Nie, wokalista Rammsteina nie udowodnił, że nie dopuścił się przemocy

Dziennikarze piszą o fałszywych oskarżeniach, choć nikomu fałszywych oskarżeń nie udowodniono. Nie toczą się żadne postępowania dotyczące tego przestępstwa. A media wyrokują: kobiety kłamały.
Till Lindemann. Fot. Aurélien Glabas/flickr.com

Perkusista Rammsteina twierdzi, że „zaistniały pewne procedery, które przeczą wartościom innych członków zespołu”. Widocznie jednak są zgodne z wartościami fandomu, który wynosi Tilla Lindemanna na ołtarz jako męczennika.

Berlińska prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie Tilla Lindemanna, wokalisty Rammsteina. Zostało wszczęte w czerwcu tego roku, po tym, jak 24-letnia Shelby Lynn z Irlandii opisała w mediach społecznościowych zorganizowaną przez muzyka imprezę, na którą została zrekrutowana przez Instagrama.

Dziewczyna twierdzi, że podczas koncertu Rammsteina w Wilnie, w czasie przerwy na set DJ-ski, została zaprowadzona pod scenę przez Joe Letza, dawnego członka norweskiego zespołu metalowego Combichrist, który pracuje obecnie dla niemieckiej legendy metalu. Shelby, co potwierdzają świadkinie, potykała się o własne nogi po tym, jak Lindemann polewał uczestniczkom imprezy alkohol. Letz miał wielokrotnie zapewnić ją, że nie chodzi o seks, a wokalista chce tylko chwilę z nią porozmawiać. Zostawił ją w pokoiku wielkości sklepowej przymierzalni, którą osoby pracujące przy trasach Rammsteina określały później w mediach jako „suck box” (pudło do ssania), twierdząc, że młode kobiety były tam prowadzone po to, by Lindemann mógł sobie ulżyć między utworami.

Lider Rammsteina niemieckim Weinsteinem? Till Lindemann ma kłopoty

Shelby wróciła do hotelu pokryta siniakami i krwiakami. Zdjęcia swoich obrażeń opublikowała w sieci. Nie wskazała sprawcy – konsekwentnie powtarzała, że nie pamięta, co się wydarzyło, poza sytuacją pod sceną. 60-letni Lindemann miał się wściec i krzyczeć, gdy odmówiła mu seksu, ale pozwolił jej odejść. Dziewczyna podejrzewa, że dorzucono jej czegoś do drinka, bo choć niewiele wypiła, ma dziurę w pamięci.

Okazało się, że Lindemann przez lata zorganizował proceder polegający na rekrutowaniu na koncerty Rammsteina i imprezy na backstage’u atrakcyjnych dziewczyn. Kierowała tym Rosjanka Alena Makeeva, która pisała do obcych kobiet na Instagramie, pytając, czy lubią muzykę zespołu (zapisy wielu takich rozmów wyciekły do sieci), zapraszając do Row 0 (to „ekskluzywne” miejsce przy samej scenie, z zejściem pod spód). Czasem fanki zespołu pisały do niej, bo czytały o castingach i marzyły, by poznać swoich idoli.

Po tym, jak sprawę opisały media, kolejne kobiety zaczęły dzielić się swoimi doświadczeniami z podobnych wydarzeń, odbywających się przy okazji koncertów Rammsteina. Mówiły o dziurach w pamięci, odzyskiwaniu przytomności podczas brutalnego seksu z Lindemannem. Liczni świadkowie, w tym osoby z otoczenia zespołu, potwierdziły, że na imprezach było mnóstwo alkoholu i narkotyków, zaproszonym kobietom odbierano telefony, a na backstage’u odbywały się orgie.

