Kraj

Warkocki: Zośka i jego parasol

Po interpretacji Elżbiety Janickiej – i homofobicznej recepcji tej interpretacji – „Kamienie na szaniec” już nigdy nie będą tą samą powieścią.

Literatura ma znaczenie, a interpretacja ma sens. Wbrew ponurym statystykom i czarnowidztwu okazuje się, że chcemy czytać i spierać się o książki. W gazecie, w internecie, na forach, w telewizji, w radiu – wszędzie. Wśród narodowców, frondowców, harcmistrzów, polonistów, historyków IPN-u, liberalnych publicystów, kombatantów, żądnych sensacji dziennikarzy i gimnazjalistów (plus wszystko to w formie żeńskiej). A to dzięki Elżbiecie Janickiej i jej interpretacji Kamieni na szaniec Aleksandra Kamińskiego – podręcznika do patriotyzmu dla co najmniej kilku pokoleń Polaków, trwale obecnego w kanonie lektur szkolnych bez względu na ustroje i wahnięcia politycznych koniunktur.

Elżbieta Janicka zwróciła uwagę na niebezpieczeństwa tkwiące w przedstawianiu wzniosłej śmierci jako męskiej przygody oraz na to, jak przyszły Sprawiedliwy wśród Narodów Świata pisał, by uniknąć antysemickich projekcji czytelników. Na marginesie tych rozważań (w Festung Warschau) zastanawiała się nad bliską relacją głównych bohaterów, Zośki i Rudego. W sprawozdaniu prasowym użyto przy tej okazji słowa na h. I to tutaj tkwi główna przyczyna ogólnonarodowej debaty nad tekstem literackim.

Czego można się było z niej dowiedzieć? Głównie tego, że niewinna, wzniosła i piękna przyjaźń dwóch młodych chłopaków została zbrukana przez nonsensowne i obrzydliwe pomówienia. Dowiedzieliśmy się też, jak ogromne pokłady agresji i przemocy ujawniają się przy okazji dyskusji na temat męskiej homoseksualności.

Jeśli ktoś choć przez moment uwierzył, że homofobia – czyli uprzedzenia w stosunku do bliźnich tylko dlatego, że potencjalnie nie są hetero – nie istnieje, to musiał szybko zrewidować swe poglądy.

Poza tym kanon kultury polskiej zdefiniował się jako heteronacjonalistyczny.

Głosy polskiej prawicy rozłożyły się przewidywalnie, choć nietrudno zauważyć, że poziom agresji wzrasta – zwłaszcza w stosunku do poprzednich, analogicznych dyskusji (wokół Homobiografii Krzysztofa Tomasika, a później wokół tzw. kłamstwa konopnickiego). Głosy liberalne są zazwyczaj bardzo zachowawcze. Konopnicka lesbijką? Nigdy w życiu! Miłość pomiędzy Rudym i Zośką? Pani naukowiec z PAN-u upadła na głowę. I to w najlepszym wypadku, bo już insynuacyjno-wyższościowa retoryka Krzysztofa Vargi osiągnęła poziom subtelności filmu Kac Wawa. A warto zauważyć, że był to porozumiewawczy gwizd, który zachęcił do obraźliwych ataków całe stado liberałów mniej popularnych. Warto też zauważyć, że rzadko kto przeczytał odnośny rozdział w Festung Warschau. Po co? Wystarczy słowo na h.

Elżbieta Janicka czytała relację Zośki i Rudego w kontekście Achillesa i Patroklosa, a zatem poprzez tradycję eposu – zgodnie zresztą z intencjami samego Kamińskiego. Ale nade wszystko autor swą narrację, opartą przecież na zapisie Tadeusza Zawadzkiego, ubrał w formę powieści. Sięgnijmy zatem na moment do teorii literatury

W swej wczesnej pracy Prawda powieściowa i kłamstwo romantyczne René Girard opisywał naturę pożądania. „Pragnienie według siebie” to ułuda, tytułowe kłamstwo romantyczne. Arcydzieła powieściowe, od Cervantesa przez Flauberta po Prousta, pokazują prawdę: pragniemy zawsze „według innego”, a zatem w obiegu trójkątnym. Pragniemy tego, co już wcześniej stało się obiektem pragnienia kogoś innego. Żeby pragnienie zaiskrzyło, musi pojawić się pośrednik, który bardzo często zamienia się w rywala.

Przy tej okazji Girard – niejako wbrew sobie – zaczął podawać przykłady literackie, z których wynikało, że „miłość” (pomiędzy bohaterem a ukochaną) oraz „rywalizacja” (pomiędzy bohaterem a rywalem) to bardzo silne relacje emocjonalne, i to pod wieloma względami ekwiwalentne (dlatego właśnie Girard mówił o „pragnieniu trójkątnym”). Więcej – Girard wskazywał przykłady, w których ukochana była wybierana wyłącznie ze względu na rywala. Tak jakby wybranka była niemal nieważna, prawdziwie istotny był rywal, na którego nasz bohater leciał jak oszalały.

Amerykańska teoretyczka Eve Sedgwick (w pracy Between Men z 1985 roku) nazwała takie zachowanie męskim pożądaniem homospołecznym. Chodziło o to oczywiste pragnienie facetów do bycia z innymi facetami. Bawienie się z nimi, kumplowanie, socjalizowanie (w poszukiwaniu barwnych przykładów warto sięgnąć do debiutanckiej powieści Krzysztofa Vargi Chłopki nie płaczą). Rzecz jasna zachowaniom homospołecznym najczęściej towarzyszy żywiołowa homofobia. Bo też z perspektywy naszej kultury te dwa rodzaje męskich relacji (męskie kumpelstwo oraz męski homoseksualizm) to dwa najmocniej odległe od siebie bieguny. Jedno jest wzniosłe i wspaniałe (męska przyjaźń, a już zwłaszcza towarzyszy broni) – kultura podtyka nam je jako niewątpliwy ideał. A drugie jest spatologizowane i zdegradowane. Nie mają ze sobą nic, ale to nic wspólnego.

Ale czy na pewno? Co dokładnie różni parę kochających się gejów od pary przyjaciół, np. takich jak Zośka i Rudy? Jedni i drudzy się kochają, to jasne. Jedni i drudzy fantazjują nawet o wspólnym zamieszkaniu („Jak szczęśliwy będziemy, gdy zamieszkamy razem”, mówi Zośka [s.119]). Zatem uczucia są całkiem podobne. Co więc dokładnie je różni? No tak – seks. Tyle tylko że seksu zazwyczaj nie uprawia się publicznie. A zewnętrzne gesty: dotyk, przytulanie, głaskanie – Zośka i Rudy traktują jako część swego związku. Jako sposób wyrażenia przyjaźni. Owszem, na łożu śmierci, ale zauważmy, że Aleksander Kamiński nie waha się nam tego zaprezentować. I opisać. Niczego nie ukrywa.

I tu dochodzimy do kolejnej obserwacji Sedgwick. Męskie relacje homoseksualne i homospołeczne powinny być krańcowo różne, ale często są – gdy patrzymy z zewnątrz – ogromnie podobne. A między nimi jest to, co w psychologii nazywa się „podwójnym związaniem”.

Para mężczyzn zmierza zatem do tego, co w kulturze uświęcone – męskiego braterstwa, kumplostwa, przyjaźni. Ale im bardziej to robi, tym bardziej zbliża się do tego, co w kulturze zdegradowane.

Nie ma tu żadnego ostrego cięcia. Para przyjaźniących się mężczyzn może bardzo łatwo przez postronne oko być wzięta za parę gejów.

I tu natychmiast dochodzimy do definicji homofobii. W każdym razie tej najbardziej spektakularnej, która skutkuje przemocą, agresją, a czasami morderstwami. Homofobia byłaby to zatem przemoc kierowana przez mężczyzn przeciwko mężczyznom w celu zaznaczenia granic męskości i sposobów jej ekspresji. Czy prawicowa i liberalna recepcja interpretacji Elżbiety Janickiej nie mieści się znakomicie w tej definicji? Chodzi przecież o wyznaczenie granicy męskich zachowań.

W ten sposób możemy też sobie wyobrazić tematy wypracowań w co bardziej progresywnych liceach. Na przykład takie: „Na podstawie Kamieni na szaniec oraz reakcji Ziemkiewicza, Terlikowskiego, Vargi oraz historyków z IPN zdefiniuj polskie style zachowań homofobicznych”. Będą to na pewno prace fascynujące.

To jednak nie wszystko, co można wyciągnąć z tej powieści dzięki interpretacji Elżbiety Janickiej. Bo jak sugerowała interpretatorka – Kamienie na szaniec można dziś czytać jako opowieść o piętnie. Kamiński opisuje Tadeusza Zawadzkiego tak: „Został on […] przez naturę obdarzony niemal dziewczęcą urodą. Delikatna cera, regularne rysy, jasnoniebieskie spojrzenie i włosy złociste, uśmiech zupełnie dziewczęcy, ręce o długich, subtelnych palcach, wielka powściągliwość, pewien rodzaj nieśmiałości” (s. 15). Przez swą grupę rówieśniczą, czyli wszystkich chłopaków w klasie został przezwany – Zośka.

Krzysztof Varga zwierzył się nam w swym artykule, że chodził do szkoły tylko dla chłopców, więc „rzuca Janickiej jeszcze jedną ciekawą poszlakę” na swój temat. Chętnie skorzystam z tego zaproszenia. I prosiłbym Vargę o odpowiedź – ale uczciwą! – czy gdyby w swojej szkole tylko dla chłopców był przez wszystkich kumpli nazywany Krzyśką, to czy byłby z tego zadowolony? A jeśli nie – to dlaczego.

Warto sobie uświadomić, że „Zośka” dla Tadeusza Zawadzkiego najpierw musiała być piętnującym przezwiskiem, zanim stała się aprobowanym przez wszystkich pseudonimem, a potem nazwą batalionu i imieniem szkoły. Być może mamy tu zatem do czynienia z ciekawą sytuacją, w której kultura dominująca adaptuje na swój sposób piętno motywowane homofobią. To kolejny znakomity temat do wypracowań w co bardziej progresywnych liceach.

Gdyby się tak jednak nie stało, tę opowieść dokończę sam, choć Elżbieta Janicka w swych błyskotliwych glosach do znakomitej interpretacji wszystko już powiedziała. Podsumujmy zatem. Nastolatek odmieniec, którego queerness upostaciowało się w żeńskim pseudonimie, jest wyalienowany i samotny, o czym pisze w swoim pamiętniku. Przed meczem piłki nożnej odmierza sobie walerianę i bardzo się tego wstydzi, bo „przyłapano [go] na czymś niemęskim” (s. 17). Uwielbia też gotować, co wiemy ze wspomnień jego najbliższych. Piętno próbuje jednak kompensować – zwłaszcza w sporcie. Z czasem coraz lepiej na tym wychodzi. Z wyalienowanego odmieńca staje się przywódcą.

Ma też najbliższego przyjaciela – Rudego, chłopaka szczególnie zainteresowanego czytaniem.  „Byli szczęśliwi, stwierdzając istnienie licznych wspólnych zainteresowań” (58). Ich wzajemna sympatia rosła. Byli ze sobą coraz bliżej. „Pasjonowały ich te same prace, te same zadania. […] Wymiana najbłahszych zdań sprawiała im przyjemność” (98). Byli tak blisko, że zachowywali się niemal jak zakochani. „Zośka telefonował bez żadnego powodu – ot tak, żeby powiedzieć dobranoc. Rudy leżał już w łóżku i na bosaka przybiegał telefonu. Dobranoc! Odpowiedział przyjacielowi” (98).

Pamiętać należy, że Kamiński pisze swą powieść na podstawie wspomnień spisanych przez Tadeusza Zawadzkiego po śmierci Jana Bytnara. Chciał być wyrazicielem. Tym bardziej jest interesujące, że Aleksander Kamiński nie buduje dla swoich powieściowych bohaterów żadnego heteroseksualnego kontekstu, żadnych heteroseksualnych zabezpieczeń. Innym słowy Zośka i Rudy nie mają (w powieści) dziewczyn, całkowicie sobie wystarczają. Najmocniej rzecz wyrażona została w finalnej scenie śmierci, która wyraźnie budowana jest na zasadzie paraleli. Jednocześnie umierają przecież Zośka i Alek. Rękę umierającego Alka, „kochanego chłopca”, trzyma Basia. Rękę umierającego Rudego trzyma Zośka. I czytelnik nie ma najmniejszych wątpliwości, że Basia dla Alka spełnia dokładnie tę samą rolę, co Zośka dla Rudego. Tak te sceny zostały zaplanowane. Prosto jak chiazm u Arystotelesa.

Elżbieta Janicka ma też rację, gdy pokazuje, że decyzja o słynnym odbiciu Rudego w akcji pod Arsenałem wygląda jak patriotyczne bluźnierstwo. „Nie odbijano wielkich przywódców Polski Podziemnej, nie odbijano aresztowanego niedawno Delegata Rządu, nie odbijano największych polskich polityków, wojskowych, uczonych…” (102). Zośka jest jednak absolutnie nieustępliwy.  „Rudego musimy odbić” (102). Z Bogiem albo pomimo Boga.

Oczywiście ten typ męskiej homospołecznej wzniosłości nie może nie poruszać. Dlatego też nie jest ważne, czy ta książka jest literacko dobra czy nie. Chodzi raczej o to, że ta opowieść o miłości większej niż życie nie może się nie podobać – zwłaszcza młodemu czytelnikowi. Towarzysze broni, których tylko śmierć może rozłączyć – to opowieści wywołujące gęsią skórkę.

W powieści Zośka po śmierci ukochanego (przyjaciela) przepracowuje żałobę. „Zostałem zupełnie sam – mówi kiedyś Zośka, i mówi to z takim wyrazem oczu, ze wrażliwa Hania czuje lęk, napływający do serca” (119). Inni towarzysze broni zostali, ale tego jedynego nie ma. Realny Tadeusz Zawadzki umrze kilka miesięcy po Janie Bytnarze, ale zanim to zrobi, spisze swoje wspomnienia, w ramach przerabiania żałoby po stracie ukochanego (przyjaciela). To one, jak wiadomo, legły u podstaw mobilizacyjnej powieści Aleksandra Kamińskiego Kamienie na szaniec

Gdybym miał interpretacyjną odwagę prawicowych publicystów (którzy doskonale wiedzą, jak było), napisałbym, że wojna, braterstwo i przyjaźń są w tej powieści jak parasol – służą do ukrycia pierwotnego queerness głównego bohatera.

Ale ponieważ nie mam, mogę jedynie skonstatować rzecz oczywistą. Po interpretacji Elżbiety Janickiej i jej homofobicznej recepcji Kamienie na szaniec już nigdy nie będą tą samą powieścią. A ponieważ w polskiej heteronormatywnej kulturze opisano sporo męskich relacji homospołecznych – czeka nas sporo czytania i wiele dyskusji.

Zatem miłej lektury.

 

Zobacz też:

Przemysław Czapliński: Estetyka i erotyka patriotyzmu

Elżbieta Janicka: Chodzi o równouprawnienie, nie o tolerancję

Kinga Dunin: Czy Zośka i Rudy byli hetero?

Marcin Zaród: Kamienie jednego różańca

Elżbieta Janicka: Kamienie na szaniec. Fragment „Festung Warschau”

Eksplodujące mity. Rozmowa z Elżbietą Janicką

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij