Muzyka

Kołysanki z krainy mchu i paproci

Grouper jest dla tych, którzy dzieciństwo spędzili w domku z koca rozbitego między dwoma krzesłami. O twórczości Liz Harris pisze Jakub Bożek.

Elektryczne pianino, gitara, głos jak w chórze. Zazwyczaj taki zestaw odstraszyłby mnie, jak flaki, ale w przypadku Liz Harris przełamuję swój paniczny strach przed wszystkimi singer-songwriterami tego świata. Na szczęście Grouper nie gra tkliwych uroczych piosenek, jak z Idola dla hipsterów. Jej muzyka jest pełnokrwista i odważna, nawet jeśli brzmi, jakby była nagrywana przez ścianę albo na górskim szczycie wśród podmuchów zimnego wiatru. Grouper jest dla tych, którzy dzieciństwo spędzili w domku z koca rozbitego między dwoma krzesłami. A w wersji przygodowo-romantycznej: dla tych, którzy cały dzień latali po dworze pośród pokrzyw, drzew, śpiewu ptaków i mokrych liści.

Taka też była Harris, z tym, że mała Liz miała chyba dziwniejsze dzieciństwo niż większość z nas. W latach 70. jej rodzice wstąpili do Grupy – sekty, której przywódczyni, Anne Hawes, inspirowała się czwartą drogą Georgija Gurdżijewa, który twierdził, że ludzie żyją w ciągłym śnie na jawie, poza prawdziwą rzeczywistością. W wywiadzie dla „The Wire” Harris opowiada: „Byliśmy odizolowani od reszty świata, trzymaliśmy się tylko ze sobą. Do 12 roku życia, kiedy poszłam do szkoły, nie znałam nikogo spoza komuny… Uczyli nas, że nas świat jest osobny”. Choć nie pamięta nauk guru, okres życia w Grupie miał na nią olbrzymi wpływ. Dzieciństwo spędziła na farmie w górach, gdzieś w Północnej Karolinie. Ponieważ sekta nie przywiązywała dużej wagi do relacji rodzinnych, wychowała się w odosobnieniu od rodzeństwa i rodziców, właściwie bez żadnej kontroli ze strony dorosłych. „Na terenie mieliśmy kozy, stodoły, las przecięty ścieżkami. Jako dzieciaki byliśmy całkowicie wolni: nie było dyscypliny, więc spędzaliśmy czas na bieganiu dookoła. Świetne miejsce dla dziecka”.

Czasami raj zamieniał się w koszmar. Tytuł jednej z jej wczesnych płyt, Dragging A Dead Deer Up A Hill, wziął się z historii, która naprawdę jej się przydarzyła. Harris wspomina, że kiedyś podczas pobytu na farmie zobaczyła zdechłego jelenia leżącego na dnie jaru. Starsza dziewczynka, która traktowała ją jak „młodszą siostrę”, kazała jej wciągnąć go na górę. „Trochę się jej bałam, więc sturlałam się na dno jaru. Znalazłam plastikową torbę na śmieci i owinęłam nią nogi jelenia, a potem zaczęłam wciągać go pod górę. Gdzieś w połowie, ona powiedziała mi, że już go nie chce”.

Najnowsza płyta The Man Who Died In His Boat też wzięła swój tytuł od historii z dzieciństwa. Konkretniej od pustej łodzi spotkanej gdzieś podczas spaceru z ojcem. Piosenki z Dragging… i The Man… nagrano podczas tej samej sesji, łączy je więc podobieństwo stylistyczne oraz to samo instrumentarium: gitara, szum z taśmy, nawarstwiające się głosy, field recordings. Oba albumy są też najbardziej piosenkowe w karierze Grouper. Pod warstwą dźwiękowego mchu często znajdziecie piękne, smutne melodie, tak jak w Vital, który kończy się nagraniem burzy. 

Jednak moją ulubioną piosenką Grouper pozostanie Water People wydane jako siedmiocalowy singiel. To cicha, spokojna piosenka, która zrobi z waszymi sercami to, co miasto Łódź zrobiło z dworcem Łódź Fabryczna.

Jej bardziej eksperymentalne nagrania, w których faktura dźwięku jest ważniejsza niż melodia i głos, są równie dobre. Do moich ulubionych należy dylogia A I A: Alien Observer i Dream Loss. I Saw A Ray z tego ostatniego nieuchronnie kojarzy się z My Bloody Valentine, z tym że w bardziej chałupniczym i osobistym wydaniu. Alien Observer z albumu o tym samym tytule to gnostyczne emo, w refrenie Harris śpiewa: „alien observer / in a world that isn’t mine”. Gdy jej gitara wpada w rezonans, moje głośniki drżą, jak kredens w mieszkaniu nieszczęsnego pana Andrzeja (l. 54) z „Superaka”.

O czym myślę, gdy jej słucham? Przypomina mi się, gdy zasnąłem na jej koncercie w krakowskim kinie Kijów. Centrum. Pamiętam niezbyt wygodny fotel, ciemną salę, ją na scenie. Była ubrana na czarno i siedziała na taborecie pośród niewielkiej ilości sprzętu: komputera, paru efektów i pedałów gitarowych, mikrofonu. Muzyka była jak kołdra, wyciągnąłem się w fotelu i poczułem się, jak Koniolub Grubas w Valis Philipa K. Dicka, gdy różowy promień światła przekazał mu informację o strukturze wszechświata. Też miałem coś w rodzaju wizji: przed moimi oczami pojawiły się świetliste mandale, a może był to wygaszacz ekranu w systemie Windows? Było mi ciepło i dobrze, być może trochę smutno, jak w ostatni dzień wakacji. Nie doznałem objawienia, nie zostałem też chyba lepszym człowiekiem, ale po raz pierwszy miałem wrażenie, że przez te 45 minut byłem słuchaczem idealnym, który odbiera muzykę, tak jak wymarzyła to sobie jej autorka.

Gdy słucham Grouper, myślę też o lesie, który śnił się mojemu koledze regularnie przez parę długich lat. Znał w nim wszystkie ścieżki, wiedział że na jednym z drzew kora została obdrapana przez Hitlera jeżdżącego w czołgu (sic!). Nie jestem pewien, czy by to potwierdził, ale wydaje mi się też, że w tym lesie przeżył swoją inicjację erotyczną. Zawsze mu trochę zazdrościłem tego lasu, bo sam nigdy czegoś takiego nie przeżyłem (i nie chodzi mi tutaj o inicjację erotyczną). Myślę, że każdy człowiek powinien mieć własny świat, do którego chce wracać, nawet jeśli jest to tylko jego sen. Mnie od kilku lat nie śni się nic i gdy teraz o tym myślę, mogę stwierdzić, że jeśli chciałbym coś zmienić we własnym życiu, byłoby to właśnie to. Czasem moja żona opowiada mi o swoich snach. W nocy, kiedy śpi, mam ochotę wejść do jej głowy i chwilę tam posiedzieć. Ale to niemożliwe. Dlatego swoich snów szukam w muzyce innych. Właśnie dlatego uwielbiam Grouper, nawet gdy jej sny zamieniają się w nocne koszmary. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij