Film fabularny, zwłaszcza głównego nurtu, to nie jest tylko fikcja, która na chwilę odrywa nas od naszego życia, ale narzędzie negocjacji tego, co uznamy za powszechne, wspólne, zdroworozsądkowe, w dobrym guście, godne uwagi, zachwycające.
Agnieszka Wiśniewska: Podczas ostatniego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni podpisana została deklaracja dotycząca wdrażania równości płci w branży filmowej. Podpisali się pod nią Dyrektor Festiwalu Leszek Kopeć oraz przewodniczący Rady Programowej Wojciech Marczewski. Dlaczego to ważne?
Monika Talarczyk: Z tysiąca powodów. Po pierwsze, to najważniejszy festiwal dla polskiej branży filmowej, zawierane tam sojusze i wyrażane opinie promieniują na całe środowisko. Po drugie, to festiwal polskich filmów fabularnych, a to film fabularny pozostaje najbardziej odporny na zmiany kulturowe, mimo że sukcesy fabularzystek są ostatnio tak widocznie, nie tylko w Gdyni. Po trzecie wreszcie, podpisy pod deklaracją złożyli panowie z pokolenia, które generalnie nie widzi potrzeby rozmowy na temat równości płci w kinematografii. Dali sygnał, że ten opór kruszeje, że nasze postulaty mogą być przekonujące. Po czwarte wreszcie, nie zostajemy festiwalowo w jakiejś izolacji od problemów, które dyskutuje się od Sarajewa, przez Cannes, Locarno, San Sebastian, Annecy, po Wenecję.
Czy widzki są mile widziane na Warszawskim Festiwalu Filmowym?
czytaj także
Jednym z postulatów tej deklaracji jest przygotowanie harmonogramu i trybu wprowadzania zmian mających na celu zapewnienie równości płci we wszystkich ciałach decyzyjnych Festiwalu. Co według ciebie powinno się zaleźć w takich harmonogramie?
Przede wszystkim należałoby zdać sobie sprawę, jak rzecz miała się w przeszłości, skąd startujemy. W całej historii festiwalu, do 2018 roku, jurorki w Konkursie Głównym stanowiły zaledwie 17% i były to głównie aktorki. W tym roku wyglądało to znacznie lepiej, ale naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, by powierzać im stanowiska przewodniczących jury i pilnować parytetu we wszystkich składach jurorskich. Zasada 50:50 powinna też objąć komisje selekcyjne i radę programową. Warto wreszcie wziąć pod uwagę dorobek filmowczyń, kiedy planuje się wręczanie Platynowych Lwów za całokształt twórczości. Przecież nie muszą ich dostawać tylko reżyserzy.
Ale jak na razie dostają je tylko faceci.
Zwyciężać powinny oczywiście filmy najlepsze, ale – jak podpowiedziały ekspertki zaproszone do Gdyni – czas zdefiniować na nowo jakość, która jest koronnym argumentem zwolenników tzw. zdrowego rozsądku, podziału na dobre i złe kino itd. Equality is quality – powtarzały Madeleine Ekman ze Szwedzkiego Instytutu Filmowego i Iris Zappe-Heller z Austriackiego Instytutu Filmowego, co oznacza, że za najlepsze filmy uznamy te, które ukazują nie stereotypowe, lecz zróżnicowane postaci kobiet i mężczyzn, które nie utrwalają mizoginii, homofobii, maczyzmu, uwrażliwiają na te kwestie, a od strony produkcyjnej włączają kobiety do realizacji filmu, nie dzieląc pracy w filmie według podziału płciowego. Na jakość składałyby się zatem nie tylko oryginalność i warsztat, ale także kwestie etyczne, równość i różnorodność.
Deklaracja mówi też o czymś, czym ty się zajmujesz – statystykami. Podpisujący się pod nią zgodzili się, że ważne jest prowadzenie i udostępniania statystyk dotyczących płci twórców filmów zgłaszanych do selekcji festiwalowej. Ponadto w duchu polityki transparentności upubliczniane mają być nazwiska Komisji Selekcyjnej i Rady Programowej Festiwalu – po to, żeby wiedzieć, jaki jest udział kobiet w festiwalowych ciałach decyzyjnych. Dlaczego takie statystyki i monitoring są istotne?
Na jakość składałyby się zatem nie tylko oryginalność i warsztat, ale także kwestie etyczne, równość i różnorodność.
Statystyki i monitoring rzucają światło na liczby i fakty. Doświadczenia innych kinematografii europejskich pokazują, że już taka transparentność może prowadzić do korzystnych zmian, bez wprowadzania parytetu czy kwot. Po prostu nakładamy „okulary równości” i wtedy to, co dotychczas było przezroczyste, neutralne, tradycyjne, wygląda na niesprawiedliwie, uzurpatorskie, anachroniczne. I zwyczajnie nie chce się już tego ciągnąć, bo to nie jest fair.
Wspomniałaś, że deklaracje podobne do tej z Gdyni podpisały wcześniej festiwale w Cannes, Toronto, Locarno, Wenecji. Czy to element zmian w myśleniu o równości płci w kinie, a konkretnie w dążeniu do tego, żebyśmy oglądali więcej filmów tworzonych przez kobiety?
Tak, ostatecznie chodzi o włączenie kobiecego punktu widzenia do tej perspektywy, przez którą patrzymy na świat. Film fabularny, zwłaszcza głównego nurtu, to nie jest tylko fikcja, która na chwilę odrywa nas od naszego życia, ale narzędzie negocjacji tego, co uznamy za powszechne, wspólne, zdroworozsądkowe, w dobrym guście, godne uwagi, zachwycające. Mogę mieć swoje niszowe filmowe fascynacje, ale nie lekceważę tego, co staje się wspólnym przeżyciem widowni, choćby właśnie w Gdyni czy w Berlinie.
Kobiety w Polsce robią mniej niż jedną szóstą filmów pełnometrażowych
czytaj także
Podczas festiwalu odbyła się konferencja Kobiety filmu 50:50 w 2020, na której prezentowałaś najnowsze wyniki swoich badań pokazujących obecność albo nieobecność kobiet w przemyśle filmowym. Co cię w tych wynikach zaskoczyło?
Zaskoczyło mnie, że film – w gruncie rzeczy medium nowoczesności – wciąż kultywuje płciowy podział pracy. Kobiety wspierają i organizują pracę mężczyzn. Uwzględnienie innych zawodów filmowych w produkcji fabularnej ostatnich 12 lat pokazało, że nie będziemy mieli pełnego obrazu reżyserii, jeśli będziemy eksponować tylko liczbę filmów fabularnych wyreżyserowanych przez kobiety, czyli 14%. Jeśli weźmiemy pod uwagę obecność kobiet w funkcji wspierającej głównego reżysera, czyli jako druga reżyser, współpraca reżyserska, wówczas okaże się, że pracowały w pionie reżyserskim aż przy 74% produkcji! Mają te kompetencje! Z kolei odsetek kompozytorek muzyki filmowej i autorek zdjęć to dramatyczne 4-5% i ogranicza się do kilku nazwisk.
Talarczyk-Gubała: Pełny metraż w fabule to reżyserska męska twierdza
czytaj także
Reakcja widowni była gorąca. Kiedy pokazywałaś kolejny slajd i kolejne liczby po sali szedł szmer i szepty „no tak”. Spodziewałaś się tego?
Tak, bo – jak mawia moja przyjaciółka – jeśli nie byłoby tej reakcji, to znaczy, że nikt nie zrozumiał, z czym przyjechałam. Te reakcje pokazują też, że to nie są przeszkody napotykane w pracy przez pojedyncze osoby, ale kwestia systemowa.
Konferencję w Gdyni otworzyły producentka Renata Czarnkowska-Listoś z nieformalnej grupy Kobiety Filmu i reżyserka Małgorzata Szumowska. Zobaczyłyśmy też wideowiadomość przesłaną przez Agnieszkę Holland. Co według ciebie sprawia, że tak wiele kobiet kina angażuje się w działania na rzecz równości płci w tym przemyśle?
Nadal twierdzą, że każda chce być oceniana za talent i dorobek, a nie ze względu na płeć – to je dotychczas blokowało przed identyfikacją z feminizmem – ale ostatecznie, pracując w przemyśle filmowym od lat, nie pozostają ślepe na krzywdzące reguły tej branży. Osobistej satysfakcji z własnych sukcesów towarzyszy przeczucie, że biorą udział w nierównych zawodach, w których muszą być dwa razy lepsze, silniejsze, jeszcze bardziej zdeterminowane niż koledzy.
Tegoroczna konferencja była trzecim spotkaniem na temat kobiet w kinie, jakie odbyło się podczas festiwalu w Gdyni. Przez te trzy lata udało się trochę zmienić – temat nie jest już jakąś egzotyką, którą zajmuje się garstka feministek, mamy twoje badania i coraz więcej wiemy o realnej sytuacji w naszej kinematografii, powstała grupa Kobiety Filmu. Wydarzyła się też ważna dla nas zmiana, czyli wprowadzenie 35-procentowej kwoty w komisjach eksperckich w PISF i co najmniej jednej kobiety w każdej komisji, co akurat zostało cofnięte. Dwa kroki w przód, jeden w tył. Czemu tak się dzieje?
Co więcej, kwota 35% była określana jako parytet, co jest błędne z definicji, bo parytet to połowa udziału. Nie musimy tu chyba tłumaczyć, jak działa backlash. Widocznie efekt Gdyni 2016 odebrano rok później jako o jeden krok za daleko i trzeba było zatrzymać ten marsz kobiet, zobaczyć, jaka będzie nasza reakcja. Tymczasem połączyłyśmy siły jako Kobiety Filmu i znajdujemy nowych sojuszników.
Jakie będą kolejne kroki na drodze do równościowych zmian w kinie? Co trzeba zrobić? Jakie tematy jeszcze trzeba podjąć?
Należałoby na wzór innych kinematografii UE prowadzić stały monitoring branży z ramienia instytucji i upowszechniać wyniki w postaci rocznych raportów i seminariów. Na wzór bazy ekspertki.org zbudować bazę filmowczyń, aby skończyć z przekonaniem, że „ich nie ma, bo ich nie ma”, tak jak zrobiły to kraje skandynawskie – polecam zajrzeć na stronę nordicwomeninfilm.com. Skoro polska dżentelmeńska kinematografia ma swoje epizody w skandalach #metoo, warto rozważyć szkolenia z przeciwdziałania molestowaniu seksualnemu w produkcji filmowej. Szwedzki Instytut Filmowy wprowadził tzw. Green Card – aby otrzymać dofinansowanie, producent i reżyser muszą najpierw wziąć udział w takim szkoleniu. Nie należy też porzucać kwestii kobiecej w historii polskiego kina –i ja, i inne badaczki, we współpracy z Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym, cały czas pracujemy nad tą kwestią.
czytaj także
**
Dr hab. Monika Talarczyk – historyczka kina, krytyczka filmowa. Badaczka kina kobiet w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Pracuje w Instytucie Polonistyki i Kulturoznawstwa Uniwersytetu Szczecińskiego. Autorka monografii PRL się śmieje! Polska komedia filmowa 1945-1989 (Warszawa 2007), Wszystko o Ewie. Filmy Barbary Sass a kino kobiet w II połowie XX wieku (Szczecin 2013), zbioru esejów Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii (Poznań 2013), uhonorowanego w 2014 roku Nagrodą Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, oraz książki Wanda Jakubowska. Od nowa (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2015).