Kraj

6 obietnic wyborczych, które można uznać za groźby

W autorskim przeglądzie najgorszych obietnic wyborczych celowo pominąłem obietnice Konfederacji, gdyż ci panowie grają w zupełnie innej lidze, o ile nie w zupełnie inną grę. Ranking obejmujący Konfederację musiałby się składać wyłącznie z ich pomysłów, co byłoby nudne.

Przez lata politycy opozycji wysłuchiwali, że do zwycięstwa nie wystarczy tylko nawoływanie do odsunięcia PiS od władzy – trzeba jeszcze coś wyborcom zaproponować. Po ośmiu latach rządów PiS opozycja tak bardzo wzięła sobie do serca te rady, że zasypała wyborców chaotyczną zbieraniną niezliczonych obietnic i deklaracji. Trzecia Droga opublikowała nawet „gwarancje”, a PO przygotowała aż sto konkretów i to na zaledwie sto pierwszych dni. Szczęście, że nie na rok, bo kilkuset podobnych pomysłów chyba byśmy nie zdzierżyli. Poza tym „365 dni” niezbyt dobrze się kojarzy.

Ugrupowanie Kaczyńskiego nie zostaje w tyle i również stworzyło nowy pakiet wyborczy. A właściwie nie do końca nowy, bo główne jego filary to kopie pomysłów z 2015 roku, tyle że uzupełniono je o inne rozwiązania, mające nas przeprowadzić przez kolejną dekadę wieku. Problem w tym, że ich autorzy najpewniej myśleli o wieku dwudziestym.

W sumie powinniśmy się cieszyć. Przecież tego właśnie chcieliśmy. Po przejrzeniu ostatnich obietnic wyborczych, z których wiele należałoby nazwać raczej groźbami, można jednak dojść do wniosku, że popełniliśmy duży błąd. Niestety chyba nie da się już z niego wycofać. Oczekiwaliśmy propozycji programowych, to proszę bardzo – nadwiślańska klasa polityczna ma ich teraz zatrzęsienie, do wyboru do koloru, a jedna głupsza od drugiej. Najgorsze jest to, że zwycięska opcja polityczna będzie próbowała przynajmniej część z nich zrealizować. Teraz trzeba będzie apelować, żeby jednak o nich zapomnieli, albo przynajmniej uznali je za słabe żarty.

Poniżej autorski przegląd najgorszych obietnic wyborczych, które mieliśmy nieprzyjemność poznać w ostatnich tygodniach. Celowo pominąłem obietnice wyborcze Konfederacji, gdyż ci panowie grają w zupełnie innej lidze, o ile nie w zupełnie inną grę. Podobny ranking obejmujący Konfederację musiałby się składać wyłącznie z ich pomysłów, co byłoby nudne. Poza tym najgłupsze pomysły Konfederacji zostały już przez nas opisane, więc nie ma sensu się powtarzać.

10 najgłupszych gospodarczych pomysłów Konfederacji

Dopłaty do czynszów i kredytów

Chcieliśmy atrakcyjne finansowo mieszkania na wynajem, więc największe ugrupowanie opozycyjne odpowiedziało na te apele. Niestety, chyba wyrażaliśmy się nieprecyzyjnie, gdyż miały być atrakcyjne dla najemców, a będą dla landlordów i drobnych właścicieli.

Proponowane przez PO dopłaty do czynszów wysokości 600 złotych miesięcznie to antypolityka mieszkaniowa w najlepszym wydaniu. Po co państwo ma budować mieszkania, skoro deweloperzy już ich tyle nabudowali? Niech zamożni teraz je wykupią, a rząd dopłaci im do biznesu 600 złotych miesięcznie, oczywiście za pośrednictwem najemców, żeby to źle nie wyglądało. Po ewentualnym zwycięstwie opozycji spodziewajcie się więc podwyżki czynszów o kilkaset złotych w ciągu pierwszych stu dni od uformowania się rządu.

Ale spokojnie, jeśli ktoś nie będzie chciał finansować landlordów, to będzie mógł wziąć udział w największej w historii akcji wytransferowania publicznych pieniędzy do sektora bankowego. Mowa oczywiście o Kredycie 0 procent, czyli drugim elemencie antypolityki mieszkaniowej PO. Ten ekstremalnie drogi i radykalnie zły pomysł polegać będzie na tym, że jeden beneficjent otrzyma od państwa kilkaset tysięcy złotych, które będzie mógł zanieść do banku jako odsetki.

Bezpieczny kredyt 2%. Wielka korzyść dla banków i jednostek ze stratą dla społeczeństwa

Więcej parkingów

Rządzące PiS osiągnęło mistrzostwo w przywłaszczaniu sobie cudzych zasług (w obarczaniu innych swoimi winami zresztą też). Prezentując program „Przyjazne osiedle” podpięło się pod politykę klimatyczną UE, którą na co dzień zawzięcie krytykuje. W nadchodzących latach przepisy UE wymuszą masową modernizację energetyczną budynków, więc PiS wpadło na pomysł, że obieca renowację bloków z wielkiej płyty. Żeby nikt nie mógł im zarzucić plagiatu, uzupełnili to o modernizację towarzyszącej im infrastruktury – wind, placów zabaw, terenów zielonych czy miejsc do rekreacji.

Niestety, w ramach projektu „Przyjazne osiedle” ugrupowanie niemiłościwie nam rządzące obiecało również budowę… nowych miejsc parkingowych. Blokowiska są zalane samochodami w takim stopniu, że wyglądają jak gigantyczne salony pojazdów używanych. Normalnie myślący człowiek zastanawiałby się, jak zmniejszyć nieco liczbę samochodów – na przykład usprawniając komunikację zbiorową. Pisowcy kombinują, w jaki sposób można byłoby jeszcze je poupychać. Być może autorzy programu po prostu machnęli się w nazwie – chodziło o „Nieprzyjazne osiedle”. Wtedy to miałoby sens.

Zamrożenie podatków

W odniesieniu do Trzeciej Drogi moje odczucia są ambiwalentne. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że nieprzekroczenie przez nią progu zakończy się trzecią kadencją PiS. Z drugiej marzę jednak, żeby człowiek-krindż Szymon Hołownia w październiku zakończył już swoją kuriozalną karierę polityczną. Jego wystąpienia działają na mnie jak dźwięk kruszonego styropianu, a jego pomysły programowe okazują się jeszcze gorsze.

Trzecia Droga proponuje między innymi zamrożenie wysokości podatków do 2026 roku. Jak rozumiem, według PSL i Polski 2050 dramatyczne problemy systemu ochrony zdrowia zgodzą się poczekać jeszcze te kilka lat, zanim eksplodują nam w twarz. Mieszkającym z rodzicami milenialsom też nic się nie stanie, jeśli będą okupować swoje pokoiki dziecięce jeszcze przez cztery lata – skoro już i tak siedzą w nich od ponad trzydziestu. Rosja da sobie na wstrzymanie i nie będzie w tym czasie rozbudowywać swojego potencjału mordowania i niszczenia.

Wszystkie wyzwania, problemy i nieszczęścia, które przed nami stoją, grzecznie poczekają do końca przyszłej kadencji, żebyśmy nie musieli podnosić podatków. Pan Szymon załatwił.

Bezpłatne autostrady

Prawo i Sprawiedliwość bezsprzecznie stawia na daleko idący rozwój transportu samochodowego, jakbyśmy cofnęli się przynajmniej do lat 60. XX wieku. Wystarczy rzut oka na liczby i kwoty. Rządowy plan budowy dróg krajowych do 2030 roku przewiduje wydanie niemal 300 mld złotych. Analogiczny plan budowy linii kolejowych to 80 mld zł. Ogłoszony z pompą program odbudowy komunikacji autobusowej w powiatach, zwany potocznie Pekaes plus, to zaledwie 800 mln złotych rocznie. Koszt zniesienia opłat na wszystkich autostradach w Polsce można szacować na ok. 1,5 mld złotych rocznie.

Autoholizm – uzależnienie, które zabija [rozmowa z Martą Żakowską]

Ten koszt może być większy. Rząd zadeklarował, że opłaty zostaną zniesione na wszystkich odcinkach już w przyszłym roku. Tymczasem umowy koncesjonariuszy obowiązują jeszcze wiele lat. Ich pozycja negocjacyjna będzie znacznie silniejsza od rządu i będą mogli wynegocjować stawki dalece przekraczające ich obecne przychody.

Bezpłatne autostrady to prezent dla lepiej zarabiających, bo to oni poruszają się na co dzień między największymi miastami. Mieszkańcy prowincji korzystają zwykle z dróg krajowych. To również uderzenie w kolej, gdyż zmniejszy koszty przejazdów samochodowych na średnich i długich dystansach. Pomysł niemądry, który powstał tylko dlatego, żeby udobruchać kierowców złych na PiS za waloryzację wysokości mandatów oraz pierwszeństwo pieszych na pasach.

Wielka obniżka podatków

Gdy liberał nie wie, co powiedzieć, to zawsze skończy się to propozycją obniżenia podatków. Gdy liberałowi grunt pali się pod stopami, a w oczy zagląda wyborcza porażka, to możemy oczekiwać propozycji gigantycznej obniżki opodatkowania. Nic więc dziwnego, że właśnie takie coś znalazło się w programie wyborczym Platformy Obywatelskiej. Pomysły podatkowe PO wyglądają tak, jakby wprowadzona w stan euforii Izabela Leszczyna spisała wszystko, co jej w tym uniesieniu wpadło do głowy, a następnie reszta zespołu lekko to wygładziła, żeby nie było za dużego przypału.

Święty Reaganie, czegóż tam nie ma. Tylko dwukrotna podwyżka kwoty wolnej od podatku (do 60 tys. złotych rocznie) może kosztować 45 mld złotych. Około połowę tej kwoty straciłyby więc samorządy, a przecież pamiętamy wielkie oburzenie opozycji, gdy przy okazji Polskiego Ładu gminy stracić miały prawie dwa razy mniej.

Ale to nie wszystko. Mamy też przywrócenie ryczałtowej składki zdrowotnej, żeby najzamożniejsi na podatku liniowym nie płacili na publiczną opiekę medyczną więcej niż jakaś nauczycielka. Spokojnie, ochrona zdrowia wytrzyma. PO deklaruje również zniesienie podatku od dochodów kapitałowych (tak zwany podatek Belki), ale na szczęście „tylko” do inwestycji wysokości 100 tys. złotych rocznie – taki próg inwestycji to pewnie wyznacznik klasy średniej według polskich liberałów.

Osoby prowadzące działalność gospodarczą będą miały też prawo nie płacić składek przez jeden miesiąc w roku, co nazwano dla zmyłki „urlopem dla przedsiębiorców”, żeby się młodym lewakom dobrze kojarzyło. Już pierwsze dwa tygodnie chorobowego pracowników płacone będą przez ZUS, a nie pracodawców, jak dotychczas. Spokojnie, system ubezpieczeń społecznych to wytrzyma. A nawet jeśli nie, to później będziemy się martwić.

Dobrowolne składki ZUS

Wisienką na torcie w tym zestawieniu jest stary i niedobry pomysł PSL, jakim jest dobrowolna składka ZUS dla przedsiębiorców. Trudno powiedzieć, dlaczego PSL-owcy z takim uporem maniaka trzymają się pomysłu rodem z wpisów facebookowych Sławomira Mentzena. Być może to jedyny moment, gdy mogą się poczuć wyjątkowi. Lepiej nie być jednak oryginalnym, niż być, ale w bardzo niemądry sposób.

Dobrowolność oskładkowania samozatrudnionych byłaby destrukcyjna dla polskiego systemu ubezpieczeń społecznych. Doprowadziłaby zapewne do powstania dodatkowo tysięcy fikcyjnych firm, które służyłyby wyłącznie omijaniu składek ZUS. Ta choroba szybko rozniosłaby się na inne segmenty rynku pracy, przez co dobrowolne płacenie składek stałoby się opcją dla każdego. Co byłoby zaprzeczeniem samej istoty ubezpieczeń społecznych, które powinny być powszechne i obowiązkowe.

W wersji „trzeciodrogowej” to rozwiązanie zostało troszkę złagodzone i dotyczyć miałoby „firm w kłopotach finansowych”. Ale po co wprowadzać tak ryzykowne rozwiązanie, skoro można po prostu znieść ryczałtowe składki i wprowadzić proporcjonalne do dochodu? Pytanie jest oczywiście retoryczne – proporcjonalne składki ZUS byłyby bardzo niekorzystne dla samozatrudnionej wyższej klasy średniej i klasy wyższej, więc się ich nie doczekamy, póki w Polsce unosić się będzie duch błogosławionej Margaret Thatcher.

Gdy parę miesięcy temu polscy politycy uprawiali brazylijskie jiu-jitsu w błocie, marzyłem, by ta kampania wreszcie się skończyła. Obecnie z przerażeniem myślę o tym, co będzie się działo po wyborach. Jeśli ci pochłonięci walką o władzę ludzie faktycznie będą chcieli wprowadzić swoje wyborcze groźb… przepraszam, obietnice, to nasz kraj stanie się dużo gorszy do życia, a przecież już teraz nie jest szczególnie przyjemny. Miejmy nadzieję, że tylko się popisują.

Dobrowolny ZUS to oferta: bieduj na starość zamiast już dziś

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij