Po Magdalenie Grzebałkowskiej i Marku Łuszczynie do postaci Salomona Morela, komendanta obozów, w których przetrzymywano i torturowano Niemców w 1945, sięga Anna Malinowska. Ze skutkiem średnim.
Morel to obok Czesława Gęborskiego najmroczniejszy komendant obozowy – obaj zapisali się haniebnie na kartach historii. Ich rękoma represjonowano ludność niemiecką w ciągu kilku miesięcy od zajęcia Śląska przez Armię Czerwoną aż do wysiedlenia Niemców z Polski. Obaj stanowią dziś symbol wstydliwych, zapomnianych kart polskiej historii.
Biografia Morela spina historię II wojny z historią powojenną: to pod jego władzą toczyło się życie w obozie Zgoda, zainstalowanym w nieostygłych jeszcze budynkach dawnego obozu koncentracyjnego w Świętochłowicach. Ale polska przemoc wobec ludności niemieckiej została wyparta z polskiej pamięci. Również w sensie prokuratorskich śledztw, bo Morel nie stanął nigdy przed sądem; swobodnie podróżował i zmarł w Izraelu w 2007 roku.
Ta książka, planowana jako biografia i opatrzona tytułem wskazującym właśnie taki gatunek, nie jest opowieścią o życiu Morela, bo zabrakło do tego danych i świadectw, innymi słowy – wiedzy. Morel nie był figurą istotną, gdy prowadził najbardziej oburzającą działalność jako komendant obozu Zgoda – stąd kompletna pustka, jeśli chodzi o materiały źródłowe, inne niż wypełniane przez niego formularze personalne dla potrzeb kadrowych Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Gdy zaś jego kariera nabrała tempa – gdy został dyrektorem więzienia progresywnego w Jaworznie – zajmował na tyle istotne stanowisko, że ludzie w dalszym ciągu nie chcą o nim opowiadać. W tym sensie książka Anny Malinowskiej to zapis kolejnych klęsk autorki, niezawinionych jednak przez nią: współpracy odmawia ukochana córka Morela, Danuta, nie chcą o nim rozmawiać dawni współpracownicy ani sąsiedzi, niechętnie traktują ją nawet dziennikarze, którzy nagrywali o Morelu materiały. Znikąd ratunku.
Malinowska, skazana zatem na archiwa – skąpe i obojętne, pozbawione informacji o prywatnym życiu, osobowości komendanta – wybiera inną drogę. Umieszcza swego bohatera na tle epoki i opowiada o historii Śląska oraz wybranych elementach historii Polski. I tutaj dopiero ta książka zaczyna robić się zupełnie przeciętna.
Komendant. Życie Salomona Morela nie jest biografią – to raczej reportaż historyczny. Nie zły, ale obojętny, dość nudny i miejscami niekonsekwentny – autorka snuje narrację okraszoną datami, nazwiskami i zwrotami politologicznymi, a nagle zaczyna wyjaśniać, kim był Alfred Dreyfus.
Choć tytuł brzmi Komendant. Życie Salomona Morela, Morela jest tu najmniej. Malinowska nie wyszła poza oklepane ramy odpowiedzialności historycznej, winy i kary, psychologizacji bohatera. Udało jej się uniknąć skandalizowania i napastliwego tonu, nie chce szokować, epatować przemocą, nie ma u niej pornografii obozowej – krwawych kawałków cytowanych z lubością przez Marka Łuszczynę w Małej zbrodni. Polskich obozach koncentracyjnych, która próbuje podkręcić temperaturę za pomocą opisów gwałtów. Malinowska też je w swojej książce umieszcza, ale obudowuje narracją obiektywizującą, a nie oskarżycielską.
czytaj także
Malinowskiej podobnie jak autorowi Małej zbrodni chodzi o ujawnienie nadużyć, polskiej winy wobec mieszkańców Śląska i wymierzenie sprawiedliwości. Autorka podąża jednak za biografią swojego bohatera w sposób chronologiczny, nie ma żadnego pomysłu na to, jak można o nim mówić.
Wybiera najbardziej stereotypowe, momentami ckliwe rozwiązania: Morel w młodości doświadcza traumy związanej ze śmiercią całej rodziny, co sprawia, że później przez pewien czas doświadcza rozszczepienia osobowości. Dlatego właśnie torturuje więźniów, upokarza ich, straszy, pozwala swoim podwładnym opętanym żądzą zemsty na stosowanie przemocy (głodzenie, bicie, gwałty, upokorzenie przez wymyślne i prymitywne zarazem tortury jak zlizywanie miału węglowego z podłogi).
czytaj także
Jakie wnioski płyną z Komendanta? Takie tylko, że komendant Morel prowadził podwójne życie: w pracy znęcał się nad więźniami, a w domu był ojcem czułym i kochającym, spokojnym sąsiadem, dobrym kolegą. Rozumiem, że Anna Malinowska nie chce być drugą Hanną Arendt, ale 70 lat po wojnie można już chyba próbować szukać innego klucza do opowiadania o przeszłości, zwłaszcza gdy nie starcza materiałów archiwalnych.
Malinowska mogła od tego „życia Salomona Morela”, o którym po prostu nie da się opowiedzieć, uciec na wiele bocznych dróg: wybrać wątek relacji polsko-niemieckich, zmarginalizowanej śląskiej pamięci, losu Żydów w Polsce po 1945. Ta ostatnia perspektywa mogłaby być szczególnie ciekawa, bo Morel, choć zwolniony ze służby więziennej w 1968 roku, nigdy nie zmienił swojego nazwiska, chodził zarówno do kościoła, jak i na spotkania Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów, mówił w jidysz i jadł wieprzowinę.
Malinowska nie wyszła poza oklepane ramy odpowiedzialności historycznej, winy i kary, psychologizacji bohatera.
Nie poszukiwałabym w Komendancie tych wątków, gdyby celem Malinowskiej było napisanie biografii w sensie ścisłym. Ona jednak ciągle ucieka w opowieści o tle, zdarzeniach, innych ludziach – ofiarach Morela. I tutaj ta opowieść też pęka, bo trzeba w niej zmieścić masę wątków historycznych: od Gwardii Ludowej w czasie wojny przez relacje Polaków i Żydów w partyzantce, koniec wojny i przejęcie władzy, wchodzenie pozbawionych wykształcenia chłopaków do struktur MBP i milicji, stalinowską przemoc połączoną z czyszczeniem Śląska z elementu niemieckiego, zwolnienia więźniów w 1949, dojście do władzy Gomułki i ambicje Moczara aż po zniesienie cenzury i prokuratorskie śledztwo lat 90.
Kawał historii, który tutaj – z powodu ograniczonej przestrzeni – został potraktowany powierzchownie. A to oznacza, że jesteśmy daleko, daleko od Morela. Malinowska rozbudowuje tło, zamienia miejsca: Morel schodzi na bok, historia wywiedziona zostaje na plan pierwszy, ale jednocześnie traktowana jest umownie i pośpiesznie.
Drugi ważny tutaj wątek to wspomnienia więźniów Zgody i Jaworzna, ich opowieści o życiu w systemie penitencjarnym i życiu prywatnym. Malinowska wszystkich tych bohaterów wrzuca do jednego wora i składa ich świadectwa jako ofiar Morela, ale właściwie to dwie różne sprawy. Uwięzieni w Zgodzie to bowiem ofiary przemocy o charakterze narodowym, owoc polskiej nienawiści do „niemców”. Tymczasem więzienie w Jaworznie to opowieść o skazanym na porażkę projekcie resocjalizacji przez pracę wrogiego elementu – młodocianych przestępców politycznych.
czytaj także
Malinowskiej udaje się przejechać prawie 400 stron tej opowieści na założeniu, że Morel nienawidził Niemców, bo zabili mu rodzinę i dlatego był taki okrutny jako komendant. Ale teza ta nie wyjaśnia, dlaczego Morel skazywał na karcer również młodych gniewnych „etnicznych Polaków” w latach 50.
Na końcu lektury dowiadujemy się, że za śmierć rodziców Morela oraz jego brata i bratowej nie odpowiadają wyłącznie Niemcy. Rozstrzelania dokonał granatowy policjant, a rodzinę na posterunek doprowadzili mieszkańcy wsi, przekonani, że jeśli nie wydadzą Żydów, to sroga zemsta spadnie na cały Garbów. Morel o tym wiedział, bo sam ukrywał się w sianie u dawnych sąsiadów. Po wojnie, gdy nawiązał z nimi ponownie kontakt i zaczął jeździć do Garbowa, nie szukał zemsty na mordercach rodziny.
No i jak to pogodzić z jego okrucieństwem obozowym? Dlaczego nie mścił się na sprawcach w Garbowie, ale pozwalał na głodzenie „niemców” na Śląsku?
Komendant zawiera wiele błędów popełnianych w reporterskim opowiadaniu o historii. Podążanie za opowieściami świadków prowadzi tutaj na manowce, bo oddala od bohatera i zaciemnia główny wątek. Autorka zasłania się zdobytymi faktami, sprzedając czytelnikowi opowieści albo powszechnie znane (jak nagonka moczarowców w latach 60.), albo mało istotne (jak kariera sceniczna córki Morela w latach 70.). Brakuje za to mocnej tezy własnej. Autorka sądzi zapewne, że jako reporterce nie wolno jej takiej tezy stawiać. Tylko że czytelnik nie przemyśli historii wojennej i powojennej ani nie zmierzy się z polską pamięcią kulturową, jeśli ciągle otrzymywać będzie ziarno wymieszane z plewami.
Anna Malinowska, Komendant. Życie Salomona Morela, Agora 2020.