Teatr

Destroix o „Klątwie” Frljicia: Nie „koszmar”, tylko mokry sen dobrej zmiany

Zdaje się, że to sytuacja jak u Agambena: środki bez celu, o nic nie chodzi, inba dla samej inby, for the pleasure of it, waląc w każdą stronę. Nie wiemy po co, ale robimy, a wy nam powiedzcie po co, pokażcie swoją reakcją.

Oczywiście o Klątwie nie da się normalnie, bo od razu poszło w „po czyjej jesteś stronie?” To pogadam do siebie, na zasadzie „głośno myślę”, bo mnie nie jarają pyskówki plemienne na linii prawica–nieprawica, tak jak nie odpowiadam na przygodne pytanie w sprawie „Wisła czy Cracovia” albo czy mam problem. Jakoś się nie poczuwam, że teraz coś trzeba, zwalczać albo bronić, medialna ruchawka nie tyle mnie jebie, co nie inspiruje. Zresztą macie pełno takich, którzy chętnie się określą, zwłaszcza jeśli nie widzieli.

Giertych zamordować Kaczyńskiego nie pozwoli

Frljić zrobił w Powszechnym dokładnie to, co myślicie: wszystko. Z krzyżem, papieżem, flagą Watykanu, prezydentem Trumpem, prezesem Kaczyńskim, godłem narodowym, hymnem narodowym, modlitwą tak zwaną Pańską, nazwą tego tutaj kraju, tematem aborcji, tematem islamu, wykorzystywaniem seksualnym dzieci, aktorami, widzami, lewicowym teatrem, panem dyrektorem, własnym zdjęciem, własnym wizerunkiem. You name it.

Jak u Jerry’ego Springera wiadomo, że będą się bili, tak tu, że będzie „mordobicie słowne” oraz oskarżanizm. Nie jest pewne, kogo o co oskarżanizm, bo jak widać z wyliczenia, każdy może dostać. Ten reżyser nie przebiera. Z nim jest jak z rakiem, ciężko przewidzieć, na co się rzuci. A w końcu na wszystko, na samego siebie. Tak, właśnie porównałem Olivera Frljicia do nowotworu złośliwego i wiem, że to polubi. From Stroix with love.

Prawdą jest, że jeśli na poważnie myślisz o trollerce, no to keine Grenzen, nie da się inaczej, musisz zerwać się z łańcucha i zrobić coś naprawdę nasty. Trolling to jest powołanie. On to właśnie robi i robi to dobrze. Naprawdę mnie wkurwia. Nawet nie tematem, bo katotalibanu ja także nie kocham, lecz sposobem, tym nieustającym faulem i manipulacją, manipulacyjką. Przy nim polscy radykalsi to się mogą schować. Składam mu zatem agoniczny pokłon, ale czy jesteś mendą większą ode mnie, to się jeszcze okaże.

Ustalmy pewne fakty, wspólną wersję wydarzeń: Frljić to tak zwany bully. Czy to dobrze, czy nie, o tym zaraz, ale tyle miejmy ustalone. Napuszcza ludzi na siebie i PACZY. Jego metoda twórcza to dziel i patrz – w tej rozwałce jest metoda! Jest nie tyle reżyserem, co „marszałkiem chaosu, chorążym kurwa zabałaganienia, hetmanem prowizoryczności z gwózdka i paździerza” (Demirski, Bitwa warszawska). Dzieło w tym wypadku bierze się z dzielenia, nie z działania, i dlatego jest raczej dziełem zniszczenia. Taka twórczość „apofatyczna”, antyreżyseria, której urobkiem nie ma być stare dobre postawienie spektaklu, tylko prędzej przewrócenie, przewrót, riot, żeby przy okazji strzeliło wszystko dookoła. Oliver Frljić mógłby powiedzieć jak Fryderyk Nietzsche: „Nie jestem człowiekiem, jestem dynamitem”. Bo nie chodzi mu o wykon, tylko o wybuch i falę uderzeniową, jaką spowoduje. A potem powie cynicznie lub asekuracyjnie, że to tylko takie żarty, taka, wiecie, fikcja.

Lepiej dyskutować w teatrze niż na ulicy [KOMENTARZE]

Klątwa jest tym, czym była Nie-boska komedia. Szczątki, zanim się zmyła. „Serią hucpiarskich scenek na dowolny temat” – według naocznego świadka tamtych wydarzeń scenicznych, pana Jana z Krakowa („Gazeta Wyborcza” z 27 czerwca 2014). Co scena, to o czym innym, topic list powyżej. Niby każda o czym innym, a na jeden sposób, drogą „bezczel plus złośliwość”. Startujemy trzęsieniem ziemi, a potem napięcie rośnie. „Jeżeli wydaje ci się, że przegiąłeś, to się mylisz, to dopiero początek przeginania” (Demirski, Dario Fo przesłał instrukcje). Frljić wie i pokazuje, że zawsze można bardziej. Pracuje na poczuciu winy, na nieczystym sumieniu, tak jak każdy manipulant. I tak to ustawił, że jakakolwiek reakcja na jego działania będzie zaiste reakcją, skoro on jest „rewolucją”. Od razu zaznaczę: hucpa i podłość jest wykroczeniem tylko w sensie towarzyskim, planowym nietaktem, i to nie jest powód, by spektakl banować. A to, że nie lubię iwentu Frljicia, nie znaczy, że lubię Was, „prawdziwi Polacy”, sterczący przed wejściem zamiast wejść do środka. Potraktujcie mój dislike jako kłótnię w rodzinie, że może się żremy, nie przestając jednak być po jednych pieniądzach. Mnie ta rewia nie obraża, bo obrażają się tylko kucharki, w wersji antyseksistowskiej: tylko kucharze.

Powiedziałbym, że cel uświęca środki, gdybym wiedział, o jaki cel chodzi, gdyby Frljić sam to wiedział… Tymczasem się zdaje, że sytuacja jak u Agambena: mezzi senza fine, środki bez celu. Że o nic nie chodzi. Że może arsenał, tylko sensu brak. Robimy inbę dla samej inby, for the pleasure of it, waląc w każdą stronę. Nie wiemy po co, ale robimy, wy nam powiedzcie po co, pokażcie swoją reakcją. W myśl napoleońskiej strategii „się zobaczy”, on s’engage et puis on voit. Jeśli brak innych powodów, to przynajmniej po to, ażeby się wyżyć, żeby się wykrzyczeć, żeby ogłosić, że „jestem hardkorem”. Plusik za antyintelektualizm, bo Frljić stosuje tylko dwa pojęcia: przyjaciel i wróg. Albo w zasadzie sojusznik i wróg, by pominąć czułe słówka. Dramaturżki wprawdzie dokleiły mu Bojanę Kunst, że ujawniamy stawki, miasta i nazwiska, całe socjalne uwarunkowanie, ale dziś Bojana obowiązuje i się bez niej nie da. Były mikroporty, jednak i to mało, dobrze, że były napisy. Strindberg mądrze mówił, że „paradoksalnie, właśnie krzyku nie słychać”.

W medialnej aferce uderzeniowej pewnie umknie ta scena, z racji że „niegruba”: scena pierwsza, przyćmiona watykańskim fellatio przechodzącym w deep throat. Barbara Wysocka dzwoniąca do Brechta. Dzwoni, żeby się zapytać, jak wystawić Klątwę Stanisława Wyspiańskiego. Dżołk w tym, że już kiedyś wystawiła, właśnie ona, właśnie to – w tym właśnie teatrze, gdzie Oliver Frljić był zaliczył faila. I co to teraz znaczy, że on reżyseruje ją we właśnie tym tekście? Takie otwarcie wieczoru to jest insajderski i subtelny dowcip i z Wysockiej, i z Frljicia, i z teatru krytycznego, który się ciągle musi pytać Brechta. I widzisz? Jak chcesz, to umiesz!

I wtedy wjeżdża figura świętego jako odpowiedź na wszelkie pytania, jako conversation stopper, wiecie, co jest potem. Tylko komu czemu robią loda? Śmiem zaryzykować tezę, że temu, co widać, „cywilizacji życia”, że to wszystko dla niej. Przedstawienie wygląda, jakby reżyserował Tadeusz Rydzyk, aby udowodnić, że to wszystko o lewactwie, co sam opowiada, to jest jednak prawda. Że patrzcie, serio urządzają czarną mszę z połykiem, nawet jeśli ironicznie, w scenicznym nawiasie. Majmurek ma rację, ale nie w tę stronę: Klątwa Frljicia nie jest „koszmarem” naszej dobrej zmiany, tylko jej wet dreamem, jej prezentem pod choinkę.

„Klątwa” – ta sztuka to koszmar dobrej zmiany

Mają oto po kim jechać, aby czuć się niezłomnymi, a adresat ich histerii może czuć się wykluczony, czyli tak jak lubi. Każdy ma, co chciał, i tak się to kręci. Zatem blowjob na klęczkach jest trafioną, lecz niepełną metaforą. Trzeba by rozwinąć do 69, do wymiany usług. Ty mnie, a ja tobie. Klątwa jest od tego, żebyś mógł pokazać, jak bardzo cię obraża lub jak bardzo nie obraża. Jest „wzajemnym okładem z błota” (Masłowska, Paw królowej). Frljić, jeśli jest wirusem, tkwi w układzie zamkniętym ze swym nosicielem. Twórcy słusznie ogłosili, może nie wiedząc, jak słusznie, że to „najbardziej katolicki spektakl w polskim teatrze ostatnich trzydziestu lat”.

Policja? Proszę przyjechać do teatru!

**
Tekst publikujemy dzięki siostrzanej uprzejmości ha.art.pl. Tytuł i lead od redakcji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij