… bo teatr nie wie, skąd przybyła i dokąd zmierza nasza cywilizacja. Jolanta Nabiałek o nowych spektaklach Michała Borczucha, Michała Zadary i Strefy WolnoSłowej.
Cywilizacjo! Kim jesteś? Skąd przybywasz? Dokąd zmierzasz? Mimo że swego czasu grałam namiętnie w Civilization II, więc chyba powinnam być ekspertką, nie jestem w stanie wziąć na swoje barki odpowiedzi na te pytania. Postanowiłam zatem sprawdzić, co o tym sądzą Michał Borczuch, Michał Zadara i Agata Dyczko.
W Żabach w Studiu Borczuch sięga do tzw. źródeł cywilizacji zachodnioeuropejskiej, w celu wyciągnięcia przewrotnego, aczkolwiek urokliwego wniosku, że kultura LGBTQIA ma całkiem niezłą tradycję, do której może sięgać. Zadara w Śnie srebrnym Salomei, także w Studiu, przygląda się bardzo analitycznie nie tyle ważnemu dziełu dla kultury polskiej, ile społeczno-polityczno-narodowościowemu tłu, na którym ono powstało. Dla cywilizacji europejskiej, szczególnie tej takiej bardziej na wschód, był to niezwykle newralgiczny moment. Natomiast Agata Dyczko, wespół z autorem dramatu Tomaszem Gromadką, w Robo i Osobo Strefy WolnoSłowej, pyta o przyszłość, którą widzi pod znakiem nanorobotów, sztucznej inteligencji i kapitalizmu.
czytaj także
Skąd przybywasz?
Na pytanie o źródła cywilizacji europejskiej każda przeciętnie wykształcona Polka i każdy przeciętnie wykształcony Polak wymieni Biblię i antyk. Biblię na razie chciałabym zostawić w spokoju i skupić się na tym drugim.
A więc – białe marmury i białe szaty, wieńce laurowe, filozofia, wielka tragedia z pierwiastkiem winy tragicznej i homeryckie wersety… nie, nie, to nie tak. Zapomnijcie o Homerze, Sokratesie, Platonie, Arystotelesie, Sofoklesie, Eurypidesie i Ajschylosie. Arystofanesie, prosimy o głos!
Po pierwsze, jak utrzymują twórcy i twórczynie spektaklu Żaby, z tymi bielami to jedna wielka ściema, bo antyk był kolorowy, cielesny, sprośny i wulgarny. Po drugie – obok tej całej filozofii i nie mniej całej tragedii, istniała także komedia. Nie to, że zapomniana, ale – począwszy od edukacji wczesnoszkolnej, na uniwersyteckiej skończywszy – z mniejszym zapałem przypominana.
Michał Borczuch do tekstu tytułowych Żab podszedł dość luźno. Spektakl zaczyna się sceną, w której grupa aktorów niezobowiązująco rozmawia na ich temat (Marcin Pempuś, Andrzej Szeremeta, Jan Dravnel, Krzysztof Zarzecki). Podają nam informację, że chór w tej komedii jest zupełnie nietypowy, bo śpiewa tylko jedną pieśń, a oni postanowili być tak dobrzy, że – uwaga, uwaga! – tę niezwykle istotną partię tekstu oddali do zagrania kobietom (Dominika Biernat, Monika Obara, Halina Rasiakówna, Ewelina Żak, Monika Niemczyk). Dla równowagi jednak – to już moja obserwacja – żeby nie było, że w spektaklu jest aż taki parytet, że dominują kobiety, mamy jeszcze dwóch przedstawicieli środowiska LGBTQIA, a właściwie tylko G – w osobach Roberta Wasiewicza i Jana Sobolewskiego.
Tym sposobem wymieniłam całą obsadę, ale nie wszystkie inspiracje literackie. Od Arystofanesa oprócz Żab wzięto także Chmury i Ptaki, doprawiono powieścią Kurtyzana i pisklęta Krzysztofa Niemczyka i uzupełniono aktorskimi improwizacjami.
Jakiejś olbrzymiej spójności pomiędzy rozważaniami mężczyzn o tym, którą z aktorek chcieliby zapłodnić, gdyby od tego zależały losy ludzkości, Moniką Niemczyk z dekadenckim wdziękiem wcielającą się w kurtyzanę, intymnymi wyznaniami Dominiki Biernat i Roberta Wasiewicza szeptanymi do glinianych waz, a miłosno-erotycznymi opowieściami Roberta Wasiewicza i Jana Sobolewskiego, to ja nie dostrzegam. Taki to już urok spektakli Michała Borczucha – kto się nastawi na całość fabularno-inscenizacyjną, ten się zawiedzie.
Ale ta myśl, żeby wreszcie akademicy i neoliberałowie zdjęli łapę z tradycji antyku, bo my – prosta, rozbuchana seksualnie, kolorowa gawiedź – mamy do niej co najmniej takie same prawo jak oni, warta jest poparcia.
czytaj także
Kim jesteś?
Uogólniona odpowiedź na pytanie, czym jest ta nasza cywilizacja, jest chyba jeszcze trudniejsza niż odpowiedź na pytanie o jej źródła. Nie będę insynuować Michałowi Zadarze, że realizując Sen srebrny Salomei, w ogóle je sobie stawiał. Ale na pewno stawiałam je sobie ja, oglądając jego spektakl.
Spójrzmy na taką Polskę. Niechęć do Żydów, ambiwalentny stosunek do naszych braci i sióstr z Ukrainy, chłopskie kompleksy, szlacheckie aspiracje – to wszystko nie zostało nam dane wczoraj. Jest pewnym procesem, który toczy się już od wieków. Przyjrzenie się dramatowi Słowackiego od strony merytorycznej pozwala na wgląd w to, jak sprawy się miały w pewnym konkretnym momencie historycznym.
Słowacki napisał to dzieło w 1843 roku, opublikował w 1844, a obsadził w 1768. Też patrzył nieco wstecz i też intrygowały go pewne zjawiska. Mamy więc rok zawiązania się szlacheckiej Konfederacji barskiej, rok buntu Kozaków, który do historii przeszedł jako koliszczyzna, rok nieprawdopodobnych, okrutnych rzezi dokonywanych na sobie nawzajem przez polską i ukraińską szlachtę, chłopstwo i Kozaków. Napięcie i grozę tych czasów wieszcz opisał przez pryzmat historii kilku osób, w tym najbardziej chyba tragicznej, tytułowej Salomei – piętnastoletniej dziewczyny kształcącej się na damę z dobrego domu na dworze magnackim, ale pochodzącą z ciekawej rodziny, w której babka nie mówi po polsku. Salomea wstydzi się swoich korzeni, jest zakochana w szlachcicu, jest z nim w ciąży i śni prorocze sny.
czytaj także
Wszystko to jest nieco skomplikowane, a sam dramat ciężki do wystawienia, jeśli nie chcemy, żeby publiczności zupełnie umknęły społeczne niuanse opowiadanej historii i została z nią tylko opowieść o indywidualnych tragediach. Dlatego Zadara podszedł do zadania naukowo. Zrezygnował z obsady aktorskiej, wprowadzając na scenę wariację na temat demiurga – narratora, objaśniacza i inicjatora emocji publiczności – samego siebie. Towarzyszy mu tylko muzyk Wacław Zimpel.
Mamy tył sceny wyklejony notatkami, prawdopodobnie z procesu twórczego, oraz białą tablicę, na której Zadara kreśli flamastrami zależności etniczne, geograficzne i klasowe pomiędzy grupami reprezentowanymi w sztuce. Zaznacza punkty, w których znajdują się poszczególne persony dramatu. Rysuje strzałki, wskazuje na zależności. Tłumaczy motywacje bohaterów ich niełatwymi biografiami i determinantami społecznymi.
Wynika z tego sporo wniosków cząstkowych i jeden ogólny – to wszystko jest strasznie skomplikowane. Chcąc rozwiązać nasze problemy cywilizacyjne, musimy rozplątać niezły węzeł gordyjski, a, mówiąc na marginesie, oprócz niesnasek klasowych i etnicznych, mamy też inne. Ot choćby groźba klęski ekologicznej, etyczne pytania związane ze skokiem technologicznym czy pilna potrzeba rozmontowania gospodarki kapitalistycznej i zbudowania jakiejś nowej. Do tych dwóch ostatnich odnoszą się twórcy i twórczynie kolejnego spektaklu, o czym za chwilę, a tymczasem – brawa dla Zadary. Coraz bardziej lubię jego pozbawiony efekciarstwa, intelektualny pomysł na teatr.
czytaj także
Dokąd zmierzasz?
Czytelnicy i czytelniczki chociażby prozy Margaret Atwood wiedzą z grubsza, dokąd zmierza cywilizacja ludzka. W niedługim czasie władzę nad światem przejmą korporacje, które będą się prześcigać w nowych technologiach i przejmować dotychczasowe funkcje państw narodowych. Wszystko to doprowadzi do wielkiej katastrofy ekologicznej, od której zginie cała ludzkość poza kilkoma osobami, które – być może – ją odrodzą.
czytaj także
Tomasz Gromadka w dramacie Robo i Osobo poszedł w tym samym kierunku futurologicznym, ale zatrzymał się nieco wcześniej. Spektakl Agaty Dyczko opowiada więc o sytuacji, w której biologiczne funkcje naszych organizmów przejmują nanoroboty, całą machinę nakręca sztuczna inteligencja, a Wielkim Bratem całego świata jest „partia gabidaliztyczna” (jak to słowo wymawia jedna z bohaterek, zagrana przez Aleksandrę Bednarz).
W tej oto scenerii kwitnie relacja pomiędzy sztuczną inteligencją Robo (Daniela Komędera-Miśkiewicz) a istotą ludzką Osobo (wspomniana wyżej Aleksandra Bednarz). Pokazane jest nam życie pozornie pozbawione problemów oraz sytuacja, kiedy problemy się pojawiają, bo Osobo nagle, nie wiadomo skąd, zaczyna odczuwać smutek, a Robo, również nie wiadomo dlaczego, postanawia sprzeciwić się kapitalizmowi i opuścić Osobo.
czytaj także
Tekst Gromadki jest błyskotliwy i nie całkiem odkrywczy, co więc za tym idzie, taki jest też spektakl. Nie wiem, jak dla innych, ale dla mnie to nie nowina, że kapitalizm jest zły i wszechmocny, a nowe technologie mogą się obrócić przeciwko nam. Współczynnik eskapistyczny jako odpowiedź na te zagrożenia też nie należy do kategorii „tego jeszcze nie grali”. Smutne, owszem. Prawdziwe, tak. Pewna doza dystansu i ironii pomaga nam mimo wszystko żyć, a jakże.
Najfajniejsze jest jednak to, że podczas spektaklu można leżeć w otoczeniu kołder, poduszek i pozostałych widzów oraz widzek. I to bez butów. Ponadto piękne są ascetyczne kostiumy obsady, a także oszczędna, aczkolwiek trafiająca w sedno, scenografia.
Moje dodatkowe „ale” – czemu w obsadzie nie jest wymieniony z nazwiska uroczy, na oko sześcio-ośmioletni chłopiec, który tak świetnie spisał się na scenie?
Spektakle, jak to spektakle, mają swoje plusy dodatnie i minusy ujemne. Gorzej, że chyba ani Borczuch, ani Zadara, ani Dyczko nie znają odpowiedzi na pytania, kim jest, skąd przybyła i dokąd zmierza nasza cywilizacja. No ale to są bardzo trudne pytania i chyba tylko Erich von Däniken potrafi na nie odpowiedzieć bez żadnych wątpliwości. Wybaczam więc.
*
Żaby, reż. Michał Borczuch, Studio teatrgaleria
Sen srebrny Salomei, reż. Michał Zadara, Studio teatrgaleria
Robo i Osobo, reż. Agata Dyczko, Strefa WolnoSłowa