Świat serialu „1983” ma więcej wspólnego z Harrym Potterem niż z tym, czym mógł się stać PRL. Albo z jedną z wschodnioeuropejskich krain, które wymyśla sobie amerykańska popkultura.
Jeśli czasem bywacie w polskim internecie, kojarzycie na pewno Prawicowego Orwella. Albo zdjęcie kamery CCTV przed kamieniczką z tabliczką głoszącą, że „w tym domu mieszkał George Orwell, 1903-1950, pisarz i eseista polityczny”. Co prawda tej kamery tam nie ma i nigdy nie było, a George Orwell nie powiedział ani nie napisał żadnej z tych rzeczy, które przypisuje mu polska prawica, ale – fakt jest faktem – zmemetyzowany Orwell przeżywa renesans.
Pierwszy polski serial Netfliksa od samego początku krzyczy: „Orwell! Orwell!”. Pomijając sam tytuł, w jednej z pierwszych scen oddział milicji przeszukuje kryjówkę młodzieżowej organizacji terrorystycznej i znajduje w niej odbite na ksero egzemplarze Roku 1984 i pierwszej części przygód Harry’ego Pottera. Kilka scen później młody milicjant, grany przez Tomasza Włosoka, czyta zarekwirowany egzemplarz Harry’ego Pottera i kamienia filozoficznego, jednak jego przełożony (Robert Więckiewicz) każe mu przerzucić się na Rok 1984. W kolejnej scenie oburzony Włosok zauważa: „To w ogóle nie jest fikcja!”.
Jednak ze sceny na scenę coraz głośniej słychać pociąganie nosem, aż wreszcie w połowie sezonu pojawia się dawno niesłyszane pytanie: „But what if the opposite is true?”. Co jeśli wbrew militaryzmowi, ciągłej inwigilacji, czipowaniu i całemu temu totalitarnemu sztafażowi 1983 według scenariusza Joshuy Longa tak naprawdę więcej ma wspólnego z Harrym Potterem niż brytyjską dystopią z końca lat czterdziestych?
Dla tych, którym jakimś cudem udało się uniknąć jakichkolwiek informacji o serialu: 1983 to alternatywna historia, w której nie dość, że komunizm nie skończył się w Polsce 4 czerwca 1989 roku, to w najlepsze dociągnął do roku 2003. Wszystko wskazuje na to, że przed nim kolejnych dwadzieścia lat. I wygląda na to, że poza młodzieżową grupą terrorystyczną nikt nie narzeka. Czemu?
czytaj także
Nie dość, że w Warszawie znalazły się wrocławskie modernistyczne sedesowce i ekspresjonistyczna niemiecka Hala Stulecia z 1913 roku, to po stolicy hula sobie w najlepsze około dziesięciu nitek metra. Ci, którzy przysłoikowali do Warszawy za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, zapewne się uśmiechną, widząc w pierwszym odcinku Macieja Musiała na peronie żółtej stacji M2 Świętokrzyska, gdzie krzyżują się dwie linie warszawskiej kolei podziemnej, opartego o schemat metra poplątany jak w Nigdziebądź Gaimana, jak w postapokaliptycznej Moskwie Dmitry Glukhovsky’ego, jak kampanijnych rojeniach Patryka Jakiego.
Dla przypomnienia – w kapitalistycznej rzeczywistości naszej ojczyzny pod koniec 2003 roku oddano do użytku stację pierwszej linii przy Dworcu Gdańskim. Całość trasy z Kabat na Dworzec Gdański liczyła sobie zawrotne 15,5 km. Pierwszych jedenaście kilometrów stołecznego metra powstawało od 1983 do 1995 roku. Na kolejne cztery i pół przyszło mieszkańcom stolicy czekać osiem lat. Druga nitka, której przebieg ustalono w 2006 roku, choć miała być gotowa już na Euro 2012, została oddana do użytku dopiero 8 marca 2015. Skąd więc w przedłużonym PRL-u fundusze na takie inwestycje?
Ta informacja w serialu nie pada. Nie dowiadujemy się też, jak powstała ULTRA i wieżowiec Duma Warszawy, w którym odbywa się bankiet z okazji premiery nowej Traszki – polskiego smartfona, choć bardziej na miejscu byłoby powiedzieć: polskiego tabletu w rozmiarze smartfona. Traszki nie mają bowiem funkcji dzwonienia, choć podsłuchują. Dumę Warszawy gra Warsaw Spire z naszej rzeczywistości. Głównym najemcą powierzchni biurowych Warsaw Spire jest południowokoreański Samsung. ULTRA wydaje się mieć przed sobą podobne perspektywy.
czytaj także
W 1983 to polska programistka, grana przez Agnieszkę Glińską, opracowała ekran dotykowy, którego kupnem zainteresowani są Amerykanie. Co ciekawe, negocjacji nie prowadzi nikt z firmy, a sam minister gospodarki, pełniący jednocześnie funkcję kogoś w rodzaju pierwszego sekretarza, chociaż ta informacja nie pada nigdzie w serialu.
