Nasze propozycje mogłyby zyskać poparcie nawet polityków konserwatywnych, którzy mogliby mieć problem z poparciem legalnej aborcji, ale nie chcą, by kobiety umierały w szpitalach na sepsę – mówi Katarzyna Kotula.
Katarzyna Przyborska: Śmierć Doroty w szpitalu w Nowym Targu wywołała powszechne oburzenie i reakcje podobne do tych po śmierci Izy z Pszczyny. Między tymi dwiema tragediami były jednak miesiące, podczas których o prawach reprodukcyjnych było cicho.
Katarzyna Kotula: Myślę, że Prawo i Sprawiedliwość miało nadzieję, że temat praw kobiet nie wróci przed wyborami. Jednak szczegóły tego, z czym spotkała się Dorota, były bulwersujące i pokazały to, o czym my, posłanki Lewicy, mówimy od dawna – że kobiety doświadczają przemocy instytucjonalnej ze strony państwa. Kiedy pytam, chodząc po szpitalach, czy lekarze stosują w czasie ciąży kontrowersyjną pozycję Trendelenburga, pielęgniarki mówią: część naszych lekarzy praktykuje, część nie. Na jaw wychodzi niedbalstwo, uznaniowość, brak wiedzy. Wielu lekarzy po prostu nie potrafi wykonać zabiegu aborcji. Teraz ciążę przerywa się farmakologicznie, lekarze nie są tego uczeni, bo nikomu na tym nie zależy. Po śmierci Doroty do opinii publicznej dotarło, że teraz każda z nas jest zagrożona.
Lekarze mają sumienia i zaawansowane instrumenty diagnostyczne, kobiety mają problem
czytaj także
A sami lekarze zalecają nam, żebyśmy siedziały cicho, bo zawsze może być gorzej.
Nie mam pewności, czy lekarze stoją po naszej stronie. Dwa lata wraz z posłankami Magdaleną Biejat i Marceliną Zawiszą prosiłyśmy środowiska lekarskie o zabranie głosu, o poparcie ustawy ratunkowej…
Czy ta ustawa nie jest wyciągnięciem ręki do lekarzy?
Tak, ta ustawa ma na celu poprawę bezpieczeństwa kobiet i lekarzy, którzy im pomagają. Można ją też ją wprowadzić od razu, nie czekając, aż uda się odwrócić wyrok TK. My mówimy oczywiście otwarcie: chcemy legalnej, darmowej, dostępnej aborcji do 12. tygodnia, bez zgody wójta i plebana, ale wiemy, że niezależnie od wyniku wyborów mamy jeszcze prezydenta oraz TK w takim, a nie innym składzie, dlatego ustawę ratunkową uważamy za najlepsze wyjście pośrednie, które kolejnym kobietom może uratować życie i zdrowie. Uważałyśmy, że może zdobyć ona poparcie nawet polityków konserwatywnych, którzy mogliby mieć problem z poparciem legalnej aborcji, ale nie chcą, by kobiety umierały w szpitalach na sepsę.
Tacy sceptyczni wobec aborcji, konserwatywni posłowie są na przykład w KO, choć wedle zapewnień Donalda Tuska nie będą mogli znaleźć się na listach wyborczych.
Tylko co do Lewicy mam pewność, że wszyscy zagłosują za legalną aborcją.
Skład zespołu do spraw praw reprodukcyjnych jest zresztą bardzo lewicowy, z niewielkim dodatkiem posłanek i posłów KO.
Bardzo się cieszę, że udało mi się założyć ten zespół dwa lata temu. Otwarcie porusza sprawy, które nie są oczywiste dla wszystkich nawet po stronie demokratycznej. Na metapolitycznym poziomie nawet w gronie opozycyjnym nieco rozjeżdżają nam się wizje demokracji. Nie będzie praworządności i demokracji bez pełni praw kobiet. A dostęp do legalnej aborcji jest niezbywalną częścią tych praw.
Skoro to nieoczywiste, to może trzeba wyjaśnić, dlaczego prawa reprodukcyjne mają wpływ na demokrację? Tam po drodze są takie sprawy jak równość, rynek pracy…
…podział obowiązków, czas na uczestniczenie w życiu publicznym. Aborcja jest tylko jednym małym elementem. Prawa reprodukcyjne, prawa kobiet są papierkiem lakmusowym demokracji. We wszystkich krajach, gdzie ktoś rozmontowywał demokrację, zaczynał od naruszania praw kobiet i uderzania w prawa reprodukcyjne.
To manifestacja, że władza ważniejsza jest niż zdrowie i życie.
I dlatego nawet w ramach tego bardzo złego prawa musimy znaleźć rozwiązanie, które zabezpieczy prawo do ochrony życia i zdrowia. To ustawa ratunkowa, która ma sprawić, że przepis o ratowaniu życia i zdrowia kobiety będzie egzekwowany. Wciąż mamy przecież problem z egzekwowaniem przepisów ustawy z 1993 roku, choćby o dostępie do refundowanych środków antykoncepcyjnych.
czytaj także
30 lat temu odebrano nam kontrolę i nigdy już jej nie oddano. Bez wsparcia środowiska lekarskiego zmiany po prostu nie będzie. Jako polityczki możemy przedstawiać propozycje zmian legislacyjnych, ale jeśli nie zaangażuje się środowisko lekarskie, to zmiany po prostu nie będzie.
Do środowiska lekarskiego przychodzą jednak nie tylko polityczki lewicy z ustawą ratunkową, ale i Ordo Iuris z pogróżkami: jak będziecie przeprowadzać aborcje, czeka was prokurator.
Nie pierwszy raz Ordo Iuris straszy lekarzy, straszyła ich też Kaja Godek. My nie straszymy, posłanki Lewicy zawsze okazywały środowisku lekarskiemu wsparcie. Od dwóch lat apelujemy, by stanęli przy nas. Teraz w szpitalu Jana Pawła II umarła kobieta, bo szpital nie przeprowadza aborcji. Publiczny szpital na kontrakcie z Narodowym Funduszem Zdrowia na pierwszym miejscu stawia relikwie Jana Pawła II. Nie słyszę reakcji lekarzy. Nie wsparli nas też, kiedy zaproponowaliśmy zakaz organizowania cyklicznych zgromadzeń pod szpitalami, w których przeprowadzane są aborcje. Nie pamiętam, żeby stanowisko lekarzy po wyroku TK zawierało jasną deklarację: stoimy po stronie pacjentek, po stronie kobiet.
Minister powinien wyciągnąć konsekwencje wobec szpitali, które nie realizują podstawowego koszyka świadczeń, do których należy też zabieg przerwania ciąży. Przez ostatnie 30 lat zgniłego kompromisu zapomnieliśmy o tym, że w ramach dostępu do systemu ochrony zdrowia, w ramach obowiązującego prawa każda z nas ma prawo do zabiegu przerwania ciąży.
Minister wydał wytyczne po śmierci Izabeli z Pszczyny, że życie kobiety jest najważniejsze. Ale co zrobił, by to postanowienie było egzekwowane?
czytaj także
Przejdźmy do polityki. Wiosenne sondaże pokazały, że kobiety są mało zmotywowane do wyborów, tymczasem stanowią one kluczową część elektoratu demokratycznego. Co się stało, gdzie podziała się ich motywacja? I czy Lewica zrobiła wszystko, by zatrzymać przy sobie dotychczasowe wyborczynie i przekonać nowe?
Na pewno to się wydarzy. W Lewicy jest wiele bardzo silnych liderek: Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Joanna Scheuring-Wielgus, Magda Biejat. Jeśli chodzi o wiarygodność w sprawach praw kobiet, Lewica jest na pierwszym miejscu.
Pytam nie o zaangażowanie posłanek – bo je znamy i pamiętamy, widziałyśmy, jak potrafią używać w naszej obronie legitymacji partyjnych. Pytam o mobilizację struktur przed kampanią wyborczą, o zaangażowanie lokalnych liderek, wyrosłych w strajkach kobiet.
Zachodzi zmiana. Zaczęła się od czarnego protestu w 2016 roku, kiedy kobiety zrozumiały, że praw, które im odebrano w 1993 roku, nikt nie chce zwrócić, a rządzący chcą pozbawić je tej resztki, która została. Poczuły grozę i postanowiły walczyć. Ja też na fali protestów w 2016 roku zaangażowałam się politycznie na poważnie. Organizowałam protest w Szczecinie i w moim małym Gryfinie, weszłam potem do Sejmu jako bezpartyjna. Tych liderek jest dużo, część poszła do polityki, część do samorządów. W mojej ocenie po czarnych protestach, po strajkach kobiet mamy do czynienia z „efektem Hillary Clinton”.
Beyoncé nie dla wszystkich jest autorytetem [rozmowa z Karoliną Krasuską]
czytaj także
Kobiety zobaczyły, że mogą?
Tak. Nawet w małych miejscowościach na Podkarpaciu, gdzie jest to trudne, albo w zachodniopomorskim, w Gryfinie – to był pierwszy protest w historii tego miasta. Tak działo się w całej Polsce, kobiety wyszły na ulice, odważnie wykrzyczały swój protest, swoje oczekiwania.
Tylko czy Lewica potrafiła wzmocnić te lokalne liderki, dodać ich protestom politycznej wartości? Skoro spada mobilizacja, nie rośnie poparcie, to może jest to dowód na to, że Lewica ten elektorat przepuściła przez palce? Nie potrafiła zagospodarować?
Mam wrażenie, że kobiety są po prostu częścią zdemobilizowanego elektoratu. Wiemy, że jest jakaś część demokratycznego elektoratu, która jest zdemobilizowana i jego częścią są też kobiety.
Dlaczego?
Myślę, że są zmęczone. Pandemią, wojną…
A może odbijaniem się od ściany? Dłuższy czas opozycja odżegnywała się od polityków, protestujący poszukiwali ludowych trybunów, nawet liderki Strajku Kobiet wprost mówiły, że polityków nie chcą. Ale wydaje mi się, że marsz 4 czerwca pokazał, że oprócz siły społecznej potrzebna jest jednak dźwignia polityczna, którą dla opozycji demokratycznej znów okazał się Donald Tusk. Protesty kobiet też potrzebują polityczek, które protestom dadzą moc wyborczą. Nie da się wygrać gry politycznej bez polityczek.
Zgadzam się. PiS mówi „nie upolityczniajcie tej śmierci”, ale ta śmierć jest całkowicie polityczna. Nie ma dziś nic bardziej politycznego w Polsce niż zdrowie i życie kobiety. Kobiety zaczynają to rozumieć, ale wciąż jest to coś nowego.
Do kogo należy zadanie, by kobietom tę politykę przybliżyć, pokazać ją jako narzędzie zmiany?
To oczywiście zadanie dla kobiet Lewicy, polityczek Lewicy. My musimy mówić o tym otwarcie. Nie ma się co krygować, trzeba nazywać sprawy po imieniu. Demobilizacja jest wynikiem bardzo trudnych ostatnich czterech lat: pandemia, kryzys na granicy polsko-białoruskiej, wojna w Ukrainie, kryzys gospodarczy, drożyzna. To wszystko zmusza kobiety do dbania o prywatne sprawy, o dom, o to, na co mają wpływ. Do tego polityczny ping-pong, kolejne afery, które zniechęcają nawet do włączania telewizora. My od tego ping-ponga staramy się uciekać.
To jak zamierzacie postulaty prawa do aborcji przekuć na hasła wyborcze?
Rozmawiamy z organizacjami kobiecymi aktywnymi na ulicach, działającymi od wielu lat. To kobiety z bardzo różnym doświadczeniem, część z nich to te, które w ostatnim czasie zrobiły krok do tyłu, zajęły się swoim życiem prywatnym, rodziną, pracą, ale dziś, przed wyborami, mogą wrócić do gry. Kiedy mówimy „kobiety do urn”, to chodzi nam nie tylko o to, by poszły zagłosować, ale by były aktywne w swoich środowiskach.
„Kobiety do urn” nabrało ponurej dwuznaczności.
Właśnie sobie to uświadomiłam. „Kobiety do urn” – podpis: Prawo i Sprawiedliwość.
Rozmawiacie z lokalnymi liderkami…
Rozmawiamy w różnych okręgach, namawiamy, by startowały z naszych list, i widzę, że jest wola z ich strony. Że dojrzewały do tej myśli, a w 2019 roku nie były jeszcze gotowe. Ogólnopolskie zaangażowanie kobiet pokazało się bardziej w wyborach samorządowych w 2018 roku. Teraz widzę w mediach społecznościowych, jak ogłaszają, że angażują się w politykę, a jednocześnie, że czują potrzebę, żeby się z tej decyzji wytłumaczyć.
Nadal?
Nadal. To dla mnie zaskoczenie, ta zmiana dopiero się dokonuje, widać, że muszą przejść cały proces. Część czuła, że ich miejsce jest na ulicach, a zmiana dokonuje się nie tylko na ulicach. Dziś są gotowe.
Rozmawiacie z Martą Lempart?
Z Martą Lempart nie rozmawialiśmy. Czekam na jej deklarację, czy chce startować do Sejmu. Rozmawiamy z dziewczynami w regionach, którym blisko jest do Lewicy. Jesteśmy po kilku spotkaniach, padają deklaracje: tak, jestem kandydatką na kandydatkę, będę startowała w wyborach do Sejmu. Myślę, że będziemy iść w tym kierunku, by skupiać wokół siebie kobiety, ale i przygotowywać je do wyborów, by ten akt odwagi politycznej został wsparty konkretnymi narzędziami, umiejętnościami.
czytaj także
Ostatnio Robert Biedroń zacytował słowa Grzegorza Schetyny, że przywództwo w partii trzeba wywalczyć. Jednak być może fakt, że na czele Lewicy stoi akurat trzech liderów, pokazuje jakąś przewagę systemową mężczyzn? Co z tym zrobić?
Jak popatrzymy na struktury wojewódzkie, to wiele posłanek z frakcji Wiosna zostało szefowymi w regionach. To się wcześniej nie działo. Nie wiem, czy PO gdziekolwiek w regionach ma szefową, chyba jedną. W SLD przez lata również byli to mężczyźni, teraz jest współszefostwo frakcji SLD i wiosennej. I ze strony Wiosny w 80 proc. są to kobiety. Już te wybory wewnętrzne pokazują zmianę. Wiem, i Robert też złożył taką deklarację, że twarzami kampanii będą liderki, polityczki, one mogą pociągnąć za sobą kobiety i trzeba na nie postawić. Wiem, że ta kampania będzie o kobietach i będzie miała twarz kobiet.
Przynajmniej kilku. Czy jedną z nich będzie pani?
Mam nadzieję, że tak będzie.
Hasło „feminizm, nie faszyzm”, jeśli pozostanie zaledwie hasłem, a nie programem, nie zatrzyma narastającego faszyzmu. Żarty się skończyły.
To jest walka. I to faktycznie nasza rola, by zaktywizować zdemobilizowane kobiety. Mogą to robić lokalne liderki, my, posłanki. Dziś odbyła się konferencja o pakiecie Bezpieczna Polka, to dziesięć punktów, wśród których oprócz aborcji są środki antykoncepcyjne, alimenty, opieka okołoporodowa…
czytaj także
Z tym pakietem ruszacie w trasę?
Tak, ruszamy za dwa tygodnie. Przypomnę też wcześniejsze trasy, m.in. „Zrobimy to lepiej” Joanny Scheuring-Wielgus dwa lata temu. Teraz zakończyliśmy objazd z programem „Bezpieczna rodzina”. W pierwszej trasie postawiliśmy na kobiety, teraz do tego wracamy.
A „Bezpieczną rodziną” oswajaliście lewicę wyborcom, odbierając hasło, które uzurpowała sobie prawica.
Taki był cel, dla mnie ważne było, by odbić język, który został nam ukradziony. Dlaczego tylko prawica ma mówić o rodzinie? My też mamy rodziny, nasi wyborcy mają rodziny. Mamy też prawo mówić o patriotyzmie, symbole narodowe są nasze. Mamy też lepsze rozwiązania niż prawica. To zostało zauważone. Byliśmy na Podkarpaciu, w Dynowie, gdzie zostałyśmy bardzo ciepło przyjęte w tłusty czwartek. Pozwoliliśmy ludziom uwierzyć, że są jakieś bastiony PiS, a tych miejsc nie wolno omijać, tam są ludzie, którzy zasługują na wybór.
Zostaliście zapamiętani? Czy może będzie tak, jak wyszło w badaniach Sadury i Sierakowskiego: „tak, znam go, ten przystojny, Zandberg, z Konfederacji”?
Bardzo mnie to rozbawiło. Ale pamiętam, że ludzie nas rozpoznawali z telewizji publicznej, część z wolnych mediów, i chcieli z nami rozmawiać. Lokalne struktury miały obawy, jak zostaniemy przyjęci w tych najtrudniejszych miejscach, a zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło. Postulat renty wdowiej okazał się tym, który przebił się w świadomości społecznej i został sklejony z Lewicą. Dlatego wracamy.
O polityce społecznej wcale nie jest łatwo opowiadać. 500 plus jest bardziej spektakularne.
W czasie spotkań z wyborcami podkreślamy, że program 500 plus był potrzebny, ale dziś każda matka wie, że te 500 zł zostawia u dentysty, do którego nie można się dostać w ramach publicznej ochrony zdrowia. My opowiadamy właśnie o tym, o wtórnej prywatyzacji usług publicznych. Wiem, że to nie brzmi jakoś super sexy, a jednak po ostatniej trasie mam przekonanie, że udało się nam sprawę usług publicznych przenieść do mainstreamu. Hasło „mieszkanie prawem, nie towarem” też przebiło się do głównego nurtu. Próbował je nam zwędzić Donald Tusk…
Można powiedzieć, że je spopularyzował…
Okazało się, że to nie tylko lewicowa mrzonka, ale poważny postulat, który rezonuje z rzeczywistymi potrzebami wyborców. Ostatnie tygodnie pokazują też, że wszelkie wyborcze prezenty: piętnastki, szesnastki, 800 plus – zdewaluowały się. Emeryci wiedzą, że kolejne emerytury to realnie dodatek 200 zł, bo resztę zjada inflacja. Polacy patrzą do portfela i widzą, że zostaje im mniej pieniędzy. Mówią o tym na spotkaniach, również wyborcy PiS. To się wcześniej nie zdarzało. Mówimy też o żłobkach, luce płacowej, pracy. Morawiecki mówi, że polskie kobiety mają wybór. To nieprawda, są dyskryminowane przez pracodawców dlatego, że są matkami. Wygrywamy sprawy dotyczące kobiet, na które SLD w ogóle kiedyś nie chodziło. Mówimy otwarcie: mamy rodziny, te sprawy nas dotyczą. Prawami kobiet zajmuję się od 1997 roku, mam 22-letnią córkę, chcę, by była bezpieczna. Dla kobiet w polityce prawa kobiet nie są hasłem abstrakcyjnym, tylko atrakcyjnym.
czytaj także
Czy struktury regionalne są rzeczywiście zmotywowane, będą w stanie dobrze przygotować spotkania? Tak by przyjazd posłanek lewicy był wydarzeniem, okazją do dyskusji, a nie relacją do internetu z kolejnego placu?
Proszę przyjechać do mnie. Na spotkanie w moim rodzinnym Gryfinie z 20 tysiącami mieszkańców przyszło 115 osób, ludzie stali, bo nie było wystarczająco wielu miejsc. I to nie były struktury, byli ludzie zainteresowani naszymi działaniami. Na spotkaniu były Joanna Scheuring-Wielgus i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, przyszli więc dyrektorzy szkół, DPS-ów, spółdzielni mieszkaniowych, osoby zaangażowane w działalność sportową.
W Sanoku, w Brzozowie – maleńka miejscowość, rodzinna miejscowość mojego ojca – na spotkanie przyszło ponad 50 osób. Byli zainteresowani tym, że spotkanie jest otwarte, że można z posłami porozmawiać. Teraz też będą to spotkania otwarte: na plaży, na molo, będzie Lato z Adrianem Zandbergiem w Szczecinie. Patrząc po moim regionie, widzę, że przychodzi coraz więcej osób.
Wiele osób po tym, jak opowiedziałam moją historię, o tym, że byłam molestowana, chce rozmawiać o bezpieczeństwie dzieci. Dziękują, że otwarcie o tym opowiedziałam.
Nie jest łatwo o tym mówić, ludzie często wstydzą się, że nie zdołali ochronić siebie albo dzieci. A ochrona kobiet i dzieci jest istotnym elementem pakietu bezpieczeństwa.
Tak, a jednocześnie to dla nich jedna z najważniejszych spraw. Ochrona przed przemocą, zmiana definicji gwałtu – to wyszło w badaniach i pokazuje, jak powszechny jest to problem, jak często kobiety się z tym spotykają i jak to jest ważne wyborczo. Myślę, że kobiety o tym będą pamiętać w czasie wyborów, będą pamiętać o Dorocie, o Izie, i zatrzymają tę falę tak, jak to się stało w USA. To kobiety powstrzymały republikanów. To dla kobiet walka o wszystko.
czytaj także
**
Katarzyna Kotula jest posłanką Nowej Lewicy. Współprzewodniczącą Nowej lewicy w województwie zachodniopomorskim. Do Sejmu weszła z czwartego miejsca listy SLD. Działaczka Strajku Kobiet, członkini zarządu organizacji kobiecej PES Women Partii Europejskich Socjalistów.