Muzyka

Bożek: Kulturowe DNA i pole minowe

Z nielegalnym samplowaniem cudzej twórczości, tak jak z pobraniem materiału biologicznego do eksperymentów bez zgody pacjenta, wiąże się mnóstwo dylematów.

Henrietta Lacks, czarna kobieta, która przez całe życie pracowała na farmie tytoniowej, zmarła na raka szyjki macicy. Zdiagnozowano ją późno, więc nawet najlepsi lekarze ze szpitala klinicznego im. Johna Hopkinsa nie zdołali jej pomóc. Jej śmierć była jednak początkiem zupełnie nowej historii. Chociaż jej życie było dość zwyczajne, to, co ją zabiło, było wyjątkowe.

Na długo zanim Henrietta zachorowała, lekarze ze szpitala im. Johna Hopkinsa szukali taniego i łatwego w produkcji materiału biologicznego do badań nad nowotworami. To, czego szukali, znaleźli u Henrietty – jej komórki rakowe rozmnażały się szybko i sprawnie znosiły długie podróże. Dalej historia potoczyła się już sama.

Od lat 50., gdy naukowcy chcieli sprawdzić, jak ludzkie komórki zachowują się w różnych warunkach albo jak reagują na pewne substancje, sięgali po komórki HeLa. Dzięki nim powstało mnóstwo szczepionek (np. na polio) i leków, a badacze dowiedzieli się, jak komórki się zachowują w stanie nieważkości albo jak rozwijają się nowotwory.

Tyle że rodzina Henrietty nie miała o tym zielonego pojęcia. Pielęgniarki pobrały próbkę tkanki nowotworowej bez jej zgody, zaś rodzina Lacksów dowiedziała się o komórkach HeLa przypadkiem, wiele lat później. Byli jednak za mało wykształceni, by w ogóle zrozumieć, co zrobili naukowcy i jakie to miało znaczenie. Wiedzieli natomiast jedno. Firmy, które handlowały komórkami HeLa, zarabiały na tym prawdziwe pieniądze. Ich nie było stać nawet na ubezpiecznie zdrowotne.

***

To nie będzie tekst o historii medycyny, historia Henrietty Lacks przypomniała mi się z zupełnie innego powodu. Muzycy, tak jak naukowcy, też czasem pobierają fragmenty kulturowego DNA bez zgody właścicieli, by przeprowadzać własne eksperymenty. Czasem wpadają z tego powodu w kłopoty i nie zawsze chodzi tu o pieniądze. Z nielegalnym samplowaniem cudzej twórczości, tak samo jak z pobraniem materiału biologicznego do eksperymentów bez zgody pacjenta, wiąże się mnóstwo dylematów etycznych i prawnych.

Czy jednak oznacza to, że nielegalne pobieranie obcego materiału kulturowego powinno być niedopuszczalne?

***

Ostatnio o samplowaniu jest jakby głośniej. To słychać kolejne wybuchające miny, bo dziś próba wykorzystania fragmentu muzyki z przeszłości to jak wejście na pole minowe. Niedawno przekonał się o tym The Weekend, troll R&B, który znane tropy – narkotyki, seks, imprezy – odmalowuje przy pomocy wyjątkowo ciemnych barw. The Weekend jest dla R&B tym, kim dla Walta Disneya byli bracia Grimm. A ponieważ każdego łotra musi spotkać kara, na Weeknda też przyszedł czas.
Na nowym singlu Belong to the World artysta użył rytmu z niezapomnianego Machine Gun Portishead. Zrobił to bez zgody zespołu, a właściwie pomimo jej wyraźnego braku. Geoff Barrow zabronił bowiem wykorzystywać jakikolwiek fragment kompozycji. Weekend obszedł ten zakaz, w Belong to the World nie znajdziecie już oryginalnego rytmu z Machine Gun. Niemniej jednak jest to ten sam rytm, odegrany jeden do jednego. Prawnicy pewnie już piszą do siebie długie listy.

Podobnych afer było więcej. Julio Bashmore, znany ze współpracy z brytyjską piosenkarką Jessie Ware i przebojowego Au Seve, zsamplował monolog funkowego muzyka Jimmego Castora z Troglodyte (Cave Man). Skończyło się na tym oświadczeniu i „satysfakcjonującej rekompensacie”. Nie pomogło nawet to, że Bashmore nie zarabiał na swoim Troglodytes, bo udostępnił go za darmo w sieci.

Podobną przygodę miał Bauuer, producent odpowiedzialny za Haarlem Shake. W przeboju wykorzystał wokale Hectora Delgado i jednego z członków hip-hopowej grupy Plastic Little, naturalnie bez zgody żadnego z nich. A skoro Haarlem Shake stał się popularny jak papież, to i negocjacje między prawnikami Delgado i Mad Decent (wytwórnią Bauuera) toczyły się w wysokiej temperaturze. Z kolei Nicolas Jaar i jego wydawca label Circus Company musieli ponownie tłoczyć cały album Space Is Only Noise po tym, jak nie udało im się zabezpieczyć praw do sampla z Raya Charlesa.

***

Pierwsza duża fala procesów o nielegalne wykorzystanie sampli uderzyła przede wszystkim w artystów hip-hopowych. Czarna seria procesów skierowana przede wszystkim przeciwko czarnym (ale nie tylko, olbrzymie problemy mieli też Beastie Boys) zmieniła przemysł muzyczny i znacząco ograniczyła kreatywność takich mistrzów dźwiękowego kolażu jak Marley Marl albo De La Soul. Zresztą to od nich się zaczęło. Na płycie 3 Feet High and Rising samplowali bez ograniczeń, wśród źródeł znalazł się też zespół The Turtles, którego muzyka została wykorzystana w minutowym skicie Transmitting Live From Mars.

Najgłośniejszy proces miał jednak Biz Markie, który został pozwany przez Gilberta O’Sulivana za wykorzystanie przeboju Alone Again (Naturally). O’Sulivanowi nie podobało się, że Biz sparodiował jego piosenkę, więc sprawa trafiła do sądu. Proces zakończył się uznaniem samplowania za kradzież, a w uzasadnieniu wyroku znalazło się m.in. biblijne przykazanie „Nie kradnij”, co samo w sobie było dość kuriozalne.

Od tego czasu wszystkie sample należało „clearować”, czyli uzyskiwać zgodę na ich wykorzystanie. Dotyczyło to zarówno dłuższych pętli, jak i najkrótszych fragmentów, trwających mniej niż sekunda. Artyści nie mogli już legalnie wykorzystywać pętli perkusyjnych, by budować własne, czy manipulować liniami instrumentów.

Sampling ze sfery wolności artystycznej stał się polem minowym. Czy te ograniczenia naprawdę były potrzebne?

***

Samplowanie to szara strefa. Można sobie wziąć fragment czyjejś twórczości, pozbawić go kontekstu, dowolnie pociąć, przyspieszyć albo spowolnić. To wyzysk w najczystszej formie, wykorzystujesz pracę innych i zgarniasz zyski, symboliczne albo te jak najbardziej wymierne. Wreszcie w samplowaniu jest coś niepokojącego: Simon Reynolds pisał o nim jak o wskrzeszaniu zmarłych. Dobry sampel to zombie, który będzie ci służył.

Z drugiej strony, samplowanie może być kreatywne, odpowiedzialne i potrzebne. Najlepsi przejmują nie tylko dźwięk, ale i całą historię stojącą za muzyką, którą wykorzystują. Albumy takie, jak It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back Public Enemy powstały w klimacie twórczej anarchii możliwej dzięki temu, że prawnicy i agenci jeszcze nie zauważyli potencjału, jaki tkwi w hip-hopie. Na It Takes a Nation… znajduje się ponad 100 sampli, niektóre są klasyczne i rozpoznawalne (Funky Drummer Jamesa Browna), inne ledwo słyszalne wśród warstw dźwiękowego chaosu wytworzonego przez producentów z Bomb Squadu. Ich misją było robienie hałasu, nie muzyki, sample były ich bronią. Arsenał kompletowali latami, grając na ulicznych block parties, mieli nawet dokładny system katalogowania zebranych płyt oparty na systemie klasyfikacji zbiorów bibliotecznych stworzonym przez amerykańskiego bibliotekarza Melvila Deweya.

To, że na It Takes a Nation… najczęściej można usłyszeć wyimki z Jamesa Browna, to nie przypadek. W książce poświęconej temu albumowi Christopher Weingerten wylicza wiele podobieństw między Brownem a liderem Public Enemy Chuckiem D. Brown nie bał się afiliacji z ruchem praw czarnych, ale nie był radykałem, jego strategią polityczną był raczej entryzm, czemu dał wyraz w Don’t Be a Dropout. Później, po zamordowaniu Roberta Kennedy’ego i akcji FBI przeciwko Czarnym Panterom, Brown stał się bardziej dosadny. Say It Loud była konfrontacyjną i wyrazistą bojową piosenką na ciężkie czasy. Chuck D tworzył podobne. Inna analogia: relacja Chucka D z Flavor Flavem przypominała tę, jaką Brown miał z Bobbym Birdem z The Famous Flames. Muzycy Bomb Squadu opowiedzieli o tym pokrewieństwie za pomocą sampli.

Dziś taki album nie mógłby już powstać. Według Weingertana „wyclearowanie” jednego sampla to koszt około 10 tys. dolarów.

Nic dziwnego, że ostatni głośny album złożony wyłącznie z sampli, Since I Left You Avalanches, nagrano w 2000 roku. Na kolejny nie ma chyba co liczyć.
Efektem wszystkich tych głośnych procesów jest więc właściwie zanik kreatywnego samplingu w stylu DJ Shadowa z czasów Entroducing… Zostali nam Jay Z z Justinem Timberlakiem cytujący Smells Like Ten Spirit Nirvany. Stać ich.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij