Sposoby na dobrą sprzedaż książki takiej jak „Kronos” są dwa. Pierwszy nazywa się skandal, a drugi snobizm.
No i jest! Ponad czterdzieści lat po śmierci pisarza dostajemy „nieznany”, „prawdziwy” dziennik Witolda Gombrowicza. Najprościej byłoby wzruszyć ramionami, ale nie można, bo przecież Gombrowicz „wielkim pisarzem był”. Należy się więc pochylić i przyjrzeć bliżej, tym bardziej wobec medialnej ekscytacji, która towarzyszy premierze Kronosa.
Skąd „wzruszenie ramion”? Przede wszystkim z przekory, bo rozgłos wokół „ostatniego dzieła” autora Ferdydurke jest zupełnie nieadekwatny do zawartości. Jednocześnie trudno mieć pretensję do wydawnictwa, że chce mieć bestseller i potrafi (skutecznie!) o to zadbać. Sposoby na dobrą sprzedaż książki takiej jak Kronos są dwa. Pierwszy nazywa się skandal, a drugi snobizm. Snobizm obsługuje „Gazeta Wyborcza”, wypisując piórem Tadeusza Sobolewskiego, jakich głębokich treści nośnikiem jest to dzieło i że wystarczy tylko nieco wiedzy, inteligencji i literackiego obeznania, żeby je wszystkie wychwycić. Któż by nie chciał?
Skandal też jest! Oczywiście nie może to być banalny skandalik, tylko literacki, z wyższej półki, rozegrany bardzo przewrotnie. Przewrotność polega na tym, żeby zapewniać, że robimy wszystko, aby skandalu uniknąć, dlatego tak długo zwlekaliśmy z publikacją, po to konsultacje naukowe i w ogóle cały proces opracowywania dzieła. Im dłużej się zaprzecza, tym przekaz bardziej się utrwala. No i wiadomo, o jaki skandal chodzi, sugestie są aż nadto wyraźne. Chodzi o życie erotyczne, w tym ho-mo-seks-ualizm. Wdowa miała być tym tak zszokowana, że przez kilkadziesiąt lat o wydaniu Kronosa słyszeć nie chciała, dopiero problemy finansowe ją do zmiany decyzji skłoniły.
W istocie skandal trzeba było wykreować, bo w samym dzienniku jest go bardzo niewiele. Mamy do czynienia z zapisem wyjątkowo suchym, informacyjnym, niemal pozbawionym emocji. W dodatku początkowe partie to często jedno słowo, które jest kluczem do ważnego dla Gombrowicza wydarzenia z danego roku. Stara się uruchomić pamięć, więc sporo tam znaków zapytania, np. nie jest pewny, czy ślub brata Janusza odbył się w 1922 roku. Właśnie rok 1922 to początek odtwarzania przeszłości, wtedy pisarz zdał maturę, spędził lato w Sopocie lub Małoszycach, zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Warszawskim, zawarł nowe znajomości, napisał też pierwszą, niezachowaną powieść. Między zwrotami oczywistymi są też tajemnicze słowa, np. „nos” zapisane między „Krakowskim Przedmieściem” i „prawem rzymskim”. Co oznacza? To jakiś symbol? A może chodzi po prostu o organ powonienia i związaną z nim chorobę? Coś poważniejszego czy zwyczajne przeziębienie, które odnotował po latach jak rasowy hipochondryk? Za rok „nos” będzie już „odmrożony”, a do niego dodane: „maści” i „czapka”. To chyba rozsądza sprawę, po prostu już rok wcześniej zaczęły się kłopoty.
Jeśli kogoś te „nosowe” dywagacje znudziły, niech zapomni o czytaniu Kronosa, który składa się głównie z takich zapisów, i podobne wątpliwości towarzyszą lekturze nieustanie. W pierwszych trzech latach pojawiają się np. imiona: „Antoś, Kazio”, „Danek”, „Zosia (?)”. W dwóch pierwszych przypadkach przypisy podpowiadają, o kogo może chodzić. Ale jak ważni byli dla Gombrowicza, że pisze o nich po trzydziestu latach? Po prostu w danym okresie spędzał z nimi czas? Czy można mówić o przyjaźni? Kochankami prawdopodobnie nie byli, skoro dopiero w 1934 roku były „Pierwsze próby pe”. A z kim? Nie wiadomo.
Taki jest cały Kronos. Z czasem oczywiście notatki są dłuższe, zdania zastępują słowa, ale wciąż mamy do czynienia z zapisem wyjątkowo enigmatycznym. Gombrowicz pod koniec każdego roku niczym buchalter podsumowuje swoje życie pod kątem erotycznym, finansowym, zawodowym i zdrowotnym. Paradoksalnie im więcej pisze, tym jawi się jako postać coraz bardziej antypatyczna, instrumentalnie traktująca ludzi, skupiona tylko na sobie, swoich chorobach, budowaniu kariery i obsesyjnych poszukiwaniach przygód erotycznych.
Wszystko to nie zmienia faktu, że samą decyzję wydania Kronosa należy ocenić bardzo pozytywnie. Nawet jeśli jest nieco spóźniona, materiał może okazać się bezcenny dla badaczy i biografów Gombrowicza, dotyczy to także tematu homoseksualizmu. Już jeden zapis, np.: „Sobota erotycznie bez powodzenia – dżdżysto” (1955, Argentyna) jest pod tym względem bardzo znaczący. Cały problem polega na tym, że osób, dla których podobne dywagacje są fascynujące, jest może w sumie ze sto, dla całej reszty lektura Kronosa może być równie pasjonująca co czytanie książki telefonicznej.
Witold Gombrowicz Kronos, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.