Skoro weszliśmy na drogę opowieści mającej przemienić ludzką rzeźnię w krzepiącą balladę, nie mamy prawa oburzać się na producentów powstańczych gadżetów.
Wszelkie rocznice – zwłaszcza okrągłe – to, jak wiadomo, czas intensyfikacji działań celebracyjnych, a co za tym idzie, zwłaszcza w dobie rozwiniętego kapitalizmu, także doskonały moment, żeby na komercyjnym zużytkowaniu „pamiętnych wydarzeń” odpowiednio zarobić. Nie inaczej dzieje się właśnie teraz, w przededniu 70. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego.
Nie będziemy się tutaj, oczywiście, wzburzać faktem znanym i dobrze już w naszej cywilizacji zadomowionym – że mianowicie o różnych historycznych okolicznościach warto i należy opowiadać dzisiaj tak zwanej młodzieży językiem nowoczesnym, wykorzystującym najnowsze osiągnięcia technologii, nieobojętnym również na liczne przeobrażenia kulturowe. I tak, z życzliwym zaciekawieniem powitać należy inicjatywę Narodowego Centrum Kultury, które do artystycznego skomentowania powstańczego zrywu zaprosiło legendarną grupę Laibach. Powstała z tej współpracy płyta niepokojąca i zajmująca – choć niestety krótka (liczy sobie tylko trzy utwory, z których każdy nie przekracza 6 minut). Jest to jednak przykład gestu przemyślanego, realnie otwierającego jakieś nieoczywiste perspektywy interpretacyjne, a także – last but not least – mającego szansę cokolwiek przewietrzyć rytualne już i nieco trącące myszką polskie spory o to, czy powstanie warszawskie to była masakra kompletnie czy tylko trochę bezsensowna. Nie można tego niestety powiedzieć o promującym tę płytę teledysku, będącym głównie materiałem promocyjnym filmu Miasto’44 i utrzymanym w stylistyce, o której więcej poniżej – ale to już osobna sprawa, ważne, że na płycie Laibach zrobił swoje.
W tle jednak przedsięwzięć ciekawych i trzeźwo nawiązujących do niewątpliwie kluczowego dla współczesnej Polskiej historii zdarzenia, pojawiają się także inicjatywy na pierwszy rzut oka, delikatnie mówiąc, osobliwe. Oto pewna firma – z pobudek, ma się rozumieć, wyłącznie patriotycznych – postanowiła wypuścić na rynek specjalną edycję klocków. Czegóż tam nie ma. Uśmiechnięty hitlerowiec na motorze (choć uśmiech ten zejdzie mu zapewne z twarzy, kiedy potraktowany zostanie polską kulą z dołączonego plastikowego karabinku), barykada do samodzielnego wzniesienia oraz moc innych atrakcji, które w jednej chwili potrafią zamienić nawet najspokojniejsze dziecko w dzielnego powstańca, raz jeszcze próbującego uratować Warszawę przed obcą inwazją. Prócz tego specjalną linię ubrań, a w szczególności koszulek, nawiązujących do powstania, firmuje swoim nazwiskiem Robert Kupisz, w modzie polskiej istny człowiek renesansu, który płynnie i z wdziękiem łączy role modela, stylisty fryzur oraz samodzielnego projektanta. Warto dodać, że koszulki Kupisza – skrojone wedle najnowszych światowych trendów – to jest i tak przysłowiowy light w porównaniu z koszulkami reklamowanymi przez inną firmę, zawierającymi w swoim wzornictwie tak realistyczne elementy, jak na przykład plama rozbryzgniętej (powstańczej zapewne) krwi na wysokości, nie może być inaczej, serca.
Internet już huczy od głosów oburzenia, żaden z tych głosów jednak – ja przynajmniej na taki do tej pory nie trafiłem – nie próbuje skonsumować prostej i dość oczywistej prawdy, bez konfrontacji z którą próżne są wszelkie emocjonalne reakcje na „komercjalizację tragedii” i inne tego typu straszne rzeczy.
Otóż – a wypowiadam tutaj przecież myśl naprawdę oczywistą – komercjalizacje czy raczej estetyzacje różnego rodzaju masakr dokonywanych przez ludzkość w toku jej historii, są zjawiskiem tak starym, jak nasza, jako gatunku, skłonność do wzajemnego wyrzynania się, a następnie opiewania tego aktu i przekazywania opowieści o nim kolejnym pokoleniom. Wyrzynania – dodajmy – w imię ideałów zazwyczaj górnolotnie formułowanych, a mających w tle różne proste i prymitywne motywacje. Historia kultury, można powiedzieć bez najmniejszej skądinąd przesady, jest historią przetwarzania i utrwalania obrazów przemocy, tworzenia opowieści przemoc uzasadniających, tłumaczących i przydających jej różnego rodzaju wzniosłych jakości. Wskazywali i wskazują na to bardzo różni – ale zawsze przenikliwi – myśliciele. Niektórzy zresztą, jak choćby Rene Girard (zwłaszcza wczesny), w ogóle uważają, że cała ludzka cywilizacja powstała wyłącznie po to, żeby z jednej strony stworzyć mechanizmy chroniące nas przed pełną autodestrukcją, z drugiej zaś po to, żeby skutecznie wytwarzać mimikrę oddzielającą agresorów od tkwiącej w nich agresji.
Jeśli więc raz weszliśmy już na drogę krzepiącej serce opowieści mającej przemienić ludzką rzeźnię – jaką jest każda wojna, każda bez wyjątku, wywoływana zazwyczaj i nawigowana przez osobników, którzy siedzą gdzieś bezpiecznie w swoich kwaterach, albo rezydencjach (przynajmniej do czasu) – w krzepiącą serca balladę, jeśli aktywnie podtrzymujemy tego rodzaju mitologię we własnych umysłach i w umysłach naszych dzieci, nie mamy naprawdę żadnego moralnego prawa oburzać się na zmyślnych biznesmenów, którzy nasycają sklepy zestawami małego powstańca, albo koszulkami z zaschniętą krwią.
Jeśli zamiast opowieści o bezdusznym okrucieństwie każdej wojny, o cynicznie sterowanym mięsie armatnim, które – nasycane narodowymi symbolami i patriotyczną mitologią – idzie na pewną śmierć tylko po to, żeby spełnić egoistyczne, albo ekonomiczne (co na jedno wychodzi) ambicje swoich różnych dowódców i przełożonych, dostajemy atrakcyjne muzealne wycieczki, w których karmi się nas dokładnie tą samą trującą ideologią, przez którą lata temu tysiące, miliony, miliardy, miliardy miliardów niewinnych ludzi straciło (i cały czas traci) życie, jeśli więc występuje tego rodzaju ciągła mistyfikacja: nie mamy się czemu dziwić.
Heroiczno-patriotyczna mitologia towarzysząca obchodom rocznicy powstania – a także heroiczno-patriotyczna mitologia towarzysząca obchodom każdej wojny, każdej akcji zbrojnej – jest w prostej linii odpowiedzialna za rynkowe ekscesy producentów owych kuriozalnych gadżetów.
Rzecz jasna, ta mitologia to zarazem język będący gwarantem ciągłości tego rodzaju odruchów, będący także gwarantem bezpieczeństwa porządku, w ramach którego zupełnie prawomocnym działaniem jest strzelanie do innych ludzi, zrzucanie na nich bomb, torturowanie albo wbijanie się samolotami w budynki. Kolejne pokolenia nakarmione tą retoryką – świetnie mistyfikującą realność podłości i bezsensowności każdej rzezi – za swój naturalny obowiązek będą uznawały „obronę ojczyzny” oraz „oddawanie za nią życia”. Zabawa klockami jest w tym wypadku rodzajem suchej zaprawy, upiornych warsztatów z masakry, które do młodego jeszcze umysłu mają wdrukować proste skojarzenie: wojna i zabijanie równa się świetna zabawa, a przy okazji szlachetna obrona ideałów. Czy rozmaite przedsięwzięcia muzealno-historyczne, z tak zwanymi rekonstrukcjami na czele, nie są czymś w zasadzie identycznym?
Nie chciałbym brzmieć tutaj jak naiwny pacyfista. Nie jestem człowiekiem na serio przekonanym, że Imagine Johna Lennona to jest głęboka i realistyczna analiza trendów historycznych oraz opis stanu docelowego, do którego wszyscy radośnie zmierzamy, trzymając się przy tym za ręce. Nic z tych rzeczy.
Jestem jednak przekonany, że można pomyśleć sobie zupełnie inną opowieść – i o powstaniu warszawskim, i o każdym innym.
Opowieść, w której cierpienie i źródłowy bezsens nie tylko przemocy, ale także patriotycznej ideologii, która tę przemoc napędza i daje jej alibi, wysunęłaby się na pierwszy plan. W której herosi i bohaterowie wypowiedzieliby także tę część własnego doświadczenia, której zazwyczaj się nie wypowiada. Wojenną traumę, uwiedzenie przez polityczną narrację, nakazującą im – na zasadzie psychologicznie wdrukowanego imperatywu – kłaść na szalę własne życie, a także życie innych ludzi. Narrację, dzięki której możliwe staje się metodyczne likwidowanie ludzi zdefiniowanych uprzednio jako „wrogowie” – a którzy także, na zasadzie okrutnej symetrii, patrzą na nas wyłącznie jak na mięso do odstrzału. Jakie to uczucie – mieć przed sobą innego człowieka, rozumieć, że tak jak i ja znalazł się tutaj poniekąd przypadkowo, że tak jak i mnie kazano mu eliminować tych, którzy mundury mają w innym kolorze i mówią innym językiem? Co dzieje się w umyśle kogoś, kto przekroczył te wszystkie bariery i gotów jest strzelać, kłuć bagnetem – po to, żeby zabić?
Jak to możliwe, że idea na wskroś abstrakcyjna – „ojczyzna”, „naród”, „państwo”, „wolność” – staje się motorem zupełnie konkretnej gotowości do mordowania?
Jakiego typu prawda o człowieku, jakiego typu mroczna, okrutna strona jego natury staje się bezlitośnie widoczna, kiedy ktoś strzela do mnie bez wahania, a obok mnie umierają moi przyjaciele? Czy towarzyszy temu poczucie bezradnej wściekłości? Czy przez patriotyczną chmurę, którą jestem otoczony, przebija się poczucie rozpaczy, zwątpienia, niewiary – tak w ideały, które uczyniły ze mnie zwierzę łowne dla jednych, a drapieżcę dla drugich, jak i w towarzyszącego im często Boga, do którego poparcia przyznają się zazwyczaj zarówno moi, jak i wrodzy dowódcy? Czy to wszystko łamie człowieka bezpowrotnie, nie pozwala mu spokojnie spać, czy też przeciwnie – spływa po nim zupełnie, ustępując poczuciu dumy z dobrze spełnionego obowiązku? Czy cokolwiek na świecie jest w stanie usprawiedliwić rzeźnię? Czy sam potrafię to uzasadnić? Czy czuję się nadużyty, zgwałcony, wewnętrznie roztrzaskany – przez przemoc, którą zadałem, przez przemoc, którą mi zadano, przez świat, który w takiej pozycji stawia ludzi i każe im dokonywać tego rodzaju upiornych wyborów? Czy miłość do ojczyzny i miłość ojczyzny ma w gruncie rzeczy okrutne, przerażające oblicze?
Tego chciałbym się dowiedzieć od bohaterów, tego chciałbym się dowiedzieć od ludzi, którzy o wojnach decydowali i decydują, od ludzi, którzy na nich walczyli – i udało im się jakimś cudem przetrwać. Od tych, na których polowano i od tych, którzy sami polowali. Nie po to wszakże, żeby dokonało się jakieś zbiorowe katharsis, ale po to, żeby niewypowiedziana część tej opowieści została dopuszczona do głosu. I żeby dzięki temu uzupełnić ten koszmarnie jednostronny, fałszywy, odrażający obraz, którym karmi się nas od kiedy tylko dostajemy się w tryby domowej, przedszkolnej, a potem szkolnej i uniwersyteckiej edukacji.