Przyglądając się trwającej kampanii wyborczej, można dojść do wniosku, że lepiej byłoby, gdyby wyniki wyborów ustaliła sztuczna inteligencja na podstawie wyszukiwań w sieci i analizy najpopularniejszych komunikatorów. Przynajmniej nie trzeba byłoby oglądać tego żałosnego spektaklu.
Najmniej merytoryczna kampania wyborcza XXI wieku powoli dobiega końca, jednak niesmak pozostanie na długo. Walczący ze sobą na śmierć i życie politycy nie przepuścili żadnej okazji, by uderzyć w przeciwnika, nawet jeśli wymagało to opowiadania głupot na temat 250 tysięcy wiz sprzedanych na bazarach w Afryce albo „niemieckich śmieci” sprowadzonych przez Platformę. Tych okazji było tak dużo, że nie starczyło czasu na zajęcie się takimi drobnostkami jak poprawa jakości życia.
czytaj także
Gdyby w Polsce wszystko działało jak należy, to dałoby się przeboleć awersję naszej klasy politycznej do tematów, które nie gwarantują zaproszenia do wieczornej Kropki nad i albo chociaż hype’u na Twitterze. Jest nieco inaczej, więc trochę przykro, że kolejną kampanię wyborczą trzeba uznać za straconą. Właściwie lepiej byłoby, gdyby jej nie było, a wyniki wyborów ustaliła sztuczna inteligencja na podstawie wyszukiwań w sieci i analizy najpopularniejszych komunikatorów. Przynajmniej nie trzeba byłoby oglądać tego żałosnego spektaklu.
Nieistotne 16 milionów
Najbardziej rzuca się w oczy pominięcie kwestii rynku pracy i praw pracowniczych. Klasa polityczna wolała tygodniami debatować nad w gruncie rzeczy drugorzędnym problemem importu ukraińskiego zboża, co spowodowało kłopoty jednej z branż produkcji rolnej. Łatwo było to wkomponować w szerszy kontekst relacji z Ukrainą i obrony tak zwanego interesu narodowego celem wzmożenia elektoratu. Interesy kilkunastu milionów pracowników nie trendują, więc poszły w odstawkę.
„Haker zasięgów”: W kolejnych wyborach to algorytmy wybiorą nam rząd
czytaj także
Z impetem wrócił za to żelazny temat troski o przedsiębiorców. Wśród 12 gwarancji Trzeciej Drogi znajdziemy cztery, które skierowane są przede wszystkim do przedsiębiorstw lub osób prowadzących działalność gospodarczą. No i jedną mającą poprawić sytuację pracowników – mowa o podwyżkach dla budżetówki. KO podzieliła swoje „100 konkretów na 100 dni” na 21 większych obszarów tematycznych. W obszarze „przedsiębiorcy” znalazło się osiem postulatów, a w segmencie „praca”… a przepraszam, nie ma tam takiego segmentu.
Wśród ośmiu konkretów PiS-u znalazł się jeden ukłon w stronę klasy pracującej, czyli emerytury stażowe. Pełna nazwa powinna brzmieć „minimalne emerytury stażowe”, bo wcześniejsze zakończenie aktywności zawodowej będzie się wiązać z bardzo niskim świadczeniem. Dla równowagi dodano jeden konkret dla przedsiębiorców – oczywiście rolnych („Lokalna półka”), żeby się ładnie wpisało w spór o zboże.
czytaj także
W programie Konfederacji, Konstytucji Wolności, prawa pracownicze pojawiają się dokładnie raz. Jak można się domyślać, w negatywnym kontekście – jako przykład mieszania się UE do polskiej legislacji.
Mnóstwo propozycji dla pracowników przedstawiła za to Lewica. Chociaż zwrot „przedstawiła” może być nietrafiony, gdyż mało kto o nich wie. Warto jednak docenić, że Lewica nakreśliła 14 dużych obszarów i w każdym z nich po kilka propozycji działań.
To całkiem celne zarysowanie licznych problemów rynku pracy w Polsce – owszem, bardzo niskie bezrobocie nie oznacza, że praca nad Wisłą to bajka, co w ostatnich latach uznano chyba za aksjomat. Mowa więc o upowszechnieniu związków zawodowych i układów zbiorowych, wzmocnieniu Polskiej Inspekcji Pracy czy stopniowym skracaniu czasu pracy. Gdyby jeszcze niezainteresowani polityką wyborcy dowiedzieli się o istnieniu hojnej oferty Lewicy dla klasy pracującej. Niestety właściwie nie istniała ona w szerszym obiegu medialnym.
Przecież i tak każdy kiedyś umrze
Największym zaskoczeniem jest jednak dosyć niewielkie zainteresowanie kwestiami dotyczącymi zdrowia. Przed pierwszymi od wybuchu pandemii wyborami parlamentarnymi opieka medyczna powinna być tematem przewodnim, tymczasem przegrała z „niemieckimi śmieciami”, aferą wizową i ukraińskim zbożem.
czytaj także
Jednak w tym przypadku partie przynajmniej przygotowały postulaty, a PiS rozszerzył grono uprawnionych do bezpłatnych leków na receptę. Obiecuje także, że szpitale zaczną żywić pacjentów, bo ponoć według najnowszych amerykańskich badań regularne spożywanie posiłków sprzyja zdrowiu. Cieszy, że Polska tak szybko wprowadza nowatorskie rozwiązania w zakresie jego ochrony.
KO w segmencie „zdrowie” zawarła pięć postulatów, o trzy mniej niż w propozycjach dla przedsiębiorców. Mowa między innymi o zniesieniu limitów NFZ w szpitalach oraz utworzeniu Powiatowych Centrów Zdrowia, które zapewnią dostęp do diagnostyki, leczenia ambulatoryjnego oraz specjalistów dla mieszkańców prowincji. To ostatnie jest naprawdę interesujące – szkoda, że dowiedziałem się o tym dopiero po wejściu na oficjalną stronę KO i przeczytaniu wszystkich stu konkretów, czego większość wyborców raczej nie zrobi.
Trzecia Droga zdaje się nie wierzyć w publiczną opiekę medyczną i obiecuje, że NFZ będzie refundował sto procent kosztów… prywatnych wizyt lekarskich, gdy czas oczekiwania na taką usługę z NFZ przekroczy 60 dni. Trudno w kulturalnych słowach opisać ten pomysł, którego efektem będzie dalsza prywatyzacja sektora oraz kolejne wzrosty i tak już absurdalnych cen.
Konfederacja planuje likwidację NFZ i wprowadzenie na ich miejsce przynajmniej kilku prywatnych ubezpieczycieli, którzy będą ze sobą konkurować o serca pacjentów – zarówno w przenośni, jak i dosłownie. Co może pójść nie tak?
Lewica także tutaj przygotowała zatrzęsienie pomysłów, posegregowanych aż w 16 obszarach. Jako jedyna obiecuje podniesienie finansowania systemu – do 8 proc. PKB. Taktycznie jednak nie doprecyzowała, skąd te pieniądze się wezmą, gdyż zapowiedź podniesienia składki zdrowotnej to recepta na efektowne wyborcze samobójstwo. Lewicowcy postulują także wprowadzenie ryczałtu w wysokości 5 złotych za leki na receptę. Interesujących pomysłów jest tam znacznie więcej i znów mają one tylko jedną wadę – mało kto o nich słyszał.
Ej, te zmiany klimatyczne to jeszcze są?
Największym wyzwaniem stojącym przed Polską w nadchodzących dekadach jest transformacja energetyczna. Składa się na nią mnóstwo różnych, czasochłonnych, trudnych i kosztownych działań – budowa nowych instalacji energetycznych, w tym dwóch elektrowni jądrowych, modernizacja infrastruktury przesyłowej i magazynowej, termomodernizacja budynków, zamykanie elektrowni węglowych i kopalń, co będzie się wiązać z koniecznością wsparcia nie tylko ich pracowników, ale całych miejscowości, a nawet regionów, które z nich żyły.
Tymczasem polska debata polityczna o energetyce to jakiś nieśmieszny żart. Konfederacja wmawia swoim wyborcom, że każdy powinien móc sobie pozwolić na opalany czymkolwiek dom i dwa samochody. PiS stawia na bezpłatne autostrady, a do programu termomodernizacji blokowisk dorzuciło budowę nowych parkingów. Jakby tego było mało, drastycznie obniżyli ceny paliwa przed wyborami, więc ludzie leją do baków i kanistrów, ile dystrybutor pozwoli.
Biejat: Nie wystarczy wrócić do porządku, który był przed PiS
czytaj także
KO w segmencie „energetyka” zawarła pięć konkretów, w tym takie genialne posunięcia, jak zamrożenie cen gazu, żeby nikomu do głowy nie przyszło oszczędzanie. Poza tym liberałowie obiecują również stworzenie planu transformacji energetycznej. Rychło w czas. KO oraz Trzecia Droga zapowiadają też odblokowanie inwestycji w energetykę wiatrową, a TD dodatkowo zapewni możliwość zakupu energii bezpośrednio od właścicieli paneli fotowoltaicznych. Nie są to szczególnie odkrywcze pomysły, raczej rytualne.
Odwrotne zarzuty można postawić Lewicy. Jej Zielony Ład zawiera aż 20 obszarów działań, a w każdym znajdziemy po kilka propozycji lub obietnic. Jest tu wszystko – od recyklingu, przez dobrostan zwierząt, po OZE i energię jądrową, jakby autorki za punkt honoru postawiły sobie, by nie pominąć absolutnie niczego. Czy na pewno dobrym pomysłem na kampanię wyborczą było stworzenie napisanego drobnym druczkiem i pełnego szczegółowych treści programu? Czy do świadomości wyborców i debaty publicznej nie przebiłoby się bardziej po góra pięć konkretów z każdego obszaru polityki publicznej, ale za to powtarzanych przy każdej okazji? Może też łatwiej byłoby o tym dyskutować w mediach.
Jesteśmy w Europie, ale której?
Szczególnie przygnębiająca jest nadwiślańska debata na temat Unii Europejskiej. Przed wspólnotą poważne zmiany, ścierają się różne wizje dalszej integracji. Francja chciałaby zrobić z UE jednolite mocarstwo, które będzie „suwerenne strategicznie” i znacznie bardziej samodzielne pod względem m.in. bezpieczeństwa – co zakłada osłabienie więzi transatlantyckich. Miałoby to swoje zalety i wady. Niemcy w mniejszym stopniu palą się do stworzenia „państwa Europa”, chociaż polska prawica przekonuje, że jest inaczej, wypominając Scholzowi chociażby pomysł zniesienia weta w Radzie.
Jeśli Wiśniewska zmyśla, to pół biedy. Gorzej, jeśli to wszystko prawda
czytaj także
Obszarów integracji jest wiele – bezpieczeństwo, energetyka, transport zbiorowy. Powstają koncepcje połączenia UE siecią szybkich kolei i stopniowego eliminowania lotów, wspólnej produkcji amunicji i pocisków, zacieśniania współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa wewnętrznego, ujednolicania przepisów dotyczących rynku pracy i podatków, regulowania przestrzeni cyfrowej i ujarzmienia cyfrowych gigantów.
Tymczasem w Polsce debata europejska przybrała skrajnie uproszczoną formę, jakby była odgrywana przez uczniów na lekcji WOS-u. Chociaż jest duże prawdopodobieństwo, że uczniowie zachowywaliby się przy tym nieco rozsądniej. PiS straszy niemiecką hegemonią, którą sprytnie pożenił z ryzykiem ekspansji Rosji, na co jakiś czas temu można byłoby znaleźć jakieś argumenty, ale po 24 lutego to już absurd. Konfederacja przekonuje, że UE chce nam zabrać ogrzewanie i możliwość poruszania się pojazdami mechanicznymi, ale po tej ekipie chyba nikt nie oczekiwał sensownych pomysłów na integrację kontynentu.
Narracja opozycji nie jest bardziej wyszukana. Sprowadza się do wykorzystywania pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Jeśli odsuniemy PiS od władzy, to dogadamy się z Brukselą i środki z KPO zostaną odblokowane. No i to właściwie tyle. Czy ktoś wie, jakie zdanie na temat uregulowania platform cyfrowych, unijnej płacy minimalnej albo europejskich podatków ma Donald Tusk? Wśród 12 gwarancji Trzeciej Drogi Unia Europejska pojawia się w dwóch kontekstach – KPO oraz… zakazu eksportu drewna z polskich lasów poza obszar UE. Wydaje mi się, że jest kilka ważniejszych tematów.
czytaj także
Wypowiedzi Roberta Biedronia na temat Europy są infantylne i wiadomo z nich tylko tyle, że europoseł całym sercem popiera integrację. Zresztą program Lewicy w obszarze UE jest zaskakująco skromny – zaledwie pięć obszarów, w których znajdziemy znacznie mniej konkretów niż chociażby w segmencie „praca”. Niektóre są dyskusyjne. Na przykład dążenie do przyjęcia euro – nie wiadomo dlaczego Lewica tak się na to uparła, skoro to właśnie lewicowi intelektualiści i ekonomiści stworzyli najcelniejsze argumenty przeciw wspólnej walucie.
Pomysł Lewicy, by dać prawo do głosowania w wyborach do PE już 16-latkom, można skomentować w młodzieżowym stylu, czyli krótkim „xD”. Oczywiście, zapewnijmy skrajnej prawicy jeszcze więcej głosów. Bo populacja nastolatków z Europy składa się wyłącznie z aktywistek klimatycznych – widać tu wyraźny efekt zamknięcia się w swojej bańce.
Mieszkania rosną na deweloperach
Kryzys mieszkaniowy przybrał tak duże rozmiary, że politycy poczuli się w obowiązku, by coś zaproponować. Mieszkalnictwo pojawiało się więc w kampanii wyborczej, i to całkiem często. Niestety akurat w tym przypadku lepiej byłoby, gdyby klasa polityczna milczała.
Pojawiające się pomysły były wyjątkowo nieudane. Bezpieczny Kredyt 2 procent, który PiS wprowadził od lipca, to program bardzo korzystny dla osób chcących kupić pierwsze mieszkanie, ale niezwykle drogi i nieefektywny z punktu widzenia całego kraju. KO obiecuje nie tylko Kredyt 0 procent, czyli program pisowski na sterydach, ale również dopłaty do czynszów, żeby landlordzi mogli nadal podwyższyć ceny.
Konfederacja na tym polu zupełnie się skompromitowała, obiecując, że doprowadzi do obniżenia cen mieszkań o 30 proc., tnąc koszty ich budowy – które odpowiadają za ledwie 40 proc. ceny. Matematycznie dałoby się to zrobić, ale w rzeczywistości można w ten sposób zbudować co najwyżej makiety bloków, a nie prawdziwe budynki.
Trzecia Droga natomiast obiecuje „rynkowe zwiększenie podaży mieszkań, obniżając tym samym ich cenę”. Czyli klasyczne deus ex machina – rynek załatwi. Jakoś do tej pory nie załatwił.
Tutaj znów trzeba pochwalić Lewicę, gdyż promując swoją obietnicę budowy 300 tys. mieszkań komunalnych, wykazała się sporą pomysłowością. Jej konwencja zorganizowana w Wiedniu była czymś nietypowym, interesującym i trafnym. Poza tym przebiła się do mediów głównego nurtu, dzięki czemu tak zwani normalsi mogli usłyszeć, że istnieją na świecie nieco inne modele niż ten oparty na kredycie i deweloperach. To był jeden z nielicznych jasnych momentów tej mrocznej kampanii.