Kraj

Nowacka: Póki jest PiS, podział na lewicę i prawicę nie obowiązuje

Przystąpiłam do Koalicji Obywatelskiej ponad rok temu i doskonale wiedziałam, że się różnimy. Wiedziałam, że przyjdzie mi się ścierać o prawa kobiet albo o rozumienie roli państwa w gospodarce. Ale w tych wyborach chodzi o to, żeby w ogóle móc się o te sprawy ścierać – mówi Barbara Nowacka w rozmowie z Pauliną Siegień.


Paulina Siegień: Jak Pani idzie kampania?

Barbara Nowacka: Dobrze. Kampanie zawsze mają dużo uroku, bo to rozmowy, spotkania, czasem trudniejsze dyskusje w wyborcami. Ta kampania jest szczególna, bo to nie będą zwykłe wybory, które zdecydują, czy ta lub inna frakcja w ramach demokratycznego ładu będzie rządzić w Polsce. Od tych wyborów zależy, czy w ogóle utrzymamy demokratyczny ład, czy zmierzamy galopem w stronę demokratury.

Startuje pani z okręgu nr 26 – to Gdynia i północne Kaszuby. Czy wyborcy nie odbierają Pani tutaj jako spadochroniarki?

Urodziłam się i wychowałam w Warszawie. Ale mam silne związki z Trójmiastem, mam tu rodzinę, oboje moi rodzice urodzili się w Trójmieście. Dziadkowie i pradziadkowie mają tutaj ładną kartę historii. Józef Czyżewski, bojownik o polskość tego regionu, to mój prapradziadek. Przez wiele lat posłanką z tego okręgu była moja matka, Izabela Jaruga-Nowacka. Spotykam teraz wielu ludzi, z którymi współpracowała. Dzięki temu mogłam liczyć na miłe przyjęcie i dzięki temu mam wiedzę, jakie ten region ma potrzeby. Przede wszystkim ta nieszczęsna szóstka, czyli trasa S6, o której moja matka cały czas mówiła, że to jest wciąż niezrobione, a trzeba to zrobić pilnie. Dzisiaj szóstka wciąż jest niezrobiona i cały czas pilna.

„Jak Beata Szydło zakłada kalosze i wchodzi w błoto, to jej wierzysz”

A czy wyborcy z Pomorza, bastionu Platformy Obywatelskiej nie dziwią się, że jako jedynkę na liście KO dostaje lewicową polityczkę?

Trzeba byłoby zapytać wyborców KO, kogo lub czego się spodziewali. Osoby, które tu spotykam, a w szczególności kobiety, są zadowolone, że pojawił się ktoś, kto wnosi do KO prospołeczne i feministyczne spojrzenie. Myślę, że to dobrze zadziała. Zresztą moim zdaniem to mit, że Kaszubi są konserwatywni. Owszem, są konserwatywni na skalę Pomorza, ale to jest bardzo światły, otwarty konserwatyzm w porównaniu z tym, z czym się spotykam się czasami w innych częściach Polski. Poza tym, dzisiaj osie podziału leżą gdzie indziej. Dzisiaj albo się jest po stronie demokratycznej, albo po stronie autorytarnej. Albo za demokratami, albo za PiS. W tym kontekście politycznym to, z jakiego środowiska się ktoś wywodzi, ma mniejsze znaczenie niż kiedyś.

Zastanawiam się, czy pani decyzja o wejściu do Koalicji Obywatelskiej była wyborem pragmatycznym, czy może efektem jakiejś ewolucji światopoglądowej.  

Tak jak powiedziałam, zupełnie inaczej przebiegają dziś podziały. Podział na lewicę i prawicę, czy na konserwatystów i liberałów przestał obowiązywać na tle tego, jak rządzi PiS. My się oczywiście w ramach tej koalicji będziemy ze sobą spierać, bo są między nami różnice. Chyba najmniej różnic dostrzegam między Inicjatywą Polską a Zielonymi, ale oni inaczej rozkładają akcenty, inne sprawy są dla nich kluczowe. Ale wszystkich nas w KO łączy sposób myślenia o państwie i porządku prawnym.

Ja uważam, że jeśli nie odbierze się PiS-owi władzy już, teraz, to potem nie będzie czego zbierać w sensie społecznym. Szkody, które wyrządzają przez swoją szczujnię w telewizji publicznej są tak głębokie, budują tak silną nienawiść i agresję, że odbudowanie zdrowego społeczeństwa po wielu latach takiego stanu będzie bardzo trudne. Przystąpiłam do Koalicji Obywatelskiej przed wyborami samorządowymi, czyli ponad rok temu, i doskonale wiedziałam, że się różnimy. Wiedziałam, że na przykład z Kazimierzem Plocke, który kandyduje w tym samym okręgu z drugiego miejsca, przyjdzie mi się ścierać o prawa kobiet, albo że przyjdzie mi się ścierać o rozumienie roli państwa w gospodarce z posłankami i posłami z Nowoczesnej. Jestem na to przygotowana. Ale chodzi o to, żeby w ogóle mieć warunki do tego, by się ścierać.

A może chciała pani po prostu w końcu zostać posłanką? Jest pani jedną z najbardziej rozpoznawalnych polityczek i muszę przyznać, że był moment, kiedy sama zwątpiłam w swoją pamięć i musiałam się upewnić. Nigdy nie zasiadała pani w Sejmie.   

Nie byłam posłanką. Ale w odróżnieniu od wielu osób, z którymi się stykałam w życiu politycznym, nie muszę nią zostać. Mam pracę, realizuję się zawodowo. Tyle, że wychowano mnie tak, że jeśli chcesz coś zmienić, to musisz znaleźć się w tym miejscu, gdzie można to zmienić. Słyszałam już różne rzeczy na temat dołączenia do KO, o tym, co mi rzekomo obiecano. Mnie to nie interesuje, mnie interesuje realna zmiana w Polsce.

Podział na lewicę i prawicę, czy na konserwatystów i liberałów przestał obowiązywać na tle tego, jak rządzi PiS.

Znam ludzi, którzy robią wszystko, by zająć wygodne miejsce w ławie sejmowej i tam już zostać. Ale tacy ludzie zazwyczaj wybierają bardziej komfortową drogę do polityki niż dwadzieścia lat protestów na rzecz kobiet. Wydaje mi się, że przez ostatnie cztery lata, chociaż nie byłam posłanką, wniosłam znacznie więcej do Sejmu niż parę osób, które w nim zasiadają. Głupio mi to mówić, bo to brzmi jak chwalenie się, ale gdybym nie krzyknęła w pewnym momencie do zaprzyjaźnionych organizacji kobiecych i feministycznych, że trzeba złożyć w Sejmie własny projekt liberalizujący aborcję, to nie zebrałby się komitet i nie byłoby „Ratujmy Kobiety”. Lata protestów, stania na ulicach, zbierania podpisów pod różnymi projektami, dwa razy pod projektami liberalizacji prawa aborcyjnego – to jest moja droga do Sejmu. Wiem doskonale, po co tam idę i jakimi tematami chcę się tam zająć.

Ale czy w towarzystwie ludzi PO, partii, która jest raczej konserwatywno-centrowa…

Ja bym nie powiedziała, że Platforma Obywatelska jest partią konserwatywno-centrową, jest bardzo zróżnicowana. Platforma jest partią centrową, ale z różnymi odcieniami. Joannę Muchę trudno chyba nazwać osobą o konserwatywnych poglądach, prawda? A Rafał Trzaskowski, czy on jest konserwatywnym politykiem? Wdraża najbardziej progresywne polityki i dostaje za to najgorsze cięgi od prawicy.

Federa sprawdziła, co programy wyborcze mówią o prawach kobiet

czytaj także

Federa sprawdziła, co programy wyborcze mówią o prawach kobiet

Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny

Potencjalna przyszła premierka Małgorzata Kidawa-Błońska zdążyła już powiedzieć, że kompromis aborcyjny trzeba zachować. Od samego słowa kompromis w tym kontekście jeży się włos na głowie.

Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała, jakie jest stanowisko PO w tej sprawie, chociaż sama jest  częścią liberalnego skrzydła partii. Platforma ma wszak prawo do takiego stanowiska, a my ich będziemy przekonywać, że konieczna jest zmiana. Mamy na koncie mały sukces, bo jednak zdecydowana większość posłów Platformy dwukrotnie głosowała w Sejmie za naszym projektem. Dzisiaj w programie Platformy są związki partnerskie. To się nie stało samo z siebie. My ich przekonywaliśmy, ale oni też do tego dojrzeli. Na pewno zostanie wprowadzona edukacja seksualna, nareszcie rzetelna. Zostanie przywrócone finansowanie in vitro, będzie dostępna pigułka dzień po, wsparcie w antykoncepcji, regulacja klauzuli sumienia. A do reszty będziemy ich przekonywać, tłumacząc, dlaczego nasze rozwiązania są po prostu słuszne, normalne i cywilizowane.

To brzmi bardzo optymistycznie, ale jakoś trudno jest uwierzyć, że PO, która sama położyła solidne fundamenty pod niektóre działania PiS, np. w sferze polityki historycznej, kwestiach obyczajowych czy polityce edukacyjnej teraz nas przed tym uratuje.

Jeśli patrzeć na to w ten sposób, to żadne rządy po 1989 roku nie dały zielonego światła dla spraw liberalnych i wolnościowych. Jedyną szansą były lata 2001-2005, kiedy rządził SLD i kiedy posłanki lewicy mówiły głośno o tych sprawach, także o związkach partnerskich, o prawach kobiet. Ale nie wykorzystano tego momentu, kiedy było wszystko, był prezydent, był premier.

Zandberg: Chcemy nowoczesnego państwa dobrobytu [rozmowa]

Wychodzi na to, że lewica jest sama sobie winna.

Nie, ja po prostu uważam, że wszyscy się do tego przyłożyli. Wszyscy zachowywali się w sposób mało odważny. Ale bądźmy uczciwi – świat się zmienił. Ile osób piętnaście lat temu mówiło otwarcie o tym, że jest gejem lub lesbijką? Jedyny  marsz równości w Polsce, w Warszawie. Chodziłam od początku, wiem, jak wyglądała, kiedy jeszcze nie nazywała się Paradą Równości.  Szło kilkadziesiąt osób. A teraz to są tysiące osób w wielu miastach. Ludzie nie boją się przyznać, że są homoseksualni, także w sferze publicznej, ich rodzice stoją za nimi. To nie jest coś, co się zmieniło wyłącznie w partiach, to się zmieniło w społeczeństwie.

Kilka lat temu trudniej było sobie też wyobrazić, że więcej osób niż idzie w samej paradzie będzie stać z boku i rzucać kamieniami.

Świat się zmienił. Ile osób piętnaście lat temu mówiło otwarcie o tym, że jest gejem lub lesbijką?

I skandalem jest niestety to, że w tym wszystkim udział bierze kościół. Chociaż mało kto dzisiaj pamięta, że kamienie leciały też na pierwsze demonstracje feministyczne, a wtedy byłyśmy same, nikt nie stanął w naszej obronie. Z polityków przychodziły właściwie tylko moja matka i Jolanta Banach. W swoich sprawach zawsze jesteśmy same, więc trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy lepiej wchodzić do sejmu i zmieniać, czy siedzieć i czekać, aż spadną na nas kolejne kamienie. Ja nie będę siedzieć i czekać, będę walczyć o zmiany. Proszę pamiętać, że kiedy ja się umawiałam na wejście do Koalicji Obywatelskiej, to panowie na lewicy zajmowali się kłótniami między sobą. Wyłącznie układ  polityczny ostatnich dwóch miesięcy zmusił ich do porozumienia.

Właśnie chciałam zapytać, czy nie żal pani, że nie było pani na konwencji Lewicy w Trójmieście. Ale rozumiem, że nie.

Nie. I jednak bądźmy precyzyjni, to była konwencja Sojuszu Lewicy Demokratycznej, tak nazywa się komitet. A odpowiadając na pytanie: dla mnie w polityce liczy się wiarygodność i zaufanie. Mam doświadczenie z lewą stroną sceny politycznej i uważam, że dobrze się stało, tak jak się stało.

Inicjatywa Polska, podobnie jak Zieloni, dołączyła do KO po czterech latach współdziałania, protestów i akcji razem z ludźmi z KOD, Nowoczesnej, PO i ruchów kobiecych. Akcji na rzecz konstytucji, demokracji. W tym czasie obecni liderzy lewicy zajmowali się sporami, walkami frakcyjnymi, ostentacyjnie nie podawali sobie ręki i generalnie budowali swoje wizerunki i kariery zamiast działać dla sprawy. Inaczej postrzegam politykę i naprawdę wierzę ze inna, oparta choćby na dotrzymywaniu umów jest możliwa.

Dunin o „politycznym cynizmie”: Pisowiec to tożsamość, platformers to przezwisko

Ale dobrze, że jest lewicowa koalicja, bo może pod wodzą – jak ujął to Robert Biedroń – „Trzech Króli” wejdzie do sejmu kilka prawdziwych, zaangażowanych osób. Zwłaszcza kobiet. Za te osoby trzymam kciuki i mam nadzieję, że będą w Sejmie otwarte na współpracę.

Czym chce się Pani zająć w Sejmie?

Mam kilka obszarów zainteresowań, jeden z nich to edukacja i nauka. Zajmuję się tym zawodowo od wielu lat. Druga rzecz to bardzo szeroko rozumiana polityka społeczna – od spraw dotyczących praw kobiet po zwalczanie biedy i wykluczenia.

A co Pani zdaniem wydarzyło się w Polsce, że w obliczu katastrofalnej reformy edukacji ludzie nie byli w stanie zawalczyć o dobro swoich dzieci? Kiedy PO posyłała sześciolatki do szkoły, nieduży, ale prężny ruch małżeństwa Elbanowskich był w stanie dyktować rządowi swoje warunki, a rząd się uginał. Za to kiedy PiS zaorał polską szkołę, nikt nie krzyczał: ratujmy licealistów, ratujmy gimnazjalistów, czy ratujmy siedmiolatki, które znowu wylądowały w jednej szkole z czternastolatkami.

Katastrofa, którą sprowadził na nas PiS, sprawia, że ludzie czują się kompletnie bezsilni. Ile razy udało nam się przez ostatnie cztery lata wywalczyć cokolwiek od tego rządu? Udało nam się dwa razy zatrzymać barbarzyńskie ustawy aborcyjne. Na chwilę udało się wstrzymać reformę sądownictwa, ale to nie dlatego, że myśmy byli tacy aktywni w proteście, ale dlatego, że Duda i Ziobro prowadzili między sobą pałacową wojenkę.

Jeszcze udało się zatrzymać wycinkę Puszczy Białowieskiej z pomocą UE, ale trochę za późno.

I niczego więcej z tego szaleństwa nie udało się przerwać. Wracając do kwestii edukacji, to strajk nauczycieli, który poprzedził ten chaos w szkołach, kompletnie podciął skrzydła nauczycielom, dzieciom i rodzicom.

Maciejewska: Głos mają dzieci i ryby, a nie lobby węglowe

Strajk czy to, że nauczyciele go przerwali?

Strajk. Myślę, że nauczyciele nie kontynuowali strajku, bo nie mieli siły.  Rząd i telewizja PiS-u ich zniszczyli. Byli potwornie zaszczuci, ciągle pod ostrzałem mediów publicznych i prawicowych. Rząd swoją arogancją, z jaką potraktował strajk, podciął skrzydła nauczycielom. A napuszczając część rodziców i innych grup szczuciem w TvPis pogłębił podziały.

Katastrofa, którą sprowadził na nas PiS, sprawia, że ludzie czują się kompletnie bezsilni.

Nauczyciele zarabiają mało, a jeśli mają jeszcze z tego stracić trzy czwarte wynagrodzenia, to ich po prostu nie stać na strajk. To są zazwyczaj kobiety, które mają na utrzymaniu dzieci albo wnuki. Nie byli przygotowani na to, że zetkną się z taką arogancją, że można ich będzie w taki sposób zlekceważyć. Staliśmy się bezradni wobec tego ciągłego szczucia. Niedawno, na Igrzyskach Wolności uczestniczyłam w panelu na z Julią Maciochą i Adamem Bodnarem. Rozmawialiśmy o prawach osób LGBT. Ktoś zapytał: Jak to jest, że wiele osób jest rodzicami, ciotkami, wujkami czy rodzeństwem gejów i lesbijek. Czemu te wszystkie osoby, które słyszą te obrzydliwe listy, wysyłane przez hierarchów kościoła, czemu nie wstaną i nie wyjdą podczas niedzielnej mszy? Co się z nami stało, że nie umiemy tego zrobić?

Może mamy wrodzony pociąg do autorytaryzmu?

Przecież tyle razy umieliśmy! Potrafiliśmy się przeciwstawić. A teraz nas zgnietli i skłócili.

Szybko im poszło.

Bo mają do dyspozycji wielką machinę. Ale też trzeba pamiętać, że część osób została kupiona ścieżkami awansu, które im PiS otworzył. Nie chodzi wcale o transfery socjalne, jak się powszechnie uważa. Ludzi kupuje to, że oni pokazali, że wymiotą elitę i wstawią nową.

Czyli rewolucja?

Raczej nie rewolucja, a korupcja. Bo do głosu nie dochodzą dotychczas uciemiężeni, a ci, którym wiodło się całkiem nieźle. PiS nie ukrywa, że oni budują własną klasę średnią, nacjonalistyczną albo nawet skrajnie nacjonalistyczną, posłuszną, myślącą wyłącznie w kategoriach własnych egoizmów. Jak się pojedzie w miejsca, gdzie gospodarka jest zdominowana przez spółki skarbu państwa, np. Głogów, Lubin i okolice, gdzie króluje KGHM i powiązane z nim spółki, od razu to widać. Wiele osób jest tam zatrudnionych właśnie w takich spółkach. Kiedy zaczyna się karuzela stanowisk i wskakują ludzie z PiS, a resztę się wymiata, to z jednej strony część jest kupowana szansą awansu, a druga zastraszana spychaniem na margines.

Klientelizm, apolityczność, antyinstytucjonalność

To się zresztą wydarzyło wszędzie. W mediach publicznych też wymietli ludzi i wstawili miernych. Dla tych, którzy dali się tam przyjąć to była informacja: twoja ścieżka awansu polega na tym, że jesteś mierny. To jest to kupowanie, które mam na myśli. Doskonale wiemy, że to się dzieje, że nagrody są za najpodlejsze rzeczy, a za przyzwoitość wyłącznie kara. To nie jest w skali mikro, to się dzieje systemowo, na tym polega polityka PiS.

Wróćmy jeszcze do edukacji. Jaki jest pomysł KO na posprzątanie po reformie Zalewskiej?

Reformy dotyczącej podziału nie chcemy  odwrócić, bo znowu odbyłaby się kosztem dzieci. Ale to powinno być w gestii samorządów, które powinny mieć możliwość tak podzielić budynki i klasy, żeby to służyło dzieciom i procesowi nauczania, zamiast na siłę trzymać w jednym budynku osiem klas, bo taką reformę wymyśliło ministerstwo. Podstawy programowe muszą być pisane przez ekspertów, a nazwiska tych ekspertów muszą być jawne, bo na razie nie wiemy, kto powypisywał te głupstwa w nowych podręcznikach. MEN nie chce tego ujawnić. Chcemy stworzyć Komisję Edukacji Narodowej, w ramach której będzie się toczyć dyskusja o kształcie szkoły. Największa rolę będą w niej odgrywać te grupy, które powinny o nim decydować, czyli uczniowie, rodzice, nauczyciele i samorząd.

Lubnauer: Jak zbudujemy dobre państwo, PiS nie będzie już Polakom potrzebny

Czy mamy w ogóle jeszcze szansę na takie zmiany w edukacji, które pozwolą dogonić wysokorozwinięte społeczeństwa, których gospodarki opierają się na wiedzy? Przeglądałam ostatnio zeszyt do historii ucznia szóstej klasy i przeraziło mnie to, że zobaczyłam dokładnie to samo, co ja miałam w szkole. Dwadzieścia lat temu. Te same treści, te same metody. Świat się jednak trochę zmienił, a szkoła zastygła.

Nie, tutaj się nie zgodzę. Szkoła się zmieniła i zmienia dzięki nauczycielom. Jest cała generacja młodych nauczycieli, ale też i tych starszych, którym się chce, którzy próbują inaczej podejść do dzieci. Bo jeśli nauczyciel sam jest koło trzydziestki, to wie, że tym językiem, którym jego uczono, do tych dzieci nie przemówi. Nauczyciele chcą zmieniać szkołę, ale trzeba im dać możliwość działania. Jeśli nadal będą padać ze zmęczenia po powrocie do domu, to nie ruszymy z miejsca. Trzeba szkołę uwolnić od sztywnych kanonów, kierować się tym, czego potrzebują dzieci. Rozmawiałam dużo ze związkowcami z ZNP i oni są przygotowani do takich zmian, ale przy okazji reformy nikt ich nie zapytał o to, w jaki sposób uczyć młodzież. Zalewska się tym nigdy nie zainteresowała. W pisowskiej wizji nauczyciel wciąż wygłasza wykład przed dziećmi. Czysty anachronizm.

Edukacja to temat dla całej Polski. A czego potrzebuje region, który będzie pani reprezentować? Poza trasą S6, która rzeczywiście jest jak niekończąca się opowieść…

W pisowskiej wizji nauczyciel wciąż wygłasza wykład przed dziećmi. Czysty anachronizm.

Niech ta opowieść się zakończy, to na pewno jest priorytet dla regionu. Podstawowe tematy, które interesują ludzi, to są kwestie systemowe, ogólnopaństwowe, przede wszystkim służba zdrowia. W Człuchowie jednym z najważniejszych tematów jest zamknięta poradnia i brak lekarzy. Ale to nie jest temat regionalny, tylko ogólnokrajowy. Regionalnym tematem jest na pewno infrastruktura drogowa i kolejowa.  Na Kaszubach będzie nim też uznanie odrębności etnicznej Kaszubów, co da im szanse na pielęgnowanie swojego języka i kultury.  I dumę z tradycji.

Kaszubi zgłaszają taką potrzebę?

Tak, ci zaangażowani. Chcieliby na przykład, by język kaszubski był używany w urzędach. Chcą także, byśmy wszyscy, bez względu na to, w której części Polski mieszkamy, uczyli się o historii Pomorza i Kaszub. I mają rację, bo powinniśmy znać nie tylko tę zbiorczą historię Polski, ale też historie poszczególnych regionów. Kaszubi, podobnie jak Ślązacy, czują, że wiele uczą się w szkole o innych, mało o sobie, a o nich praktycznie nikt niczego się nie uczy. W Słupsku najważniejsza jest kwestia wykluczenia komunikacyjnego, znowu wracamy do trasy S6, bo to potężny problem, który paraliżuje miasto i okolice inwestycyjnie.

To Robert Biedroń jeszcze tam wszystkiego nie załatwił?

Okazuje się, że jeszcze nie. Rynek pracy nie poprawił się ani na jotę. Słupsk ma swoje ambicje, chciałby mieć choćby dobre uczelnie. Żeby mieć dobre uczelnie, muszą być miejsca pracy; by były dobre miejsca pracy, musi być biznes, który je stworzy. Wtedy ludzie będą w Słupsku studiować, znajdować tam pracę i zostawać. A niestety Słupsk wciąż jest słabo skomunikowany i przez to bardzo zapomniany.

A Gdynia, królowa rankingów miast z najwyższą jakością życia?

O Gdyni mówi się, że to miasto, w którym żyje się szczęśliwie, ale mam wrażenie, że tylko tym, których na to stać. Rozwiązania wymaga na pewno problem mieszkaniowy, bo tutaj ściągają ludzie młodzi, a ceny wynajmu są bardzo wysokie. Potrzebne są tanie mieszkania na wynajem z możliwością późniejszego wykupu. Postulaty dotyczące mieszkalnictwa też znalazły się w programie KO.

Kolejny temat, znowu ogólnopolski i aktualny wszędzie, dotyczy też Gdyni i mojego okręgu. Coraz więcej jest dojrzałych i starszych kobiet, którym bardzo trudno żyje się w dużych i bogatych miastach, bo ich emerytury sprawiają, że na nic ich nie stać. A zwrócenie się o pomoc społeczną jest dla wielu osób, które uczciwie przepracowały po 30 albo i więcej lat, jest nie do pomyślenia. Próbują więc przetrwać na głodowych emeryturach. W całej Polsce potrzebna jest polityka senioralna i to też mamy w naszym programie.

Łukasiewicz: Nie ulegajmy panice inwazyjnej

Czasem to sprawy na pozór banalne, na przykład złota rączka opłacana z budżetu. Bo osiemdziesięciolatka sama nie wejdzie na stół i nie wymieni żarówki. Grozi to jej życiu i zdrowiu. Potrzebny jest ktoś, kto wymieni tę żarówkę albo zrobi dla niej zakupy. Nie wszystko da się załatwić pomocą sąsiedzką. To są rzeczy do zrobienia i my wiemy, jak to zrobić. Ten pakiet senioralny stworzyliśmy na podstawie rozwiązań, które już działają choćby w Poznaniu – więc wiemy, że można.

Jest jeszcze jeden temat lokalny, czy nawet typowo gdyński, który wraca cały czas w rozmowach z wyborcami – Marynarka Wojenna. Mówią, że brakuje inwestycji, a te, które są, nie przebiegają tak, jak powinny. Chodzi na przykład o pozyskiwanie jednostek pomocniczych zamiast okrętów bojowych czy przedłużający się program pozyskiwania okrętów podwodnych.

Mówiłam o wymianie elit. W wojsku ona nastąpiła w najbardziej kuriozalny sposób. Najlepsi dowódcy odeszli, została nam niedozbrojona, a do tego w znacznej  mierze  zdemoralizowana i rozjechana przez Macierewicza armia. Żołnierze zachowują ostatki godności, ale jest im coraz trudniej uwierzyć, że państwo będzie wobec nich fair. Niedawno rozmawiałam z celnikiem, któremu obniżono emeryturę. Pytał mnie, co takiego złego zrobił, czym na to zasłużył. Kilkukrotnie przechodził weryfikację, jego służba była nienaganna. Czy zawinił tym, że zaczął pracę w niewłaściwym czasie? On umawiał się z państwem polskim, ale państwo nie dotrzymało zobowiązań. Dzisiaj armia i wszystkie służby mundurowe obawiają się, że państwo nie dotrzyma wobec nich zobowiązań. To potwornie demoralizuje.

Czy z tych rozmów z wyborcami wnosi pani, że ludzie się obawiają wojny? W końcu po sąsiedzku stacjonuje rosyjska flota bałtycka, a obwód kaliningradzki jest naszpikowany sprzętem wojskowym.

W ogóle żyjemy w świecie, który się bardzo boi wojny. Jeszcze parę lat temu sama byłabym zwolenniczką budowania wspólnej silnej armii europejskiej, ale raczej nie dlatego, żebym widziała realne zagrożenie, a ze względu na silniejszą integrację. Przez ostatnie kilka lat przesunęłam się jednak w kierunku tego, że trzeba się dozbrajać. To wynika z tego, że wszyscy zobaczyliśmy zagrożenie zbrojne.

PiS buduje własną klasę średnią, skrajnie nacjonalistyczną, posłuszną, myślącą wyłącznie w kategoriach własnych egoizmów.

Ale są jeszcze inne kwestie, przede wszystkim cyberbezpieczeństwo. Nie chodzi mi nawet o takie rzeczy jak fałszywe newsy czy Pegasus, bo infiltracja i manipulowanie naszym zachowaniem za pomocą sieci społecznościowych stało się powszechne, a o to, że Polska nie ma żadnych narzędzi, by zapewnić sobie cyberbezpieczeństwo, bo nie ma nigdzie przyjaciół. Stany Zjednoczone mają inne priorytety, nie będą w stanie prowadzić wojny na kilku frontach. Zapomną o Europie i będą zajmowały się Chinami. Europa musi zająć się sama sobą. Niestety, Polska może w takim świecie stać się strefą buforową.

Opisane przez Rzeczkowskiego i Piątka rosyjskie wpływy w Polsce przechodzą bez echa, być może dlatego, że ludzie pod nawałem fałszywych newsów nie wiedzą już, co jest prawdą, a co nie. Nie stawiałabym tezy, że PiS prowadzi taką politykę celowo, ale uważam, że sporo osób w tej partii zbyt łatwo, może z naiwności, a może z rozmysłem poddało się infiltracji przez obce służby.

Nie oceniaj, po prostu idź na wybory

A może jest tak, że Polska jest w ścisłym strategicznym sojuszu z Rosją, tylko nikt z rządzących nam tego nie mówi? Kiedy patrzę na „serdeczne i życzliwe” spotkanie kardynała Nycza z patriarchą rosyjskiej cerkwi prawosławnej, to wydaje mi się, że granice zostały przekroczone. Zastanawiam się, jak sobie radzi z tym to bardziej konserwatywne, katolickie skrzydło w KO.

PiS zostawił nam kościół bez Boga. Konserwatywni politycy w KO zaczynają dostrzegać, że pojęcia „kościelny” i „katolicki” to dzisiaj dwie różne rzeczy. Radosław Sikorski, konserwatywny przecież polityk, powiedział mi kiedyś w rozmowie, że on przez wiele lat żył w przekonaniu, że razem z kościołem ramię w ramię walczą przeciwko komunie o demokrację. A okazało się, że tylko przeciwko komunie.

**
Paulina Siegień – dziennikarka współpracująca z „Gazetą Wyborczą” i „New Eastern Europe”. Mieszka w Gdańsku, kocha Kaliningrad, wakacje woli spędzać na Podlasiu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij