Kinga Dunin czyta

Dziedzictwo

Wszyscy jesteśmy spadkobiercami. Po pierwsze po naszych przodkach dziedziczymy zestaw genów. To loteria i nie każdy na niej wygrywa. Tym jednak nie będę się dziś zajmowała. Kinga Dunin czyta „A co ja mam z tym wspólnego?” Sachy Batthyany'ego, drugi tom „Patricka Melrose'a” Edwarda St Aubyna i „Drwali” Annie Proulx.

Wszyscy jesteśmy spadkobiercami. Po pierwsze po naszych przodkach dziedziczymy zestaw genów. To loteria i nie każdy na niej wygrywa. Tym jednak nie będę się dziś zajmowała. Ale poza tym istnieje cała ogromna sfera dziedzictwa kulturowego. To, co zostaje nam przekazane, zależy od miejsca i czasów, w których się urodziliśmy, od historii, która je ukształtowała, także od historii konkretnej rodziny. I nie chodzi tu jedynie o gawędy babci i ustną tradycję, bo dziedziczymy także rodzinne traumy i scenariusze relacji, a potem sami przekazujemy je dalej.

Można odziedziczyć też majątek – pieniądze, dobra rozmaite i piękne przedmioty, pozycję społeczną i klasową dumę, kontakty i powiązania, albo, przeciwnie, nic z tych atrakcji. Co jeszcze? Wszyscy po poprzednich pokoleniach dziedziczymy Ziemię, w takim stanie, w jakim zechcieli nam ją zostawić nasi poprzednicy. Niektórzy dziedziczą jej konkretne części (lub je zdobywają), bo Ziemia ma swoich właścicieli, wszyscy jednak dziedziczymy konsekwencje tego, co z nią robią.

Niech będzie to nicią przewodnią, pomimo że każda z książek, które chcę dzisiaj zaproponować, jest pozornie zupełnie inna.

***
Sacha Batthyany, A co ja mam z tym wspólnego? Zbrodnia popełniona w marcu 1945. Dzieje mojej rodziny, przeł. Emilia Bielicka, Czytelnik 2017

okladka-a-co-ja-mam-z-tym-wspolnegoAgnes stanęła w drzwiach swojej sypialni, umalowana, uczesana i elegancko ubrana w związku z moją wizytą.

Agnes jest już stara, mieszka w Stanach Zjednoczonych i jest węgierską Żydówką, która jako młoda dziewczyna trafiła do Auschwitz i udało jej się przeżyć. Z wizytą do niej przyjechał Sacha Batthyany, szwajcarski dziennikarz, który, tropiąc losy swojej rodziny, odkrył tajemnicę śmierci rodziców Agnes (i niezbyt miłe rzeczy o swoich pradziadkach).

Historia Europy Środkowej jest na tyle złożona i dramatyczna, że mimo obfitości książek z cyklu „opowiem wam historię mojej rodziny”, każda z nich, mimo wspólnych elementów, jest wyjątkowa. Z drugiej jednak strony trochę przewidywalna. Dlaczego sięgnęłam więc właśnie po tę pozycję? Ze względu na nazwę Rechnitz, która rzuciła mi się w oczy. Rechnitz, Rechnitz? Co to było? No tak, znam je ze sztuki, Rechnitz (Anioł Zagłady) Elfriede Jelinek, która zrobiła na mnie kiedyś duże wrażenie, chociaż nie pamiętam, gdzie to widziałam.

Fakty historyczne są takie, że w Rechnitz, małej miejscowości w Austrii, pod koniec marca 1945 roku, czyli tuż przed zakończeniem wojny, na zamku pewnej węgierskiej hrabiny odbywa się bal z udziałem wysokich funkcjonariuszy gestapo i SS. Podczas balu opuszczające go na chwilę osoby zajmowały się torturowaniem i rozstrzeliwaniem około 200 Żydów, robotników przymusowych. Bal jednak toczył się dalej. Po wojnie winni unikają kary, jedyny świadek zostaje zamordowany, grobów ofiar nigdy nie udało się odnaleźć.

Ta arystokratka to Margit Thyssen-Batthyany, cioteczna babka autora. Nie lubiano jej, ale o tej historii w rodzinie się nie wspominało, może także dlatego, że wraz z mężem pomogła jego dziadkowi, kiedy ten w 1956 roku uciekł z rodziną z Węgier na Zachód. Dziadek walczył w czasie wojny po stronie Niemiec, Węgry były sojusznikiem Hitlera, chociaż podobno nikogo nie zabijał – jakoś trudno w to uwierzyć, a poza tym był dowódcą, więc na pewno kazał zabijać. Po wojnie został wywieziony do Rosji i w łagrach na północy spędził dziesięć lat.

Autor, zajmując się pracą nad książką, także przez dziesięć lat chodzi na psychoanalizę, aby poradzić sobie ze swoją niepewnością co do własnej tożsamości. Jedzie z ojcem odszukać ślady dziadka w Rosji, odwiedzają miejsca, gdzie kiedyś znajdowały się obozy. Podróż ta ma mu jednak przede wszystkim pozwolić nawiązać z nim głębszy kontakt. Ten jednak woli rozmawiać z rosyjskimi rówieśnikami – o wojnie, Stalinie, Rákosim, komunizmie… Natomiast zupełnie nie interesują go rozmowy o relacjach rodzinnych, stosunku do dzieci, problemach psychologicznych.

Autor (ur. 1976) tę pokoleniową różnicę diagnozuje tak, że starsze pokolenie ma za sobą doświadczenie całkowitej bezradności, a więc także „niebycia pępkiem świata”. W każdym razie, jak twierdzi, starsi widzą głównie świat zewnętrzny, młodsi są z kolei zapatrzeni we własne wnętrza; są ekspertami od indywidualnego „ja”, potrafiącymi godzinami dyskutować o relacjach międzyludzkich, upodobaniach seksualnych i nowych, dobrych dla ciała dietach.

Wydaje się, że coś tu jest na rzeczy. I to poszukiwanie własnych korzeni ma wymiar dość indywidualistyczny. Dzięki temu powstaje jednak historia dużo bardziej ludzka i złożona.

***
Edward St Aubyn, Patrick Melrose. Mleko matki. W końcu, przeł. Łukasz Witczak, W.A.B. 2017

patrick-melrose-2Dlaczego kiedy się rodził, udawali, że chcą go zabić? Przez kilka dni nie dawali mu spać, walili jego głową o zamkniętą szyjkę macicy; próbowali go udusić pępowiną; rozpruli brzuch matki zimnymi nożycami, szarpali go za głowę, wyginając szyję na boki; wywlekli go z jego domu; uderzyli; świecili mu latarką po oczach i robili eksperymenty; zabrali go od leżącej na stole, ledwo żywej matki.

Życie, jak widać, to pasmo cierpienia, zaczynające się jeszcze przed urodzeniem…

Dwa ostatnie tomy z pięciotomowego cyklu o Patricku Melrose, którego traumami dzieciństwa i wewnętrznymi przeżyciami autor zajmuje się niezwykle drobiazgowo. W poprzednich tomach chodziło głównie o ojca – okrutnego i wykorzystującego syna seksualnie. W tych na pierwszy plan wysuwa się matka – umierająca przez lata w zakładzie opiekuńczym. Miłość do matki, nienawiść do matki, która nie stanęła w obronie syna, pożegnanie z matką – cała gama bardzo złożonych emocji oraz próba pomocy we wspomaganym samobójstwie, którego nie wiadomo, kto naprawdę pragnie – matka czy syn. Poza tym depresja, alkoholizm, kłopoty małżeńskie i ojcostwo, wydawałoby się, że prawie idealne, ale jakoś trudno w to uwierzyć. Jest też dziedziczenie majątków i – podobnie jak we wcześniejszych tomach – cudownie sarkastyczny obraz zdemoralizowanej arystokracji, żyjącej z odziedziczonych majątków, które nie zostały zdobyte własną pracą. Także materiał do rozważań: czy to takie oczywiste, że synowi należy się spadek po matce? Szczególnie, że święte prawo własności prywatnej i dziedziczenia niekoniecznie broni się w tej powieści jako zasada.

W końcu jednak bohater uwolniony od ojca i matki – nie tylko w tym sensie, że oboje go odumarli – znajduje coś w rodzaju wyzwolenia. Godzi się z własną bezradnością, porzucając konieczność obwiniania rodziców za swoje życie i odnajdując współczucie:

„Współczucie rozlewało coraz szerzej, aż ujrzał siebie na równi ze swoim domniemanymi prześladowcami, zobaczył w rodzicach, którzy wydawali się przyczyną jego cierpienia, nieszczęśliwe dzieci rodziców, którzy wydawali się przyczyną ich cierpienia: nikt nie był winien i wszyscy byli winni, a ci, którzy zdawali się ponosić największą winę, najbardziej potrzebowali pomocy”.

Można powiedzieć, że jest to jakaś droga wyjścia poza własne ego i koncentrację na wnętrzu, ale taka, która nie zakłada wyparcia, odmowy przyjęcia do wiadomości tego, co wydarzyło się nam czy naszym rodzicom.

Sperma ojca, serce matki

***
Annie Proulx, Drwale, przeł. Jędrzej Polak, Czwarta Strona 2017

drwaleO zmroku przepłynęli obok krwawego wybrzeża Tadoussac, Kébec i Trois Rivières, a przed świtem zacumowali przy odległej osadzie nad brzegiem rzeki.

Jest rok 1693, do francuskiej kolonii, która później stanie się Kanadą, przypływają biedni osadnicy. Przez pierwsze lata będą parobkami, odpracowującymi przejazd, później dostaną ziemię i będą budowali swoją przyszłość. Dwóch z nich trafia do pracy do tego samego gospodarza. Jeden ucieka, szukając szczęścia w działaniach bardziej ryzykownych i mniej uczciwych. Drugi osiądzie na ziemi z żoną Indianką.

Ogromna saga rodzinna doprowadzi nas do współczesności poprzez liczne komplikacje, podróże, m.in. do Chin, Nowej Zelandii, przygody… Czyli gratka dla miłośników tego gatunku. Z mocnymi postaciami kobiecymi.

Dwaj protoplaści rodów dadzą początek dwóm bardzo różnym historiom. Jedni zostaną bogatymi przemysłowcami i potentatami w przemyśle drzewnym w Stanach Zjednoczonych, drudzy to jednak Indianie, tyle że z francuskim nazwiskiem – przeganiani, mordowani, dyskryminowani, pracujący jako drwale, flisacy. Oczywiście ich losy będą się czasem zazębiać, zresztą tak naprawdę łączą ich więzy krwi, zapomniane albo ukrywane.

O dziedziczeniu majątku opowiada się tu bardzo dużo, ale najwięcej jest o straconym dziedzictwie, jakim były dzikie, tysiącletnie lasy.

Drwale to historia niesamowicie szybkiego rozwoju zachodniej cywilizacji, drapieżnej i bezwzględnej, która pożarła lasy (nie tylko amerykańskie) i inne kultury. Historia ekologiczna: o pięknie i wartości naturalnych lasów od równika po tajgę (wspomniana jest nawet Puszcza Białowieska); o potwornej, rabunkowej gospodarce i wywołanych nią skutkach – pożarach, erozji gruntów, zaniku bioróżnorodności, wymieraniu Indian i zwierząt; o drewnie, z którego wybudowano Amerykę; o przemyśle drzewnym i wielkich fortunach; wyzysku robotników leśnych; etosie drwala, o narodzinach gospodarki leśnej, czyli o tych, którzy przynajmniej uważali, że lasy nie są nieskończone i jak się wycina, to trzeba także sadzić; o ostrzegających przed katastrofą ekologach, którzy chcą chronić pozostałości dzikich lasów, a jeśli zalesiają, to nie monokulturą, i nadal grozi im niebezpieczeństwo ze strony chciwych drewna przedsiębiorców. Wreszcie o ekologicznych Indianach, którzy odzyskują swoją kulturę i mogliby nauczyć nas właściwego podejścia do natury, ale są raczej na przegranych pozycjach.

W kraju, gdzie ministrem leśnictwa jest Szyszko, lektura bardzo na czasie.

Zenon Kruczyński: Za całe zło, które czynimy przyrodzie, trzeba będzie w końcu zapłacić

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij