Nareszcie! Kobieca namiętność, seks, lesbijki we własnym środowisku. A wokół heterenorma, nie jakaś straszna lesbofobia, ale po prostu oczywistość zakładanego z góry heteroseksualizmu. Kinga Dunin ogląda „Ninę” Olgi Chajdas.
Czy lesbijki istnieją? Oczywiście, przyjaźnię się kilkoma, a znam więcej. Czy to normalne? W środowiskach, gdzie mniej ukrywa się swoją orientację psychoseksualną, chyba tak. Jeśli ktoś nie zna, nie widział i nie słyszał, to naprawdę nie znaczy, że nie istnieją.
Duda, Czerwiński: Hej, lesbijki istnieją i idą po to, co im się należy
czytaj także
A co ze sferą symboliczną? W dużej mierze są w niej niewidoczne, słabo reprezentowane. Mimo że nie było w Polsce jakiejś wielkiej fali coming outów, gejom udało się w większym stopniu przebić do zbiorowej świadomości i dyskursu publicznego, często jako obiekt pogardy i homofobicznych ataków, ale z pewnością istniejący podmiot – także w literaturze, całkiem mocno we współczesnym teatrze, najsłabiej w kinie, ale w końcu są jeszcze filmy niepolskie i tu prawie zawsze można coś znaleźć. W popularnych dyskursach i zbiorowej wyobraźni to geje stali się najbardziej dostępną reprezentacją środowisk o odmiennej orientacji, nawet jeśli polityczna poprawność nakazuje mówić o środowiskach LGBTQ+.
Punkowe lesbijki z Brixton, o których prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście
czytaj także
Natomiast zdecydowanie brakuje po prostu lesbijek, najczęściej pojawiają się w zestawieniu „geje i…”. I nie jest to tylko ich problem – niech się bardziej postarają! To problem całej naszej kultury, która nie jest ani dla wszystkich, ani o wszystkich. Trudno nie dostrzec tu związku z bardziej ogólnym problemem, czyli wciąż zbyt małym udziałem kobiet w życiu publicznym i sposobami przedstawiania ich w kulturze. Lesbijki mają pod górkę podwójnie.
To problem całej naszej kultury, która nie jest ani dla wszystkich, ani o wszystkich.
Dlatego też pełna nadziei wybrałam się na film Nina Olgi Chajdas, którego współscenarzystką jest Marta Konarzewska, od dawna otwarcie mówiąca o swojej orientacji. Nareszcie! Kobieca namiętność, seks, lesbijki we własnym środowisku. A wokół heterenorma, nie jakaś straszna lesbofobia, ale po prostu oczywistość zakładanego z góry heteroseksualizmu. Wspierająca rodzina, w której ma się swoje miejsce, ale oczywiście z mężem.
Na festiwalu w Gdyni film dostał nagrodę Złotego Pazura w konkursie Inne Spojrzenie. I tutaj zaczynają się moje wątpliwości – może aż za bardzo inne? I nie chodzi mi o to, że ktoś może uznać ten obraz za zbyt odważny obyczajowo, ale o to, że odwaga ta została przykryta zbyt wieloma artystowskimi filtrami.
Zacznę jednak od kłopotów z samym scenariuszem.
Pomysł wydawał się kapitalny. Para po trzydziestce – Nina (Julia Kijowska) i Wojtek (Andrzej Konopka) – nie może mieć dziecka, a bardzo chce. Próbowali już in vitro, teraz szukają surogatki. Kobieta zakochuje się w potencjalnej kandydatce, Magdzie (Eliza Rycembel). Trójkąt, lesbijska miłość i potencjalne dziecko. Można na tej kanwie opowiedzieć wiele ciekawych historii z bardzo rozmaitymi puentami. Trzeba tylko na początku wymyślić, jak wprowadzić tę trzecią.
czytaj także
Czy w Polsce trudno znaleźć surogatkę? Nie wiem, ale po wpisaniu prostego hasła w Google: szukam surogatki od razu trafiłam na odpowiednią stronę.
Jeśli ta droga zawiodła, wytypowanie na biologiczną matkę dziewczyny poznanej kilka dni wcześniej nie wydaje mi się wiarygodne, nawet przy ogromnej determinacji zainteresowanych. Nina stuknęła jej samochód, on ma zakład naprawy aut i już zapraszają ją na kolację, na której nawet się nie polubią. Mimo to upodobali sobie właśnie Magdę, bo ładna, to i dziecko też będzie ładne. Oczywiście w kinie możemy we wszystko uwierzyć, choćby w jurajskie dinozaury, ale to zależy, jak ta historia zostanie opowiedziana, a takich wątpliwych momentów było całkiem sporo. Ten film to ciąg obrazów i sytuacji, których nie udało się płynnie ze sobą połączyć. Szkoda, bo jest w nim sporo dobrych obserwacji z życia małżeńskiego i rodzinnego i ostatecznie historia znajduje sensowne fabularne zakończenie, nawet jeśli można było się go spodziewać.
czytaj także
Myślę, że błąd polegał także na tym, że pomysł na ciekawy i wieloznaczny film obyczajowy został włożony w formę przeestetyzowanej etiudy, tyle że ta etiuda trwała bardzo długo, a przynajmniej mnie się dłużyła. Może rzecz właśnie w estetyce, która zupełnie do mnie nie przemawiała. (Estetyka to do pewnego stopnia kwestia gustu, o którym trudno dyskutować).
Na ekranie królowały buroceglaste barwy i cienie, wiecznie przyciemniony obraz. Czy naprawdę bohaterowie nie mogliby chociaż w mieszkaniu zapalić czasem światła? Towarzyszyło temu pretensjonalne techno Andrzeja Smolika, które mogłoby równie dobrze nadawać się na podkład do jakiegoś horroru. A do tego szkło: na tle szyby, przez szybę, odbicia, nie jest to najbardziej oryginalny pomysł. Podobnie jak sarna z małą sarenką w końcowej scenie, jakie to słodkie.
Może był to świadomy wybór – świat lesbijskich namiętności oglądamy przez przydymione i depresyjne szkło, bo wciąż przecież nie jest on opisany i reprezentowany w dostateczny, a właściwie w jakikolwiek sposób. Niestety szkodzi to lepszym, bardziej realistycznym fragmentom, np. kiedy oglądamy klub, w którym bardzo różne lesbijki – kobiece i butch – tańczą, albo kiedy grają w piłkę nożną czy umawiają się na randki. Są i takie, które wychowują dziecko. Co powiedziałyście w przedszkolu? Prawdę. Akurat. Sztuczność odbiera też siłę odważnym scenom erotycznym – ciemnoburym, rwanym, zbyt wystylizowanym. Nie spodziewałam się ani nie chciałam lesbijskiego porno, ale wolałabym nieco więcej naturalności.
czytaj także
Podejrzewam, że jest to film insajderski, w którym kobiety kochające kobiety zobaczą na ekranie siebie, a w tle kilka koleżanek, miejsca i sytuacje, które znają. I nareszcie trochę namiętności i seksu, bo gejowski już się opatrzył. Jeśli choćby tę lukę obraz Chajdas wypełnił, to dobrze, bo lesbijkom też coś się od kina i kultury należy. Chociaż bohaterka twierdzi, że nie jest lesbijką – po prostu zakochała się w osobie, jest „magdoseksualna” (to akurat bardzo ładne).
Scenariusz nie jest idealny, wizja artystyczna też mnie nie przekonała, ale tak już jest, że artystyczne wizje nie zawsze do wszystkich trafiają. Ale przede wszystkim wydaje mi się, że w polskiej sytuacji przydałby się na początek inny film na ten temat, albo wiele filmów, które byłby śmieszne, dramatyczne, wzruszające i wciągające dla każdego, a nie celowały w festiwale i widza poszukującego bardziej wyrafinowanych wrażeń. Pewno inaczej patrzyłabym na ten film, gdybym przedtem obejrzała kilka bardziej popularnych.
Obawiam się, że niewidzialne lesbijki, mimo pokazania typowych sytuacji, słusznego przesłania, próby wprowadzenia nas w świat nieprzedstawiony, nadal pozostaną niewidzialne, bo to nie jest film, który z hukiem pozwoli im wkroczyć na salony. No nie jest to lesbijskie Brokeback Mountain. A tak bardzo w Polsce potrzebne jest mocne kino o lesbijkach. I kto je ma zrobić? Patryk Vega, Smarzowski?
Na koniec pewno warto wspomnieć, że jest to obraz, który wywołuje dość skrajne opinie (bez względu na orientację). Jednych zachwyca, innych irytuje. Sama nie wierzę w cudze recenzje, więc może na własną rękę sprawdźcie, do której grupy należycie.
Będziemy mieli swoich bohaterów [Dunin rozmawia z Tomasikiem]