Skąd taki sukces polskiej informatyki? Nie dowiemy się tego w pierwszym sezonie serialu. A szkoda – do tej pory fantazje o polskiej dolinie krzemowej, polskich komputerach, polskich smartfonach, polskim internecie, polskim hi-techu były głównie domeną mniej lub bardziej libertariańskiej prawicy.
Owszem – jeszcze na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wrocławskie Elwro produkowało komputery osobiste, choć większość części do ich produkcji sprowadzano z Tajwanu. Jaka jest historia warszawskiej Ultry? Jak udało jej się to, co nie udało się żadnej z polskich firm informatycznych w naszej wersji wydarzeń? Jak udało się jej to, co nie udało się żadnej międzynarodowej korporacji? I skąd, do diaska, w 2003 roku touchpady, zamiast klawiatury T9? Opozycjo demokratyczna w PRL, oddawaj mój latający samochód, ale już!
Gospodarczy cud przedłużonej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej przypomina do pewnego stopnia chińską drogę. Chociaż Partia przeszła rebranding i nie nazywa się już Polską Zjednoczoną Partią Robotniczą, a Polską Partią Narodową. Generalicja Ludowego Wojska Polskiego – w milicyjno-legionowych błękitach, pożyczonych albo od samego Piłsudskiego (w międzywojennym wojsku Marszałek jako jedyny miał prawo nosić strzelecką, legionową kurtkę, reszta żołnierzy – po Bożemu – khaki), albo od Augusto Pinocheta, wznosi okrzyki „Bóg, Honor, Ojczyzna!”, a prałat, którego łączy dawna zażyłość z kluczowymi osobami w kraju, odprawia mszę na jednej z najważniejszych państwowych uroczystości.
W dizajnie też duże zmiany – a raczej powrót do przeszłości na pełnej. Próżno szukać w serialowym dizajnie pokrewieństwa z pracami takich artystów jak Ryszard Bojar czy Karol Śliwka, ikoniczni PRL-owscy projektanci. Jeśli chodzi o meble i wystrój wnętrz, w scenach z lat 80. nic nie wskazuje na to, by wzornictwo przemysłowe poszło w świecie serialu innym torem. Skąd zatem, w tych dwudziestu latach, których nie widzimy, tak radykalny szyszko-bohuszyzm?
W swojej książce Rzeczpospolita zwycięska Ziemowit Szczerek dowodzi, że gdyby II RP przetrwała kampanię wrześniową, zbudowałaby taki sam MDM jak PRL. Bohdan Pniewski, architekt sanacji, równie dobrze radził sobie po wojnie. Przed 1939 rokiem projektował mieszkanie Józefa Becka, po 1945 – gmachy Sejmu czy Ministerstwa Komunikacji. Ale PRL-owska architektura i projektowanie graficzne zerwały z tymi tropami w latach 70. i 80. Skąd ten nagły powrót estetyki późnej sanacji na przełomie XX i XXI wieku?
W kombatanckich środowiskach Unii Wolności panuje powszechna zgoda, że komunizm obalili Jan Paweł II, Margaret Thatcher i Ronald Reagan. Nie inaczej wydaje się uważać Joshua Long, bowiem wbrew temu, co sugeruje tytuł pierwszej produkcji Netfliksa wyreżyserowanej wyłącznie przez Polki i wbrew temu, co opowiadają PR-owcy tej platformy streamingowej, nasz timeline rozjeżdża się z timelinem Longa znacznie wcześniej. Kiedy? Sprawdźmy.
czytaj także
Grudzień 1981? W 1983 nie ma Solidarności i Jana Pawła II. Stan wojenny jest, ale w najlepszym razie to stan wojenny Schrödingera. Przez pierwszą połowę sezonu wydaje się, że go nie było – gdy w marcu 1983 roku wybuchają bomby, bohaterowie myślą, że to Rosjanie wkroczyli do Polski. Widmo rosyjskiej interwencji zbrojnej krążyło w grudniu 1981 roku, tak po latach środowisko Wojciecha Jaruzelskiego usprawiedliwiało decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego. Czy zgodnie z prawdą? Nie mnie sądzić. Faktem jest, że w świecie serialu nic nie wskazuje na to, by stan wojenny na terenie całego kraju obowiązywał. Choć już na początku piątego odcinka dowiadujemy się, że owszem, obowiązywał, jak najbardziej. Gdzie zatem podział się generał Jaruzelski? I kto zabrał rocznikom siedemdziesiątym ich teleranek?
