Historia o dzielnej kobiecie walczącej z bezdusznymi instytucjami? A może coś w stronę „Kill Bill” – czyli o bezwzględnej mścicielce? Kinga Dunin ogląda „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”.
Sielska okolica, góry i rzeka, prowincjonalne miasteczko amerykańskie. Trochę jak z westernów – bo jest i szeryf, szef miejscowego posterunku policji, i samotna walka o sprawiedliwość oraz porachunki załatwiane na miejscu za pomocą pięści (albo dentystycznego wiertła).
Najpierw – zanim zacznie się akcja filmu – dochodzi do zbrodni. Młoda dziewczyna, Angela, zostaje zgwałcona i zamordowana. Była zbuntowaną nastolatką, a nie królewną Śnieżką wygnaną przez złą macochę do lasu. Chociaż… Kiedy wychodziła z domu, matka nie chciała jej pożyczyć samochodu. „Pójdę piechotą, zgwałcą mnie i wtedy zobaczysz…” Miejscowej policji przez kilka miesięcy nie udaje się wykryć sprawców, nie pozostawili żadnych śladów poza DNA, które do nikogo nie pasuje. Mildred, matka dziewczyny, samotnie wychowująca dzieci po rozwodzie z przemocowym mężem, wściekła na cały świat wykupuje miejsce na trzech billboardach przy nieuczęszczanej drodze – jednak w miasteczku wszyscy je zauważą. Umieszczone na nich plakaty przypominają okrucieństwo zbrodni i zarzucają policji bezczynność.
Czego możemy się spodziewać po takim początku? Historii o dzielnej kobiecie walczącej z bezdusznymi instytucjami? A może coś w stronę Kill Bill – czyli o bezwzględnej mścicielce? W każdym razie jakiejś słusznej pochwały kobiecej siły. Bohaterka zachowa do końca nasza sympatię – to kolejna świetna rola Frances McDormand (policjantka w Fargo, Olive Kitterige), która pozwala nam polubić wredną babę – ale jest to dużo bardziej dwuznaczna postać. I w końcu musimy zadać sobie pytanie: kiedy siła przestaje być zaletą?
W końcu musimy zadać sobie pytanie: kiedy siła przestaje być zaletą?
Na jej billboardową prowokację reaguje miejscowy policjant Dixon (Sam Rockwell – też ciekawa rola). Dixon to redneck, niekontrolujący agresji półgłówek, rasista, homofob i maminsynek. Czy taka postać może rozwinąć się inaczej niż w ucieleśnienie stereotypu? Jak się okazuje, może. Konflikt obejmuje całe miasteczko. Syn Mildred ma kłopoty w szkole. Pod błahym pretekstem zostanie aresztowana czarna przyjaciółka bohaterki. Sprzyjający jej miejscowy gej oberwie najbardziej. Pewno nie przypadkiem jej sojusznikami są czarna kobieta, gej i karzeł (Peter Dinklage, Tyrion z Gry o tron). Jest to dydaktyczne, ale też polityczne, czego pewno żadne polskie recenzje nie uwzględnią. Zresztą trop: „wykluczeni przeciwko większości” też nie do końca się sprawdzi – policja nie zawsze jest zła, pojawi się też czarny „dobry szeryf”.
Wewnętrzna wojna zacznie rządzić się własną logiką, a jej powód do pewnego stopnia zostanie odsunięty na dalszy plan. Zakończenie filmu jest otwarte, każdy może sobie dopowiedzieć swoje – są przynajmniej dwie drogi. Albo dalej zapędzimy się w przemoc i raczej nic dobrego z tego nie wyniknie – nawet jeśli jest ona motywowana pragnieniem dokonania sprawiedliwej zemsty i wyplenienia zła. Albo pogodzimy się z tym, że świat bywa niesprawiedliwy, czasem trzeba odpuścić, i znowu staniemy się społeczeństwem, w którym jesteśmy w stanie współpracować z innymi mimo rozmaitych zaszłości i różnic.
Nie pozostawia wątpliwości, które zakończenie woli twórca – reżyser i scenarzysta filmu, Martin McDonagh.
Ten film zdaje się współczesnym moralitetem, odpowiedzią na problemy, które nie dotykają jedynie małych amerykańskich miasteczek. I my je przecież znamy ze swojego podwórka – tego wielkiego i z własnych grajdołków. Na szczęście – bo w końcu jesteśmy dziś trochę zbyt ironiczni jak na moralitety – jest to także czarna komedia. Z fantastycznymi dialogami, ocierającymi się o przesadę, ale nigdy nieprzekraczającymi granicy. Morał „przemoc krzewi przemoc” wypowiada dziewiętnastoletnia kochanka byłego męża bohaterki, kompletna idiotka, która, jak twierdzi, wyczytała je w książce… o polio, a może o grze w polo?
czytaj także
Można się na tym filmie po prostu bawić, można wzruszać, można też szukać kolejnych warstw społecznej krytyki i politycznych aluzji. Znajdzie się też miejsce na odrobinę amerykańskiego rodzinnego sentymentalizmu, to chyba najmniej mi się podobało. Jedno nie ulega wątpliwości – to kawał dobrze zrobionego kina. Cztery Złote Globy, siedem nominacji do Oscara zachęcało, żeby powiedzieć: sprawdzam! I tym razem sprawdziło się.
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, scenariusz i reżyseria Martin McDonagh