Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce, komentuje sejmową uchwałę w sprawie Wołynia.
Zgadzam się z opinią części (co prawda nielicznych) polityków i publicystów, którzy już przed głosowaniem zwracali uwagę, że Sejm nie jest miejscem do podejmowania tego typu uchwał. Nie w parlamencie powinno się ustalać prawdę historyczną. Jak się przekonaliśmy, debata w Sejmie zmieniła się w swoisty polityczny teatr, pełen populistycznych wystąpień, nieodnoszących się do meritum sprawy. A meritum to tragedia dziesiątek tysięcy ludzi, nie tylko Polaków, ale także Ukraińców, tragedia, która miała miejsce, co warto pamiętać, w środku jednej z najkrwawszych wojen w historii.
W Sejmie obserwowaliśmy wiele emocjonalnych głosów, próbę swoistego sądu nad jedną ze stron. Zabrakło trzeźwych, zdystansowanych głosów historyków i prawników. Pojawiające się argumenty odwołujące się do konwencji o ludobójstwie legitymizowały tak naprawdę sposób rozmawiania o historii narzucony przez część polskich środowisk kresowych, ich radykalny język, jednostronną wizję. A to nie pozwala nam zrozumieć skomplikowanej, złożonej historii tego, co stało się na tzw. Kresach podczas drugiej wojny światowej.
Całkowicie zgadzam się z tym, co jeszcze jako marszałek Sejmu powiedział obecny prezydent RP Bronisław Komorowski – tragedia polskich Kresów nie zaczęła się w lipcu 1943 roku, tylko w 17 września roku 1939, gdy ten teren zajęli Sowieci i doprowadzili do destabilizacji sytuacji społecznej i politycznej.
Chciałbym, jako przedstawiciel społeczności ukraińskiej w Polsce, podzielić się jeszcze jedną refleksją. W sobotę i niedzielę 6-7 lipca byłem na Wołyniu, w tym w Pawliwce/Porycku i Łucku w ramach społecznych obchodów rocznicy tragedii wołyńskiej organizowanych przez polskie i ukraińskie organizacje pozarządowe. Jednym z elementów był spektakl z udziałem teatrów z Lublina i Charkowa. Częścią spektaklu, zatytułowanego Aporia 43, były relacje świadków tragedii przywoływane przez aktorów oraz z nagrań. Słuchając tych szczegółowych opisów zbrodni, strachu, opowieści kobiet i dzieci, czułem się, jakbym ponownie słyszał rodzinne opowieści mojej matki, która wojnę przeżyła w okolicach Jarosławia. W naszych domach, domach Ukraińców z Polski – z Lubelszczyzny, okolic Przemyśla – jest równie wiele podobnych świadectw z okresu 1943–1947. Tylko że w tym przypadku sprawcami zbrodni, siewcami terroru, byli Polacy – z oddziałów podziemia NSZ, AK, BCH, posterunków MO, oddziałów KBW czy Ludowego Wojska Polskiego.
Debata w Sejmie oddaliła się od modelu dyskusji, jaki zaproponowały w końcu czerwca Kościoły: w duchu „wybaczamy i prosimy o przebaczenie”. Bo trudno jest dziś precyzyjnie wymierzyć winy. Jeżeli chodzi np. o liczbę ofiar, to historycy operują zazwyczaj szacunkami. Często bezkrytycznie zawierza się relacjom świadków. Było więcej ofiar po stronie polskiej – to prawda, akcja na Wołyniu nosiła charakter zorganizowany i okrutny, przeraża skala polskich strat. Ale gdy chcemy być uczciwi w kwestii faktów, to nie uciekniemy przed pytaniem, co z ukraińskimi cywilami – kobietami, starcami, dziećmi – mordowanymi przez Polaków na Wołyniu i innych terenach
Zgadzam się, że nie można postawić znaku równości między polskimi i ukraińskimi ofiarami, ale nie można też zamykać dokonywanych przez Polaków mordów w wygodnej i pojemnej formule „akcji odwetowej”. Takiego sformułowania nie ma w kodeksie karnym żadnego państwa. W każdym kodeksie zakłada się, że istnieją granice obrony koniecznej, których nie wolno przekraczać. Gdy więc powołujemy się na prawny wymiar wojennych zbrodni, to w kategoriach prawnych musimy się odnieść zarówno do zbrodni dokonywanych przez formacje ukraińskie, jak i działań Polaków, którzy służyli w oddziałach niemieckiej policji pomocniczej, członków polskich samoobron czy oddziałów AK.
Kategorii prawnych nie powinno się stosować selektywnie i z zastosowaniem kryteriów etnicznych. A tak się niestety dzieje. Niejednokrotnie Związek Ukraińców w Polsce zwracał uwagę na istnienie tego typu negatywnych praktyk.
Najbardziej w tym wszystkim niepokoi mnie jednak fakt, że promotorem radykalnej wersji uchwały w Senacie i Sejmie były państwowe instytucje – Instytut Pamięci Narodowej i Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Wczoraj w jednej z gazet znalazło się kategoryczne stwierdzenia Łukasza Kamińskiego, prezesa IPN, że tragedia wołyńska powinna być nazwana przez parlament „ludobójstwem”. W kwestii działań wokół 70. rocznicy zbrodni na Wołyniu i szerzej – konfliktu polsko-ukraińskiego w XX w. rodzi się szereg pytań. Na przykład co dotychczas poszczególne piony IPN zrobiły dla wyjaśnienia całości wydarzeń, a jeżeli nie zrobiły, to z jakiego powodu? W 2013 r. z zaangażowaniem ogromnych środków ta instytucja włączyła w przygotowania do uczczenia polskich ofiar Wołynia. Zarówno przyjęta formuła obchodów, jak i publiczne wystąpienia przedstawicieli IPN rodzą pytanie o intencje.
Z najbardziej jaskrawych kwestii, które pokazują, że po polskiej stronie jest również jeszcze co nieco do zrobienia, jest kwestia ukraińskich cywilnych ofiar z rąk polskich (w tym na Wołyniu). Na tzw. Kresach II RP (na Wołyniu i w Galicji) ginęli obywatele II RP narodowości ukraińskiej – czy toczy się w tej sprawie choć jedno śledztwo? Niestety, w według mojej wiedzy – nie. Prowadzi się kilka śledztw (i to dosyć opornie) w odniesieniu do zbrodni popełnionych na terenach obecnej Polski.
Niestety można odnieść wrażenie, iż podstawowym kryterium przy prowadzenie przez prokuratorów IPN śledztw jest kryterium etniczne – nie obiektywna historyczna prawda, nie fakt zaistnienia zdarzeń, tylko narodowość ofiary. Prawda historyczna niejednokrotnie traktowana jest w sposób instrumentalny. To jest dla mnie największym problemem: brak kryterium obywatelstwa w ocenie tego, co stało się w relacjach między Polakami i Ukraińcami, w namyśle nad tragedią.
Niepokojem napawa mnie również to, jakie będą skutki tak realizowanych rocznicowych przedsięwzięć – odwoływania się do emocji, epatowaniem opisami ukraińskiego okrucieństwa (czego dopuściła się dzisiaj w Sejmie jedna z posłanek), przy marginalnym wspominaniu o winach innych uczestników dramatu – np. strony niemieckiej, sowieckiej, przy braku wrażliwości na pamięć ukraińskich ofiar.
Piotr Tyma – prezes Związku Ukraińców w Polsce
Oprac. Jakub Majmurek
Czytaj także:
Andrij Portnow: Błędne koło narodowych historii
Sławomir Sierakowski: Nie jesteśmy lepsi od Ukraińców
Lech Nijakowski: Ludobójstwo nasze powszednie
Sławomir Sierakowski, Nie poganiajmy Ukraińców do rozliczeń