Kraj

Selfie-feminizm oznacza, że publiczny płacz nie musi być porażką, może być zwycięstwem

Kolejne pokolenie kobiet – smutnych dziewczyn z instagrama – zabiera należny sobie głos. Ten głos nie potrzebuje przyciszania, pouczania ani pobłażliwej akceptacji. Wystarczy go wysłuchać.

Kiedy nikt jeszcze nie wiedział o okultystycznych odpałach Lady Gagi, była ona szanowana za przywrócenie do łask pewnego rodzaju gwiazdy pop, który, jak się wtedy wydawało, w XXI wieku był już skazany na wymarcie. Gaga była zdystansowaną, wycofaną i niedostępną diwą, o której prywatnie nic tak naprawdę nie było wiadomo, ale której wizerunek publiczny był tak potężny i inspirujący, że on sam wystarczył, by porwać jej fanki i dać im coś mocnego.

Właściwie każdy, kto ma jakiś wizerunek w Internecie, działa w ten sposób, choć oczywiście na dużo mniejszą skalę. Rzeczy, które wrzucamy na instagram, nigdy nie są pełnym czy nawet szczególnie wiernym wyraze naszego życia. Tworzą jego obraz, jakoś tam powiązany z życiem autorki, ale będący już czymś innym. To zupełna oczywistość, ale warto cały czas o niej pamiętać, patrząc na selfie-feminizm jako zjawisko.

z tumblra Molly Sody

Konfesyjny instagram Zofii Krawiec, konfesyjne gry Porpentine Charity Heartscape, konfesyjny tumblr Molly Sody czy blog Penelope Trunk, która sześć lat temu zszokowała swoje odbiorczynie, wrzucając zdjęcie swojej blizny wraz z opisem bycia pobitą przez męża – wszystkie te internetowe konstrukty mają dwie wspólne cechy. Po pierwsze, wiele dają swoim autorkom, które mogą wyrazić to, co dla nich naprawdę ważne, nie musząc na przykład czekać dwa miesiące na publikację tekstu. Ale po drugie – i chyba jednak ważniejsze – bardzo, bardzo dużo dają swoim odbiorczyniom. Młode dziewczyny dowiadują się, że nie muszą zawsze być „silne” i że to one, a nie ich otoczenie, mają kontrolę nad swoim ciałem i wizerunkiem. Ale dostają też po prostu wsparcie – jak instagramerki, które piszą z małych miejscowości do Krawiec, opowiadając o swoich problemach czy zainteresowaniach.

Żadna z osób biorących jak dotąd udział w polskiej dyskusji o selfie-feminizmie nie pochodzi z pokolenia, które dorastało w Internecie. Zresztą, wiele z artystek zaliczanych do tego nurtu też nie. Ale ich odbiorczynie – już tak. Selfie-feministki to inżynierki kultury, konstruujące maszyny służące do dawania siły młodym kobietom.

 

W styczniu 2017 roku Karolina Plinta przy okazji tekstu o instagramach polskiego świata sztuki nie mogła się powstrzymać od toczenia z insta Krawiec lekkiej beki, zauważając, że adresuje go do dziewczyn bez pieniędzy i bez znajomości, chociaż sama „na ubogą nie wygląda”. Poniekąd jest to prawda. W ogóle mało kto tak wygląda – z różnych powodów większość ludzi żyjących w kapitalizmie unika jak ognia wyglądania ubogo. Ja na przykład boję się, że będę sprawiać przykrość komuś, kto ze mną rozmawia, ale jeśli jest się – tak jak Krawiec – krytyczką sztuki i kuratorką, można mieć zapewne jakieś inne powody.

Nawet smutne dziewczyny z instagrama myją zęby

A post shared by Nuerotic Girl (@zofia.krawiec) on

Uwaga Plinty wydaje mi się jednak wyjątkowo celna i zasługuje chyba na poważniejsze omówienie w obliczu tego, co od stycznia napisano w Polsce o selfie-feminizmie. Zależy mi zwłaszcza na konstruktywnej polemice z dwoma tekstami Agaty Pyzik (tu i tu), bardzo osobistymi i przez to być może wciąż nieodczytanymi tak, jak na to zasługują.

Smutne dziewczyny wyrzucają na insta swoje najgłębsze emocje i zasilają w ten sposób kapitalistyczną maszynę.

Smutne dziewczyny wyrzucają na insta swoje najgłębsze emocje, wyciągają na widok publiczny najmocniej skrywane rzeczy. Robiąc to, zasilają swoimi ciałami i duszami kapitalistyczną maszynę, wykorzystującą je do zwiększenia ruchu w sieci i pomnożenia dzięki temu czyjegoś kapitału (na przykład Marka Zuckerberga, który jest prezesem Facebooka, który z kolei jest właścicielem Instagrama). Selfie-feministki przeżywają na instagramie coś mocnego, ale jednocześnie, pewnie wbrew swoim intencjom, umożliwiają wykorzystywanie swoich ciał przez biały-kapitalistyczny-heteropatriarchat: napalony czy też po prostu heteroseksualny koleś dużo łatwiej zafollowuje ładną laskę niż brzydką. Ona z kolei mając więcej followersów będzie chętniej i częściej wrzucać rzeczy na swój profil. W zamian za sprzedaż swojego ciała, instagramowiczka dostaje od kapitalistycznego-patriarchatu jedynie fałszywe poczucie akceptacji i kontroli nad sobą. Parafrazując: „czysto paliatywne terapie, zastępnik realnych, twardych zmian”.

Hildegardo z Bingen znajdź lekarstwo na mój smutek

A post shared by Nuerotic Girl (@zofia.krawiec) on

Taka argumentacja wymaga przyjęcia bardzo szczególnej hierarchii wartości. W tej wizji stosunki produkcji są zawsze nadrzędne względem kultury. Przesunięcia w nadbudowie coś mogą doraźnie dać, na przykład chęć działania robotnikom, ale nie doprowadzą do przyjścia nowej epoki historycznej czy wyzwolenia proletariatu – tu pomoże jedynie zmiana stosunków produkcji. Zmiany w kulturze mogą też jednak bardzo łatwo zostać wykorzystane przez kapitalizm do mydlenia proletariatowi oczu: tworzą iluzję, że coś się zmienia, podczas gdy tak naprawdę nie zmienia się nic. Dwa lata temu, wyjaśniając swoje zniknięcie z Facebooka, Wiesławiec deluxe mówił w ten sposób o mediach społecznościowych, których narkotyczno-otępiająca struktura sprawia, że bez przerwy na nich siedzimy, czekając na jakieś nowe wydarzenia, choć tak naprawdę nic się tam nigdy nie wydarza.

Powtarzając do znudzenia proletariatowi „nie dajcie się oszukać”, Theodor Adorno bardzo świadomie przyjął na siebie rolę surowego ojca zachodniego marksizmu, przypominającego nieustannie, co ważne i o czym zapominać nie wolno. Było to z pewnością wymagające i szlachetne, ale ani jego studenci, ani proletariat nie chciał tego czytać. A ostatnio nawet Wiesławiec wrócił na Facebooka.

Nastolatki, a zwłaszcza nastoletnie dziewczyny, dostają naprawdę dużo dyscyplinujących komunikatów i trudno, żeby jeszcze jeden – dyscyplina realnego, twardego feminizmu – jakoś uzdrowił ich życie. Zwłaszcza, że my (wy? my?) jesteśmy w to umoczone w równym stopniu, co one. W końcu, jak napisała Pyzik, „opublikowałam na Facebooku prowokacyjnego posta, w którym zakwestionowałam pryncypia selfie-feminizmu” [podkreślenie EM].

Niestety, dziś na social media już trzeba być. Ten przymus funkcjonuje nawet na najprostszym poziomie: o zmianach planu zajęć, zadaniach domowych i tak dalej prawie wszystkie licealistki dowiadują się teraz właśnie tym kanałem. Nie mówiąc już o imprezach i dramach towarzyskich.

Nastolatki, a zwłaszcza nastoletnie dziewczyny, dostają naprawdę dużo dyscyplinujących komunikatów i trudno, żeby jeszcze jeden – dyscyplina realnego, twardego feminizmu – jakoś uzdrowił ich życie.

Pozycja dziewczyny dziś dorastającej jest nie do pozazdroszczenia: musi walczyć z patriarchatem o swoją autonomię, ukształtować swoją osobowość i jednocześnie ciągle performować swój wizerunek w mediach społecznościowych. Dorastanie z Internetem to ciągłe, trudne negocjacje z otoczeniem, trwające bez ustanku i prowadzone na wielu płaszczyznach jednocześnie.

W swoim niedawnym wywiadzie dla i-D Polska Krawiec porusza wątek, który dotychczas nie był szczególnie obecny w jej działalności. Wspomina o swoim pochodzeniu z Sulechowa i o tym, że gdy tam mieszkała, nie miała z kim szczerze porozmawiać. Czuje, że dziewczyny, które powierzają jej w prywatnych wiadomościach prawdę o swoim życiu, są mądrzejsze niż ona w ich wieku. Z kolei w innym wywiadzie, zupełnie niezwiązanym z jej Instagramem, opowiada, że filozofią i sztuką zainteresowała się dzięki charyzmatycznej polonistce w liceum.

Przemawia to do mnie, bo ja, dorastając w Chodzieży (w Wielkopolsce, wyguglajcie), nie miałem nawet charyzmatycznej polonistki. Ale, urodzony w 1995 roku, miałem Internet i w zasadzie tylko dzięki niemu piszę teraz ten tekst.

Rupi Kaur, poetka wyklęta przez Wysokie Obcasy („jest taką samą katastrofą dla poezji, jaką dla prozy był Paulo Coelho”), ale uwielbiana przez nastolatki, w swoim sprzedanym w ponad pół miliona egzemplarzy debiutanckim tomiku milk and honey zamieściła m.in. taki wiersz:

„my heart aches for sisters more than anything

it aches for women helping women

like flowers ache for spring”

Wyzwolona z presji otoczenia, smutna dziewczyna z instagrama nie musi wcale skupiać się, jak chce TVN-owska psycholożka Małgorzata Ohme (która zasłynęła ostatnio uczestnictwem niesławnym procederze eksmisyjno-reprywatyzacyjnym), na chwaleniu się swoim wizerunkiem przed znajomymi. Może też podzielić się odkrytą przez siebie wolnością z kobietami wokół niej, które nie mają instagramów – na przykład ze swoją babcią, która z kolei może zadziwić wnuczkę opowieścią o tym, że kilkadziesiąt lat temu miała aborcję i było to dla niej coś zupełnie normalnego.

Kolejne pokolenie kobiet – smutnych dziewczyn z instagrama – zabiera należny sobie głos. Ten głos nie potrzebuje przyciszania, pouczania ani pobłażliwej akceptacji. Wystarczy go wysłuchać.

Przeżywasz rozstanie z chłopakiem, ale nie możesz okazywać słabości, żeby nikt nie toczył z ciebie beki, żeby nikt nie pomyślał, że jesteś słaba czy niepoważna, ale czujesz się tak strasznie źle, ale musisz to jakoś zdusić w sobie, ale jest ci tak bardzo źle, że nie jesteś już w stanie wytrzymać. Więc płaczesz.

Selfie feminizm oznacza, że publiczny płacz nie musi być porażką, ale może być zwycięstwem. Nie przegrałaś. Zrobiłaś to, co chciałaś, i dostałaś to, czego potrzebowałaś.

**
Elan Mehl – Student MISH na Uniwersytecie Warszawskim, robi licencjat z sinologii. Współtworzył Codziennik Feministyczny i szereg innych warszawskich inicjatyw krytycznych. Feministka i liberalna komunistka. Przetłumaczył jeden artykuł Kimberlé Crenshaw na polski. Dużo chodzi na techno.

Fot. Celine de Roust, cc, flickr.com.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij