Zostawienie parom „wyboru”, jak mają podzielić się urlopem rodzicielskim, nie sprawdziło się w żadnym kraju. A jednak idziemy właśnie tą drogą.
17 czerwca weszły w życie przepisy wydłużające łączną długość urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego do 12 miesięcy, co z dumą ogłosili prezydent i premier. Donald Tusk otrzymał laurkę od „matek I kwartału”. Właśnie: „matek”, bo to one stanowią głównego i właściwie jedynego adresata tej reformy. Niestety, w galopującej przez parlament ustawie nie zarezerwowano części urlopu dla ojca.
Dla zwolenników równości płci dyskusja o zmniejszających się wskaźnikach dzietności stanowi jedną z najważniejszych okazji, by wskazać na tradycyjny podział obowiązków w rodzinie i społeczeństwie. Rządy wielu krajów zrozumiały, że sytuacja ta wymaga między innymi stworzenia realnej szansy na włączenie się ojców w opiekę nad dziećmi. Rzadko kiedy takim rozwiązaniom towarzyszyło pełne poparcie społeczne – nawet w państwach skandynawskich był to co najwyżej dość neutralny sceptycyzm. Dzisiaj społeczeństwa te są dumne z tego, że były pionierami polityki rodzinnej, który okazała się świetnym bodźcem rozwojowym.
Niemcy potrafią
Dlatego rozwiązanie to zaczęły kopiować też inne kraje – również te, które przez lata prowadziły konserwatywną politykę społeczną. W Niemczech na przykład państwo przez dziesiątki lat wspierało model z jednym, męskim żywicielem rodziny. Zamężna kobieta miała prawo na przykład do renty wdowiej, a pracująca zawodowo – do długich, płatnych przerw w pracy. Przez całe dziesięciolecia utrzymywał się w Niemczech polityczny i społeczny konsensus co do drugorzędnej pozycji kobiet na rynku pracy i tradycyjnego podziału ról w rodzinie.
Pod koniec lat 90. zauważono jednak, że ten model polityki społecznej już nie działa. Rodziło się coraz mniej dzieci, a ludzie żyli dłużej. Politycy zrozumieli, że utrzymywanie status quo podcina Niemcom skrzydła: trzeba było przeorientować niemiecką wizję rozwoju ekonomicznego.
Do zmiany dojrzały nie tylko partie lewicowe. To podczas rządów koalicji SPD i CDU (2005–2009) wprowadzono najważniejsze zmiany w systemie polityki rodzinnej, w tym gwarancję miejsca w żłobku dla dzieci poniżej 3. roku życia oraz 14-miesięczny urlop rodzicielski, z zarezerwowaniem dwóch miesięcy tylko dla jednego z rodziców. Przeprowadzenie reformy nie było sprawą prostą: na czele wspieranego przez Angelę Merkel „aliansu na rzecz rodzin” stanęła niemiecka minister ds. rodziny Ursula von der Leyen, polityczka CDU, swoją drogą matka siedmiorga dzieci. Wspierając się mrówczą pracą kolejnych grup ekspertów, którzy dokładnie wyliczali korzyści rozwojowe płynące z progresywnych rozwiązań, przy poparciu SDP i kobiecych środowisk w łonie CDU von der Leyen przekonywała o konieczności wprowadzenia „obowiązkowych” miesięcy urlopu tylko dla ojców.
Zwyciężyła siła politycznego przywództwa oraz pragmatyczna wizja długofalowego rozwoju gospodarczego i społecznego. Pozostające wciąż jednym z najbardziej konserwatywnych społeczeństw w Europie Niemcy przyzwyczaiły się do nowych rozwiązań i już w pierwszych 2–3 latach po wprowadzeniu tej regulacji odsetek dni urlopu, z których skorzystali ojcowie, wzrósł z blisko 3% do ponad 20%. I wciąż pnie się w górę.
Islandia i paradoks później modernizacji
Idąc śladem innych krajów nordyckich, Islandia zreformowała swój system urlopów rodzicielskich na początku lat dwutysięcznych. Do stosunkowo krótkiego (w porównaniu z Danią czy Szwecją) 6-miesięcznego urlopu rodzicielskiego rząd islandzki dołożył trzy miesiące tylko dla drugiego rodzica. Rozwiązanie to później jeszcze bardziej zmodyfikowano: teraz rodzice spędzić mogą trzy miesiące urlopu wspólnie. W porównaniu z reformami w innych krajach nordyckich ta okazała się najbardziej trafna – ojcowie korzystają już z ponad 40% całego urlopu rodzicielskiego.
Posunięcie islandzkie było genialne, ale nie aż tak oryginalne – Islandczycy posłużyli się doświadczeniem Szwecji i Norwegii, gdzie początkowo przewidywano tylko jeden miesiąc urlopu dla ojców. Szwedzcy ojcowie „przyzwyczaili” się do tego jednego miesiąca, dlatego na dodanie drugiego zareagowali z pewnym opóźnieniem.
Innymi słowy, tak często w Polsce chwalone ostrożne i stopniowe podejście do reform nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
Islandia ma obecnie najwyższy wskaźnik dzietności w Europie (2,02 w 2012 r.) i niemal osiągnęła prostą zastępowalność pokoleń. Ten paradoks później modernizacji stanowiłby również wielką szansę dla Polski. Niestety rząd podjął krótkowzroczną i niedobrą decyzję o wydłużeniu urlopu bez wprowadzenia 2–3 miesięcy dla ojców.
„Zmuszanie” czy urealnienie wyboru?
W dyskusji nad „obowiązkową” częścią urlopu dla ojców co jakiś czas słychać argument o konieczności poszanowania preferencji społecznych: zostawmy parom „wybór”, jak mają podzielić się urlopem, nie możemy na siłę zmieniać postaw. Trzeba jednak pamiętać, że określenie części urlopu jako fakultatywnie przysługującego ojcom nie sprawdziło się w żadnym kraju. Dlaczego? Ponieważ pary nie dokonują tego wyboru w próżni: trzeba uwzględnić kontekst ekonomiczny (mężczyźni więcej zarabiają) i kulturowy (niechęć wobec opiekuńczej roli mężczyzn). Aby uczynić ten wybór realnym, potrzeba instytucjonalnej furtki, a zarezerwowaniu części urlopu dla ojców towarzyszyć powinna kampania świadomościowa.
Czy rządy Islandii i Niemiec postąpiły wbrew swoim obywatelom? Na pierwszy rzut oka – tak. Sprawa nie jest jednak taka prosta: problem leży w trafnym zidentyfikowaniu społecznych preferencji. A te zmieniają się nie tylko w zależności od fazy życia, wieku czy płci, ale także od doświadczeń związanych z posiadaniem (pierwszego) dziecka. Socjolożka z Uniwersytetu w Sztokholmie, Livia Olah, na podstawie badań przeprowadzonych w Szwecji i na Węgrzech wywnioskowała, że preferencje kobiet zależą od postawy ich partnerów po narodzinach pierwszego dziecka.
Tam, gdzie ojcowie bardziej włączali się w opiekę nad pierwszym dzieckiem, częściej pojawiało się następne.
Wniosek – kobiety, które początkowo chciały mieć więcej dzieci, rezygnowały z kolejnego potomstwa, jeśli w wychowaniu pierwszego ojciec brał udział w niewielkim stopniu.
W tym kontekście łatwiej zrozumieć szybujące wskaźniki dzietności w krajach nordyckich, a szczególnie w Islandii – kobiety chcą realizować swoje plany prokreacyjne z tymi partnerami, którzy włączają się w opiekę nad małym dzieckiem. Ci niestety rzadko robią to sami z siebie – najważniejszym bodźcem okazuje się zachęta instytucjonalna.
Naukowcy dowodzą także, że znaczenie urlopu ojcowskiego znacznie wykracza poza samo przebywanie w domu i przejęcie opieki nad dzieckiem. Jennifer Hook z Uniwersytetu Pensylwania porównała zmiany w dzieleniu się obowiązkami domowymi przez kobiety i mężczyzn w dwudziestu krajach. Okazało się, że choć we wszystkich krajach mężczyźni z czasem zaczęli przejmować coraz więcej obowiązków, to proces ten przebiegał znacznie dynamiczniej pod wpływem zmian w polityce społecznej, w tym wprowadzania zachęt do korzystania z urlopów rodzicielskich przez ojców. Mechanizm ten można prosto wytłumaczyć: ojciec na urlopie rodzicielskim przejmuje również inne obowiązki domowe, zaczyna częściej przygotowywać posiłki, zajmować się porządkami domowymi, a później taki nowy, zmodyfikowany podział obowiązków często się utrwala. Kobietom jest więc łatwiej zdecydować się na kolejne dziecko.
A w Polsce? Myślę, że zamiast wskazywać na ogólne preferencje i „wolny wybór” rodziców, warto się przyjrzeć wynikom badań CBOS. Podczas gdy preferencje młodych Polek i Polaków (w wieku 18–24 lata) nie różnią się znacząco od siebie, w kolejnym przedziale wiekowym znacznie się zmieniają. Uderza, że wśród osób w wieku 30–39 lat już posiadających dzieci mężczyźni dwukrotnie częściej niż kobiety deklarują chęć posiadania kolejnego potomstwa! Wnioski nasuwają się same: to kobiety ponoszą znaczny koszt posiadania dziecka i dlatego mniej chętnie planują kolejne. Być może to właśnie te matki należałoby spytać o zdanie w sprawie urlopów ojcowskich i zaangażowanie ojca w opiekę nad dziećmi?
Co teraz?
Nasi przywódcy widocznie uznali, że Polska musi przejść przez tę samą fazę prób i błędów co inne kraje, chociaż lepsze rozwiązania były w zasięgu ręki. Wydłużenie urlopu samo w sobie nie jest złym posunięciem.
Ale przyjęcie rozwiązania, które zostawia „wybór” rodzicom, jest, niestety, tylko atrapą równości.
To błąd, który może zamknąć szansę na powodzenie takiej reformy w przyszłości: teraz próba zarezerwowania części urlopu dla ojców może być teraz odebrana jako „zabieranie” go matkom. Dlatego być może w obecnej sytuacji lepiej postulować wprowadzenie dodatkowych miesięcy urlopu dla ojców, tak jak w Niemczech, gdzie do rocznego urlopu dodano dwa miesiące tylko dla drugiego rodzica. Ale taką propozycję powinna wysunąć szeroka prorównościowa koalicja, z politycznym liderem/liderką, których zabrakło w obecnej, dość krótkiej debacie na temat urlopów ojcowskich.
dr Dorota Szelewa – politolożka, ekspertka w dziedzinie polityki rodzinnej, współzałożycielka i prezeska Międzynarodowego Centrum Badań i Analiz (ICRA). W Instytucie Studiów Zaawansowanych prowadzi seminarium pt. Gender w polityce społecznej.
Czytaj także:
Agnieszka Graff, Równość i Matka Natura
Piotr Pacewicz, Donos na męskiego lenia