Konopnicka, Komornicka i Nałkowska. Magnone, Filipiak i Kirschner. Sześć kobiet, sześć narracji. Warto czytać je
razem. Każda z nich jest inna i każda na swój sposób inspirująca. Recenzja Marty Konarzewskiej.
W przypadku biografii kobiet pytania o cel nabierają szczególnego znaczenia: „Zeskrobać starą zaprawę” – pisała kiedyś prof. Grażyna Borkowska. Odczytać kobiece, a więc wyparte.
Hanna Kirchner po wieloletniej pracy nad twórczością autorki Granicy zamarzyła, by skleić ją w całość. Powstała wielka księga, licząca niemal dziewięćset stron, Nałkowska albo życie pisane. Na okładce matrona, heroina. Umalowana, usta ma zaciśnięte, spogląda nieufnie. Co powie? Znajdziemy jej spójny obraz czy poszarpaną niepewność? Zofia Nałkowska była pisarką, feministką i myślicielką, wielką aktorką polskiej sceny literackiej. Zanim się jednak na niej pojawiła, były tam już inne kobiety, m.in. Maria Konopnicka i Maria Komornicka. A zanim Hanna Kirchner napisała swą wielką monografię Nałkowskiej, zrobiły to kolejno Izabela Filipiak (Obszary odmienności. Rzecz o Marii Komornickiej) i Lena Magnone (Maria Konopnicka. Lustra i symptomy).
Książki Filipiak i Magnone są nowoczesne, odważne, krytyczne i mocne. Nic w nich z tego, co czytało się wcześniej. Magnone śledzi to, co wyparte i wykrzywione w społecznym obrazie. Filipiak śledzi wykluczone. To wielkie zadania. Życie Komornickiej to przecież nieobecność. Natomiast życie Konopnickiej to znów nadobecność. Mitologia zbudowana na użytek zbiorowej pamięci, nacjonalistycznego patriotyzmu połączonego (w PRL) z kultem pracy. Wymazujemy odmienność, nadbudowujemy tożsamość. Sprytnie. Obu badaczkom udaje się to przełamać.
Filipiak jako narratorka niewiele wie (bo wiele wiedzieć się nie da) o tym, co wiedzieć pragniemy najbardziej. „Nurtuje mnie” – pisze. Po owej tajemnej nocy Maria była już Piotrem. A potem zamknięto ją za to w zakładzie psychiatrycznym. Zwariowała? Nie, to nie obłąkanie – przekonuje Filipiak. Czym jest od-miana, czym transgeniczność? I kiedy się zaczęła? Ta narracja to kryminał – nie daje spokoju. „Gdzie jest ciało? I jaka jest jego płeć. Czytamy, krążymy. Niby monografia, niby cegła, a lepsza niż Larsson. „Będę zwracać uwagę na rzeczy, które nie pasują do obrazka, na fakty, które «odstają»” – zapowiada autorka, i tak właśnie się dzieje
„Chciałabym przenieść na grunt badań historycznoliterackich metody badania historii wywodzące się od Clifforda Geertza i Carlo Ginzburga, w których historyk porównywany jest do Sherlocka Holmesa, detektywa-tropiciela skupiającego się na zagadnieniach przez tradycyjną historiografię okrywanych milczeniem lub umieszczanych w przypisach” – to już Magnone we wstępie do monografii Konopnickiej. Podobieństwo uderzające. A jednak – za parę stron – uderza już oryginalność. Magnone mierzy się z pomnikiem, lecz nie jest w tym sama – pomaga jej inna, ta nierozpoznana, Helena.
„Kiedy byłam młodsza, utożsamiałam się z Heleną, potem coraz bliżej mi było do Konopnickiej” – mówiła na spotkaniu promocyjnym autorka. Kim jest Helena? To córka Konopnickiej. Magnone przytacza okrutne listy pisarki, w których Helena skracana do „H” albo „Hel.” zostaje wymazana jako córka (i jako ślad traumy, rzecz jasna). Listy, w których Konopnicka jawi się raz jako potworzyca, raz jako bezradna matko-ojczyzna. Samolubna i wyrodna. Nieempatyczna. Obok listów czytamy też teksty-sublimacje (jak „Panna Florentyna”), na zmianę z wyimkami z gazet: „Wczoraj z rana, w domu pod nr. 37 przy ul. Nowogrodzkiej, 25-letnia Helena Konopnicka w zamiarze samobójstwa zażyła jakieś trucizny…”, a potem, po interwencji Konopnickiej: „podana wiadomość […] okazała się fałszywą”. Itd.
We wcześniejszych tekstach o wieszczce narodowej podobne historie traktowane były jako brudne skandale i przemilczane jako nieznaczące. U Magnone stanowią oś narracji. Nie chodzi jednak o tanią rozkosz tarzania się w cudzych brudach, a o śledztwo. To nie kryminał, choć opowieści pochodzą czasem z kroniki kryminalnej. To raczej powieść realistyczna – traumatyczny realizm, z wnętrzem na wierzchu. Może nawet w stylu Nałkowskiej (niczym Granica pisana od końca).
Teraz możemy się zająć Nałkowską. Płeć Zofii Nałkowskiej nigdy nie pozostawiała wątpliwości. Ani jej seksualność. I tak zostanie. Nie będzie śledztwa. Nikt nic nie wykradnie. Tekst Kirchner, tak karkołomny, tak obfitujący w szczegóły jak u Magnone (odzyskać, wyswobodzić), jest jednak klasyczny. Cogito Kirschner zawsze stabilne i pewne, podczas gdy u Magnone i Filipiak była to kategoria zawsze podejrzana. Kirchner daje obszerne tło, szeroki horyzont przestrzenny i czasowy – epicki. Spojrzenia na Zofię pochodzą od ludzi, z ich dzienników i opracowań. Widzimy Zofię na tle literackiej Warszawy, wojny – jednej, potem drugiej; traumy – tej wielkiej, polsko-żydowskiej, i tych pojedynczych, biorących się na przykład z na poły histerycznych zachowań Irzykowskiego. Krew różowiąca policzki i krew zburzonego getta.
Dzieło Kirchner jest wielkim i imponującym przedsięwzięciem. Jest też przedsięwzięciem – według swoich założeń – udanym. Nałkowska jawi się w nim, tak jak chciała autorka, jako „wyrazista, pełna i jaskrawa”. Wieloraka: Nałkowska zdradzana, Nałkowska upragniona. Nałkowska – muza, wpatrzony w muzę Schulz. Nałkowska całowana przez Choromańskiego i zakochana w Szymanowskim. Nałkowska odtrącona i odtrącająca. Uwikłana w „miłość cudzą” i w „niedobrą miłość”, Nałkowska w pąsach przed Marszałkiem. Dyskutująca. Podziwiana, oklaskiwana. Pisarka. Nałkowska „Kobiet” i „Medalionów”. Nałkowska w Górkach i w Łodzi na Bandurskiego. Nawet jej krótka przygoda miłosna w sleepingu. Tamten chwilowy mężczyzna i wielu, wielu innych mężczyzn. Miroslav Krleža, Jan Jur-Gorzechowski, Bogusław Kuczyński. A także wiele kobiet: Maria Komornicka, Zofia Villeume, Helena Boguszewska, Maria Dąbrowska.
Miejsca, listy, cytaty, zapiski, suknie, opracowania. Węże, róże i sprawa Brzozowskiego. Wszystko tu jest – nawet w pewnym nadmiarze, wyraziste i syte. A jednak czegoś brakuje: pytania, które szłoby w poprzek tradycyjnych pytań o tę wielką autorkę. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że im bardziej krwistej chce Kirchner postaci, im bardziej prawdziwej i pełnej, tym bardziej wpada w starą pułapkę monografii. To ta sama pułapka, w jaką wpadali wielcy realiści. Pułapka prawdy jako idola. Prawdy całej i udokumentowanej.
Trudno być może wymagać od Kirschner, która tę tradycję wokół Nałkowskiej tworzyła, by teraz pisała wbrew sobie. Ale jednak czegoś szkoda. Kirchner pokazuje Nałkowską w tylu odbiciach, w tylu profilach, a mimo to wciąż stoi przed nami tak, jak się ustawiła – upozowana, z parasolką, dumna i elegancka. Skazy, o które się dopominam, wychodzą w detektywistycznych odczytaniach Filipiak. Nałkowska pojawia się u niej jako ciemny charakter, jedna z „podejrzanych” w „sprawie Komornickiej”. „Gdyby dokonano tu morderstwa, Nałkowska miałaby motyw” – pisze zagadkowo narratorka. Ten motyw to Zosia Villeume. I kiedy tak sugeruje coś ciemnego, Kirchner od razu się zaperza. „To są domniemania bezpodstawne” – ucina. Zosia – więcej niż przyjaciółka? Zosia – modernistyczny obiekt, bez którego nie zaistnieje artysta? Skradziony? „Skąd Filipiak zna powyższą opinie, nie wiemy” – brzmi karcąca replika dla tej frapującej interpretacji.
Kirchner nie podejmuje „gry w detektywów”. Traktuje poszlaki Filipiak jako komentarz niepewny, więc należy go odrzucić. A przecież Filipiak sama skwitowała swe rozważania następująco: „Ale ponieważ jest to tylko hipoteza, mogło też chodzić zupełnie o coś innego”. To zdanie już Kirchner pomija, zostawia bez komentarza.
Filipiak nie tylko w tej kwestii nie ufała Nałkowskiej. Jej detektywistyczne podejrzenie dotyczy także, jak by napisał nobliwy monografista, „spraw płci” – istotnych przecież nie tylko dla Komornickiej. „Przedwczoraj stałam z Helą na schodach brudnych i niepachnących, […] i całowałam jej białą, ciepłą szyję, wyobrażając sobie, co by na moim miejscu czuł mężczyzna. Zazdroszczę temu, kto będzie ją kiedyś kochał – taka jest potulna i uległa”. Filipiak notuje: „Nałkowska traktuje Helę jak erotyczną lalkę, którą można pobudzić i odstawić [a jednocześnie] pragnie zapewnić nas, że heteroseksualny imperatyw jest obecny w jej myślach także wtedy, gdy całuje Helę”. Filipiak umieszcza pod lupą ten „heteroseksualny imperatyw” – i Nałkowskiej, i całej epoki, a może i całego dziedziczonego przez nas dyskursu. I jego wpływ na sprawę Komornickiej. Ciało Nałkowskiej już nie tak oczywiste?
Konopnicka, Komornicka, Nałkowska, Magnone, Filipiak i Kirschner. Sześć narracji. Spotykają się w 1907 r. Trwa zjazd kobiet z okazji 40-lecia pracy twórczej Elizy Orzeszkowej. W burzy oklasków wygłasza referat młoda feministka Zofia Nałkowska. Mówi odważnie, nonszalancko. O wolności erotycznej kobiet, o prostytucji. Brawa, owacje. Według Filipiak ta chwała jest skradziona Marii Komornickiej i bezwstydnie się panoszy, w blasku świateł i bez protestów. Marii Konopnickiej ta chwała i burza oklasków także się nie podoba. Oburzona wychodzi. Obiegowa opinia o tym wydarzeniu: Konopnicka jest pruderyjna – wychodzi w reakcji na odważne wystąpienie młodej. Kirchner twierdzi: wychodzi zgorszona nie tekstem, a owacjami. Magnone pisze: To „plotka w rzeczywistości wyssana z palca, lecz przecież nie nieprawdopodobna”.
Tych sześć narracji przetnie się jeszcze kilkukrotnie. Warto czytać je razem. Każda z nich jest inna i każda na swój sposób inspirująca. Gdyby nie Filipiak i Magnone, byłabym może Kirchner zachwycona.
Izabela Filipiak, Obszary odmienności. Rzecz o Marii Komornickiej, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2007
Hanna Kirchner, Nałkowska albo życie pisane, WAB, Warszawa 2011
Lena Magnone, Maria Konopnicka. Lustra i symptomy, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2007