek, musiałeś położyć nacisk. Walka dobra ze złem? Uwikłania rodzinne?

Będzie trochę tak jak zawsze w moich spektaklach – heteronormatywna rodzina, w której jest matka, ojciec i dzieci. Ich relacje generują śmierć i przemoc. Do śmierci prowadzi też romantyczna miłość. Takie tematy będą się w Sonacie widm pojawiać. W trylogii, którą stworzyłem w przeszłości, miały charakter bardziej aktualny, z mocnym, politycznym wydźwiękiem. Do Strindberga też jednak podchodzimy poprzez krew, śmierć i zgiełk.

Zamierzasz powiedzieć publiczności, że może wyjść podczas spektaklu?

Jak zawsze (śmiech).

Wyjdzie?

Nie wiem, może ktoś wyjdzie… Ważne jest dla mnie przede wszystkim to, żeby publiczność czuła się swobodnie, żeby każdy miał świadomość, że jeśli mu się nie podoba, to nie ma obowiązku oglądać. Tym gestem chcę pokazać, że zależy mi na publiczności. To rodzi też refleksje – czy warto od razu oceniać, czy może jednak lepiej zainwestować swój czas i energię i obejrzeć do końca? Oczywiście chciałbym, żeby publiczność nie wyszła, ale jeśli wyjdzie, nie będzie to dla mnie problemem.

Czy widzowie mogą spodziewać się odniesień do aktualnej sytuacji w Polsce?

Bezpośrednich odniesień do sytuacji w Polsce nie ma w spektaklu. Wartości, które wyznaję, są zdecydowanie lewicowe. Natomiast moja próba oceny sytuacji w Polsce płynęłaby z ust Szweda mieszkającego w Berlinie. Byłoby w tym coś niesmacznego i kolonialnego. Ważne jest dla mnie to, że moja praca w jakiś sposób wspiera artystów tutaj, na miejscu. To oni mają problem, nie ja, im ogranicza się wolność wypowiedzi. Przeraża mnie fakt, że się ich ucisza. Zawsze przerywaliśmy próby, kiedy aktorzy chcieli wziąć udział w protestach. Jest to dla mnie zupełnie zrozumiałe i w pełni ich popieram.

Moja próba oceny sytuacji w Polsce płynęłaby z ust Szweda mieszkającego w Berlinie.

Przeraża mnie wsteczny kierunek zmian w Polsce i nie tylko. Jednocześnie jestem dumny z faktu, że mogę pracować z tymi artystami, zwłaszcza, że ja wrócę do siebie, oni będą musieli tu zostać. Nie jestem natomiast dumny z tego, że moje nazwisko pojawiło się w prawicowych pismach w kontekście zagrożenia dla polskiej kultury, że znalazłem się na czyjejś czarnej liście. Jestem przerażony tym, co może się stać w przyszłości.

Za pomoc w opracowaniu wywiadu dziękuję Michałowi Bieli.

***
Jolanta Nabiałek absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim. Przez lata związana była z Internetowym Magazynem Teatralnym „Teatralia”. Współpracowała z wrocławską Fundacją Centrala 71, organizując comiesięczne spotkania z dramatem czytanym. Jej najnowszy projekt to fanpage „Nie więcej niż pięć linijek”, na którym publikuje mikrorecenzje książek.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jolanta Nabiałek
Jolanta Nabiałek
Filolożka i kulturoznawczyni
Absolwentka filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim, słuchaczka podyplomowych gender studies w IBL PAN w roku 2017/2018. Publikowała w Internetowym Magazynie Teatralnym „Teatralia” i w Dzienniku Teatralnym. Obecnie zajmuje się promocją w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Prowadzi fanpage „Nie więcej niż pięć linijek”, na którym publikuje mikrorecenzje książek.
Zamknij