Maj 1981? W żadnym z mieszkań nie wisi na ścianie jego zdjęcie, jego plakat, makatka z jego podobizną. Nie ma ani pół obrazka upamiętniającego jakąkolwiek pielgrzymkę. Przez osiem godzin jego imię nie pada ani razu. Wiecie, o kim mówię. Jan Paweł II, Papież, the Papież. Zrośnięty z latami osiemdziesiątymi i wszystkimi, co po nich. Founding Holy Father, coca-cola i Gwiazda Polarna demokratycznej opozycji. W żadnym z ośmiu odcinków nie pada jego nazwisko, w żadnym z mieszkań nie widać jego wizerunku. A przecież Partia, przebrandowana z PZPR na Polską Partię Narodową, podpisała w 1983 roku pakt o nieagresji i mizianiu się po brzuszkach z Kościołem, zwany Porozumieniami Prymasowskimi. Jeśli odprawia mszę z okazji najważniejszych uroczystości państwowych (ważniejszych niż 1 maja, niż 22 lipca, serio?), to nie ma chyba powodu, by się kitrać z wizerunkami Jana Pawła.
czytaj także
Albo więc timeline 1983 naprawdę rozjechał się z naszym kilka lat wcześniej, niż sugeruje to tytuł, i w 1978 roku Karol Wojtyła nie został 264. papieżem. Być może dalej rządzi Jan Paweł I, 89-latek z wielodzietnej, robotniczej rodziny. Być może nie został otruty, nie miał zawału, nie zabiła go informacja o trzeciej tajemnicy fatimskiej, w której mowa o Białym Kapłanie ginącym od kul. Albo po jego śmierci Duch Święty wskazał rękami kardynałów kogoś innego na Stolicę Piotrową. Z całą pewnością nie był to jednak Papież Polak z Dalekiego Kraju.
Jedyną możliwością, by pozbyć się z 1983 wybranego Janem Pawłem II Karola Wojtyły (i opóźnienie rozjazdu naszych linii czasowych) byłoby bowiem powodzenie zamachu Alego Agcy z 13 maja 1981 roku. Ale gdyby Papież Polak został Papieżem Polakiem, a następnie zginął od kuli tureckiego zamachowca, czemu spiskujący opozycjoniści zimą 1982 roku wspominaliby zamordowanego Martina Luthera Kinga, a nie bliższego ciału Karola Wojtyłę?
Są dwie możliwości. Albo w świecie 1983 nie było Papieża Polaka, albo polski Kościół katolicki spełnił swoje i Pawła Lisickiego marzenie o autokefaliczności, a papież Jan Paweł II jeszcze przed Porozumieniami Prymasowskimi stał się Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Co prawda w szóstym odcinku widać w policyjnych aktach informację, że śmierć jednego z drugoplanowych bohaterów nastąpiła o godzinie dziewiątej minut trzydzieści siedem. Nie wiadomo jednak, skąd wzięła się papieżowa liczba w świecie bez the Papieża.
Puste miejsce po niedoszłym biskupie Rzymu w polskich domach zajmuje inne zdjęcie: kilkuletniego chłopca z białą lilią, pochylonego nad trumnami rodziców. Centralna postać państwowej mitologii zbudowanej wokół Tragedii, Która Połączyła Wszystkich Polaków™. Chłopiec z lilią. Chłopiec, który przeżył. Tym chłopcem, jak nietrudno się domyślić, jest grany przez Macieja Musiała Kajetan Skowron, który wypowiada wojnę zakłamanemu reżimowi.
Pokolenie Pana Samochodzika spotyka pokolenie Harry’ego Pottera
czytaj także
1980? Przy wymazywaniu Papieża Polaka lekką ręką pozbyto się również Ronalda Reagana. W serialu nie ma na ten temat co prawda żadnych informacji (w jednej scenie grany przez Andrzeja Chyrę Władysław Lis wspomina jedynie o wizycie prezydenta Cartera, ta jednak miała miejsce w grudniu 1977 roku), ale mamy na to dowód w postaci Word of God.
W wywiadzie udzielonym Kalinie Mróz z „Gazety Wyborczej” Joshua Long, showrunner i wyłączny scenarzysta 1983 powiedział: „W naszym serialu wszystko potoczyło się inaczej. I miało to wpływ również na Stany Zjednoczone. Na przykład Ronald Reagan nigdy nie został prezydentem. Jimmy Carter ponownie wygrał wybory. Wyobraź sobie porządek geopolityczny bez Reagana, który dążył do usunięcia żelaznej kurtyny”. Wybory prezydenckie w USA odbyły się 4 listopada 1980 roku. Zaprzysiężenie 40. Prezydenta Stanów Zjednoczonych miało miejsce 20 stycznia 1981.
A może 1975? Tak. 1975. Tu być może tkwi zresztą źródło gospodarczej potęgi przedłużonego PRL-u. Co prawda na początku pierwszego odcinka Wiadomości TVP podają, że Polska zawdzięcza swój dobrobyt ofierze ludzi, którzy zginęli w zamachach z 12 marca, ale nawet w naszym timelinie nie można traktować jedynki jako poważnego źródła informacji, co dopiero w częściowo zautomatyzowanym luksusowym hetero-bordurio-komunizmie. Co jednak ciekawe, w następnym materiale informującym o przybyciu prezydenta Wietnamu do Polski (przebitka z lotniska, handshake z Chyrą) widać zjednoczony Wietnam, jednak jego stolica nie nazywa się Ho Chi Minh, a Sajgon. Jak gdyby wojna wietnamska zakończyła się zwycięstwem Południa. Albo, co też nie jest wykluczone, jak gdyby wietnamscy komuniści po wygranej wojnie utracili jednak władzę, w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych lub później.
W innym wypadku jak wytłumaczyć to, że w latach 80. Most Poniatowskiego jest po prostu Mostem Poniatowskiego, a nie Małym Sajgonem? I że w latach 80. w ogóle nie ma wietnamskiej mniejszości, podczas gdy w scenach z 2003 roku Wietnamczycy są już zintegrowani, pracują w milicji, działają w ruchu oporu?
1983 to na pewno obraz przełomowy – pierwsza polska produkcja Netflixa zrealizowana przez wybitne reżyserki. Od tetralogii Piotra Szulkina nie było w polskim kinie tak odważnego sci-fi. Okej, 1983 to historia alternatywna, bardziej speculative fiction niż fantastyka naukowa, ale serial wyreżyserowany przez Agnieszkę Holland, Katarzynę Adamik, Olge Chajdas i Agnieszkę Smoczyńską garściami czerpie z dystopii i cyberpunka. Nawet sceny z lat 80. nie wyglądają jak smutne polskie kino o smutnych latach 80. Ich PRL bardziej przywodzi na myśl Nową Anglię przed nastaniem Republiki Gilead niż do bólu kliszowatą siermięgę, gdzie niekończące się kolejki ustawiają się do sklepów, w których na półkach stał tylko ocet.
Z jednej strony dzięki temu uprawdopodabnia się dobrze prosperujące państwo w roku 2003. Z drugiej wynika z tego pewien kłopot.
Wszystkie niejasne fabularne i światotwórcze decyzje Longa – sanacyjny zwrot we wzornictwie, niejasny powód pojawienia się wietnamskiej diaspory w Polsce, informatyczna potęga, sugerowany mariaż ołtarza i tronu (który jednak nie ma żadnych daleko idących konsekwencji, poza mszą w Hali Stulecia), ogromna sieć metra (po co, skoro pojawia się tylko w jednej scenie, bez żadnego fabularnego uzasadnienia?), zauważalny i dotkliwy brak Solidarności (zarówno w scenach z lat 80., jak i dwadzieścia lat później), brak Jana Pawła i Wojciecha Jaruzelskiego – każą wątpić, czy państwo, w którym dzieje się akcja serialu, to na pewno Polska Rzeczpospolita Ludowa.
czytaj także
Dużo wskazuje jednak na to, że jest to Ludowa Republika Elbonii. Albo Socjalistyczna Republika Bordurii. Albo Syldawii. Czy Arstotzka. Blitva. Czy Borovia. Bretzelburg. Albo rozdarta wojną Cordovia z BoJacka, do której Diane Nguyen wraz z Sebastianem St. Claire leci udzielać humanitarnej pomocy. Po prostu, Republika Wschodnio-Europejska. Evallonia. Euroslavia. Autorytarne, choć o dziwo dobrze prosperujące państwo powstałe po rozpadzie Orwellowskiej Eurazji. Krakhozia. Latveria. Marshovia. Slovetzia. Czy tam Sokovia. Ulgia. Zubrowka. Nic, czego należałoby się bać.
***
Michał Kmiecik – dramatopisarz, reżyser. W latach 2015-16 dramaturg Teatru Nowego im. K. Dejmka w Łodzi. Laureat stypendium miasta stołecznego Warszawy w dziedzinie literatury w roku 2018. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Krytyce Politycznej”, „Notatniku Teatralnym”. Jego sztuka Być jak Steve Jobs. Bohaterowie polskiej transformacji. Ballada o lekkim zabarwieniu heroicznym ukazała się w antologii Transfer! Teksty dla teatru pod redakcją Joanny Krakowskiej.