Marcin Pryt i 19 Wiosen nadają ze schronu przesiąkniętego nadchodzącą apokalipsą.
Nie ma w Łodzi bardziej kultowego zespołu niż 19 Wiosen. Tu każdy ma związaną z nimi historię. Ktoś poszedł do biblioteki (pedagogicznej łódzkiego uniwerku) i spotkał postawnego Marcina Pryta, który pracował w niej jako bibliotekarz. Ktoś miał problemy z chłopakiem, więc ustawił sobie jako dzwonek piosenkę Co każdą chwilę, której refren brzmi tak: „Skurwysyństwa to ile, dzieje się wszędzie co chwilę”. Ktoś pojechał na duży festiwal muzyczny, ale właściwie nie zobaczył żadnego koncertu, bo przez większość czasu słuchał 19 Wiosen z systemu car audio. I tak w nieskończoność…
Wiosny zresztą świadomie i pewnie też trochę ironicznie tworzyły swój kult od samego początku. Na plakacie z ich pierwszego koncertu napisali „legendarna grupa 19 Wiosen”. Byli mieszkańcami łódzkich skłotów, którzy słuchali i nagrywali swoje wersje piosenek Drupiego i Piotra Szczepanika. Klawiszowiec Fagot – jaki punkowy zespół miał wtedy klawiszowca! – chodził po mieście przebrany za Vivaldiego, ale miał też doczepiony diabli ogon. No i słuchał baroku (i Modern Talking też), a po koncertach punkowych urządzał dyskoteki z dyskotekową muzyką lat 80.
Legenda legendą, ale Wiosny to też znakomite piosenki i płyty, nagrywane z przerwami od połowy lat 90. Nowy album Cinema Natura to kontynuacja znakomitej passy, którą rozpoczęli wydanym w 2006 roku Pięknem. Ich albumowa tetralogia – w jej skład wchodzą także Pedofil i Pożegnanie ze światem – jest absolutnie wyjątkowa, bo pokazuje, że Wiosny tak jak nikt inny potrafią konsekwentnie tworzyć swój własny dźwiękowy i narracyjny świat. Duża w tym zasługa Pryta, który wytrwale i wręcz obsesyjnie wraca do tych samych motywów: brzydkich migawek z apokaliptycznej Łodzi, przemocy, wojny, Dickowskiego rozbicia rzeczywistości, kosmopolitycznych nadziei i wątków aeronautycznych. Tłem dla jego opowieści jest mocny, ziemisty punk oparty na bezlitosnej sesji rytmicznej. O tym, że Wiosny grają inaczej, gęściej niż na poprzednich płytach, można się przekonać już po przesłuchaniu Modelu i wykresu. Ten szerokoekranowy utwór z minuty na minuty robi się coraz duszniejszy, barokowe pasaże Fagota w tle ożywiają refren, później dociążony jeszcze powtarzalnym gitarowym riffem i pozytywkową melodią. To niebywale skondensowane brzmienie wyróżnia ich nowe kompozycje.
Podczas gdy kiedyś swoją muzykę nazywali „aero punkiem”, teraz ewidentnie zeszli z nią do schronu, by ukryć się przed nieuchronną zagładą.
Jednak to nie wtedy, gdy łoją, są najlepsi. Wręcz przeciwnie, najcięższe kompozycje, jak 9D, są zbyt chtoniczne i niepotrzebnie kolidują z wokalem. Najciekawiej robi się, gdy zespół wycofuje się i wpasowuje się w złowieszczy nastrój świata stworzonego przez Pryta. Pod tym względem absolutnym majstersztykiem jest synthpopowy Humanocyd, w którym roboci bełkot i rytm ułożony z fonemicznych parsknięć kontrastuje z diabelskimi trytonami Fagota. Na tym tle Pryt wieszczący koniec ludzkości – „Nie, nie wierzę […] człowiek sobie uprzytomni swoje możliwości” – jest jak nawiedzony kaznodzieja, który zyskał dostęp do niewesołej prawdy objawionej. „Czeka nas zemsta chwastów” – kończy.
Muzyka i opowieść spotykają się raz jeszcze w National Geographic. Niby to historia jakich wiele, burda w chińskim barze o ksenofobicznym podtekście. Zimne sajgonki stają się pretekstem do bójki, ktoś zaczyna krzyczeć, „że niech stąd wypierdalają”. Wszystko to jednak skręca w dziwną stronę, gdy Pryt w refrenie ofiarowuje słuchaczowi zestaw migawek z fotogenicznych obcych światów. Opisuje „światła Dakoty na Tempelhofie [Dakota to samolot transportowy, a Tempelfhof to nieczynne lotnisko w Berlinie – JB] i „São Paulo z lotu ptaka nocą”. Gdy to wszystko okazuje się tylko projekcją z plenerowej wystawy fotosów ze znanego pisma, wiadomo już, że Pryt jest gotów, by zabrać słuchacza w daleką podróż. Nie po świecie, ale po wewnętrznych krajobrazach rozdwojonego umysłu, zmąconego przez obrazy przemocy i ksenofobii. Fascynująca narracja jest ilustrowana dynamiczną muzyką – gdzie trzeba wycofaną, gdzie trzeba zaangażowaną i wyrywną.
Nie ma co ukrywać, to Pryt jest największym atutem Wiosen.
Na Cinema… swoją osobowością i pomysłami ratuje nawet mniej udane kompozycje, jak wspominane już wcześniej 9D. W piosence pojawia się archetypiczna dla Wiosen postać trochę wariata, trochę ulicznego proroka, którego „wzrok przeżywa inaczej”. Chyba każde miasto zna kogoś takiego, mędrca-szaleńca o zwichrowanym strumieniu świadomości. W Łodzi na przykład mieliśmy słynnego „kleksiarza”, który malował na murach psychotyczne graffiti. Jedno z nich głosiło, że należy „osądzić psychologów behawioralnych”. W innej piosence, Uspokój go, Pryt jakby wchodził mu do głowy. Śpiewa: „Widzi krew, zapada się w groby, a idzie rano przez osiedle i świeżo ułożony chodnik”. Robi to tak dobrze, bo na płytach Wiosen on sam staje się takim ulicznym prorokiem. W jednym z wywiadów dla „Lampy” Pryt mówił: „Wydaje mi się, że nadszedł czas, by zaatakować same podstawy rzeczywistości. Chciałbym być takim pilotem bombowca, który rusza do ataku”.
To ta persona sprawia, że płyty łódzkiego zespołu są tak fascynujące. Słuchacz ma możliwość obcowania z natchnionym rzecznikiem apokalipsy, a przy okazji nie ma tego ryzyka, że ktoś napluje mu w oko.
19 Wiosen, Cinema Natura, Antena Krzyku 2014
**Dziennik Opinii nr 65/2015 (849)