Śledztwo berlińskiej prokuratury

Wileńska policja nie pokusiła się nawet o zbadanie sprawy Shelby Lynn. „Śledztwo” zostało zamknięte po trzech tygodniach od zgłoszenia, nie przesłuchano żadnych kluczowych świadków. To na Litwie standard, podobnie jak w Polsce. Najpierw zresztą policjanci odmówili przyjęcia zawiadomienia – zrobili to dopiero, gdy sprawa stała się medialna. Shelby zeznawała zdalnie, już po powrocie do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka.

Śledztwo wszczęła za to berlińska prokuratura. Musiała, bo otrzymała zawiadomienie o możliwym popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu. Tyle że zawiadomienia nie złożyły domniemane ofiary, tylko osoby trzecie, niekoniecznie mające cokolwiek wspólnego ze sprawą. W dodatku do aktów przemocy miało dochodzić przez wiele lat na całym świecie, podczas tras koncertowych Rammsteina. Prokuratura miała de facto związane ręce.

Postępowanie objęło również niemiecką influencerkę Kaylę Shyx, która na swoim kanale na YouTubie opowiedziała o swojej wizycie na backstage’u Rammsteina. Alena Makeeva skontaktowała się z jej managementem, zapraszając dziewczynę na koncert i imprezę. Kayla się nie zdziwiła, bo jako internetowa celebrytka dostaje wiele takich zaproszeń. Dopiero na miejscu zdała sobie sprawę, że wzięła udział w castingu do łóżka Lindemanna.

Wilk w wilczej skórze. Marilyn Manson i „moda na fałszywe oskarżenia”

Z jej słów wynika, że na backstage’u przebywała masa bardzo młodych i bardzo nietrzeźwych kobiet, którym bez przerwy polewano alkohol. Przed wejściem na prywatną imprezę wokalisty zabierano im telefony. Kaya o nic nie oskarżyła Lindemanna. Mówiła jedynie, że wierzy w opowieść Shelby Lynn, bo to, co ujrzała na własne oczy, było co najmniej niepokojące.

Nie było szans na udowodnienie winy

Od początku było wiadomo, że sprawa skończy się umorzeniem, o czym pisałam zaraz po rozpoczęciu śledztwa: „W Niemczech spośród wszystkich zgłoszonych przypadków gwałtu tylko 10 proc. kończy się skazaniem. Jeszcze mniej, jeśli weźmiemy pod uwagę inne formy przemocy seksualnej. Jako że przytłaczająca większość ofiar nie zgłasza się na policję, tylko promil sprawców ponosi odpowiedzialność karną”.

Tutaj mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której dwie kobiety, na których skupiło się postępowanie, nie oskarżały podejrzanego o złamanie prawa. Pokazywały jedynie, że sprawa castingów i imprez Lindemanna śmierdzi, młode kobiety są traktowane jak mięso, a cała sytuacja tworzy olbrzymie pole do nadużyć.

Kilka innych kobiet, które w mediach mówiły – w większości anonimowo, ich nazwiska znane są tylko redakcjom i prokuraturze – że zostały przez Lindemanna skrzywdzone, nie zeznawało w sądzie. Ze strachu. Zresztą niewiele pamiętały – twierdziły, że prawdopodobnie zostały odurzone. W dodatku to sprawy sprzed lat, więc oczywiste jest, że nie ma mocnych dowodów na potwierdzenie ich słów. Niektóre przyznawały, że godziły się na seks z wokalistą, ale nie tak brutalny – nie chciał przerwać, gdy o to prosiły lub były nieprzytomne, a kończyły z zakrwawionym kroczem.

Sam perkusista Rammsteina, Christoph Schneider, przyznał na Instagramie, że Lindemann już jakiś czas temu oddalił się od zespołu i organizował własne, oddzielne imprezy przy okazji wspólnych koncertów. Schneider twierdzi, że nie był świadkiem przestępstw i nie wierzy, że do nich doszło, jednak zaistniały pewne procedery, które przeczą wartościom innych członków Rammsteina. Widocznie jednak są zgodne z wartościami fandomu, który Lindemanna wynosi na ołtarz jako męczennika.

Media po stronie domniemanych sprawców

Od wczoraj media na całym świecie informują, że Lindemann został uznany za niewinnego. Z tworzonej przez nie narracji jasno wynika, że kobiety, które opowiedziały o przemocy ze strony wokalisty, kłamały. Jacek Szczerba z „Wyborczej” ogłosił, że „Lindemann nie gwałcił i nie podawał narkotyków”.

To standard w sprawach dotyczących przemocy seksualnej. Wystarczy, że prokuratura umorzy postępowanie – a to, przypomnę, dzieje się w przytłaczającej większości przypadków – by media pisały, że podejrzany został uznany za niewinnego, a nawet, że „oskarżenia okazały się fałszywe”. Nie, umorzenie nie oznacza, że oskarżony nie dopuścił się przemocy. Oznacza wyłącznie, że winy nie udało się udowodnić – ale nie stwierdzono również, że oskarżenia były fałszywe.

Niemiecka prokuratura wszczyna postępowanie, a fani chcą klękać przed Rammsteinem

Przemoc seksualną bardzo trudno udowodnić, zwłaszcza po latach – a ofiary zwykle boją się zgłosić na policję, szczególnie jeśli sprawca jest sławny, bogaty i wpływowy. Często dopiero po długim czasie, np. gdy okaże się, że skrzywdzonych jest więcej, decydują się opowiedzieć o swoich doświadczeniach.

Gdy kobiety oskarżają znanych mężczyzn o przemoc, większość mediów zachowuje ostrożność, opisując doniesienia, ale zaznaczając, że zanim zapadnie prawomocny wyrok, oskarżony czy podejrzany uznawany jest za niewinnego. Piszą o „domniemanych sprawcach” i „domniemanych ofiarach”. Słusznie, sama tak robię. Fałszywe oskarżenia o przemoc seksualną się zdarzają, ale bardzo rzadko (od 2 do 10 proc. wszystkich zgłoszonych spraw, przy czym ok. 90 proc. faktycznych ofiar w ogóle nie zawiadamia organów ścigania).

Dziennikarze są jednak znacznie mniej ostrożni, gdy domniemany sprawca nie zostanie skazany. Piszą o fałszywych oskarżeniach, choć nikomu – jak w sprawie Lindemanna – fałszywych oskarżeń nie udowodniono. Nie toczą się nawet żadne postępowania dotyczące tego przestępstwa. A media wyrokują: kłamały.

W obliczu prawa Lindemann jest niewinny. To nijak nie znaczy, że nie dopuścił się przemocy. Gdyby tak było, należałoby uznać, że 70-90 proc. osób, które zgłaszają gwałt, fałszywie oskarża. Wierzą w to zatwardziali mizogini z manosfery, a widocznie również mainstreamowe media. Nawet te, które uważają się za postępowe, poświęcają wiele energii wzmacnianiu narracji, według której kobiety kłamią dla kasy czy rozgłosu, choć pod względem finansowym większość z nich traci, nierzadko popadają w długi, a rozgłos zapewnia im głównie zmasowany hejt, życzenia śmierci i gwałtów ze strony fanów, fanek i sojuszników sprawców – jak w przypadku Shelby Lynn.

Domniemanie niewinności tylko dla wybranych (mężczyzn)

Według doktryny zasada domniemania niewinności obowiązuje w procesie karnym, ale związany z nią zakaz wypowiadania opinii o wyniku postępowania przed wyrokiem pierwszej instancji dotyczy również mediów. Nie mogą one pisać, że podejrzany czy oskarżony jest winny, jeśli nie zapadł prawomocny wyrok skazujący. Jeśli to robią, domniemany sprawca może je pozwać.

Tak było w przypadku Johnny’ego Deppa, który pozwał dziennik „The Sun” za to, że w artykule dotyczącym oskarżeń wysuwanych przeciwko niemu przez Amber Heard, jego byłą żonę, nazwał aktora „damskim bokserem”. Depp sprawę przegrał. Sędzia mówił mediom, że określenie, po które sięgnął dziennik, było „zasadniczo prawdziwe”. Dowodów było dość, a sąd potwierdził, że 12 z 14 aktów przemocy zgłaszanych przez Heard miało miejsce. Większość mediów skupiła się wyłącznie na tym, że aktor wygrał inną sprawę, dotyczącą zniesławienia w artykule z „Washington Post” – w którym nazwisko aktora w ogóle się nie pojawia. Jednak wbrew temu, co powszechnie się uważa, Amber nie udowodniono fałszywych oskarżeń, zaś ona sama wygrała z Deppem proces dotyczący zniesławienia jej poprzez twierdzenie, że kłamie na temat przemocy. A jednak w mediach na całym świecie pisano i pisze się do dziś, że Amber kłamała, a Depp został pomówiony.

„Depp kontra Heard”: megakielich żonobijcy i walka prawdy z chciwością

Tak jak triumfowali fani i fanki Deppa, pewni, że ostatecznie dowiódł swej niewinności, tak dziś świętuje fandom Rammsteina oraz wszyscy, którzy twierdzą, że kobiety są perfidne, cyniczne i chcą robić karierę na oskarżeniach o przemoc. Dziwicie się, że zdecydowana większość ofiar milczy, wiedząc, że wystawią się na zmasowane ataki, a szansa na skazanie sprawcy jest żadna lub prawie żadna? Że boją się stanąć naprzeciw dziesiątek tysięcy gorliwych fanek sprawców, gotowych zaszczuć każdego, kto się narazi, oraz sławnych milionerów, którzy władują w obronę swojego dobrego imienia wszelkie dostępne zasoby i koneksje? I przeciwko mediom, które oskarżą je o kłamstwo, nawet jeśli nie zostanie im ono udowodnione, za czym pójdzie dalsze nękanie?

Absolutnie nie twierdzę, że media powinny nazywać każdego oskarżanego o przemoc mężczyznę winnym. Ale powinny pisać prawdę. Informowanie, że ktoś został fałszywie oskarżony tylko dlatego, że nie udowodniono mu winy w sądzie, to ogromne nadużycie. A jednocześnie bezpodstawne, publiczne oskarżenie kobiet, które mówią, że doświadczyły przemocy, o popełnienie przestępstwa z Kodeksu karnego, jakim jest składanie fałszywych zeznań.

Jeśli mężczyzna oskarżony o przemoc nie zostanie skazany, media powszechnie zniekształcają obraz sytuacji, pisząc, że został uniewinniony (umorzenie to nie uniewinnienie, ale nawet to drugie nie oznacza, że do przestępstwa nie doszło). Jedne wprost, inne pośrednio oskarżają kobiety o kłamstwa, które w tym przypadku również są przestępstwami – wówczas dziennikarzy nie interesuje zasada domniemania niewinności.

Nie zesrajcie się z tym domniemaniem niewinności

Lindemann nie został skazany. Nie udowodniono mu winy. Kobietom mówiących o nadużyciach z jego strony nie udowodniono fałszywych oskarżeń ani fałszywych zeznań (to nie do końca to samo). Opinia publiczna może wierzyć, komu chce, ale powinna być informowana, że sprawa nie jest oczywista i w rzeczywistości nie wiadomo, co naprawdę się wydarzyło. Wiemy jedynie, że winy nie udało się udowodnić. W tej sytuacji nie mogło się udać, niezależnie od tego, jaka jest prawda.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Patrycja Wieczorkiewicz
Patrycja Wieczorkiewicz
redaktorka prowadząca KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka, feministka, redaktorka prowadząca w KrytykaPolityczna.pl. Absolwentka dziennikarstwa na Collegium Civitas i Polskiej Szkoły Reportażu. Współautorka książek „Gwałt polski” (z Mają Staśko) oraz „Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności” (z Aleksandrą Herzyk).
Zamknij