Wyglądają, jakby niczego nie ogarniali, mówią, jakby niczego nie ogarniali, zachowują się, jakby niczego nie ogarniali. Ale nie dajmy się zwieść pozorom – oni naprawdę niczego nie ogarniają.
No bo tak: dziwne gry z Ziobrą zamiast przygotowania państwa na jesienną falę pandemii – najbardziej groźnej dla wyborców obozu władzy, relatywnie starszych od średniej. Wrzucenie piątki dla zwierząt, której nie może ścierpieć najtwardszy elektorat wiejski. Wyrok TK w sprawie aborcji, który nie podoba się trzem czwartym społeczeństwa, a wyborców młodszych odrzuca od PiS na zawsze. Podwyżki dla policjantów traktujących gazem posłanki i zatrzymujących dziennikarki przy braku podwyżek dla pielęgniarek i ratowników medycznych.
Mało? No to jeszcze: ideologiczne szarże ministra edukacji w czasie wyjątkowo traumatycznym dla uczniów, rodziców i nauczycieli. Miliony przelane celebrytom, gdy całe branże zostają bez pomocy, zaskakiwane lockdownem (sprawdzić, czy nie górale). Zarzuty wobec lekarzy, że się nie dość angażują w walkę z pandemią. I jeszcze plany nieomal samotnego weta budżetu Unii, które może przynieść finansową katastrofę. A w tle co tydzień umiera o kilka tysięcy Polek i Polaków za dużo, co wiemy z danych GUS o zgonach – bardziej adekwatnych i tyleż bardziej ponurych niż statystyki Ministerstwa Zdrowia.
czytaj także
Czy oni oszaleli? Kaczyńskiemu odjechał peron? A może wcale nie, może mają gdzieś wizerunek i skutki własnej polityki, bo i tak planują wprowadzić jakiś nowy stan wojenny? Przecież w tym szaleństwie musi być jakaś metoda!
Tyle że ani nie musi, ani to szaleństwo. Konsekwencje polityki ostatnich miesięcy już są straszne – vide zapaść ochrony zdrowia – i mogą być jeszcze straszniejsze, ale ani nie stoi za tym szatański plan, ani też kluczowi politycy obozu władzy nie stracili rozumu. Przynajmniej tego instrumentalnego, co każe używać najlepszych dostępnych środków do realizacji możliwych celów. Po prostu do tych celów dążą osobno. Bo nie ma już żadnego obozu władzy, tylko tygiel, w którym jedni gracze próbują zatopić drugich.
Racjonalny jest Ziobro, który gra na pozyskanie twardego elektoratu przy prawej ścianie, wiedząc, że Kaczyński przejąć PiS-u mu nie pozwoli. Racjonalny jest Kaczyński, który próbując utrzymać resztki jedności swego obozu, zachodzi tegoż Ziobrę z prawej flanki, prezentując lepszy – bo sprawczy, a nie retoryczny – zamordyzm (pały i gaz), ideologiczny radykalizm (Przemysław Czarnek) i suwerennizm (weto). Racjonalny jest Morawiecki, który chcąc utrzymać władzę, musi grać w grę Kaczyńskiego, a jednocześnie mieć nadzieję, że Niemcy pozwolą mu wyjść z brukselskich negocjacji z twarzą i pieniędzmi (żeby móc rządzić i mieć za co rządzić). Racjonalny jest wreszcie Duda, który już nic nie musi i nie ma powodu się wychylać, skoro i tak trzeci raz go nie wybiorą, ale też będzie każdemu układowi władzy do rządzenia niezbędny.
A kiedyś? Kiedyś też byli racjonalni. Wbijali sobie sztylety (no dobrze, szpilki, to nie Florencja Medyceuszy), podgryzali sobie gardła, podkładali sobie świnie (czyli np. kompromitujące za granicą ustawy). Ale to wszystko pod dywanem. Dziś dywan zeżarto. I nie żeby w międzyczasie tak bardzo upadły obyczaje czy zaniknął wstyd. Po prostu zmieniła się koniunktura.
W pierwszej kadencji symboliczne zerwanie władzy z niedasizmem poprzedników, a także spełnione obietnice socjalne podtrzymywały dobrą koniunkturę polityczną. Nieudane reformy bywały uciążliwe, ale nie katastrofalne, zresztą dawało się je obejść. Problemy w szkole? Od czego są korepetycje i placówki prywatne. Ochrona zdrowia kuleje? Nic nowego, a poza tym jest ta prywatna, na którą stać coraz więcej Polaków. Spory z Unią Europejską? No są, ale swoich i wrogów mobilizują z grubsza po równo, a pieniądze jakoś płyną. Z babami gorzej, ale jak się wkurzyły, można się było o krok cofnąć.
czytaj także
W tych tłustych latach walka o zasoby toczyła się w najlepsze, ale to była wciąż kłótnia w rodzinie. Kwestii spadku i dziedziczenia nie było w agendzie, bo raz, że senior rodu nigdzie się nie wybierał, a dwa, że wszyscy w obozie władzy życzyli mu zdrowia. Bo wszyscy wiedzieli, że bez niego mogą się wziąć za łby, a wróg tylko czeka. Że ta pięść zaciśnięta, ta ręka milionopalca to więcej niż same palce. Tym bardziej że wiosenną pandemię dało się przeżyć. I w końcu wygrać wybory.
Aż przyszła jesień. Zbigniew Ziobro już wiedział, że może grać tylko na siebie, choćby kosztem wywrócenia łódki. A Polacy zaczęli dostrzegać, że jest źle. Młode kobiety i starsi rolnicy, z przeciwstawnych w pewnym sensie powodów. Ci zamknięci w czterech ścianach i ci zmuszeni ryzykować życie pracą na pierwszej linii frontu. Wszyscy, którym zajrzało w oczy widmo samotnej śmierci na jakimś przepełnionym SOR-ze.
czytaj także
Kaczyński nie ma dziś żadnego wielkiego planu, choć patrząc na chaos, jaki ogarnia polskie państwo, niektórzy z nas pewnie by chcieli, żeby miał. Żeby chociaż to była prawda, że on przewiduje na te kilkanaście ruchów do przodu. Że choćby się paliło i waliło, jest w tym jakiś sens i zamysł. Ale nie ma.
Państwa nie przygotowano na jesienną falę zachorowań, bo ludzie w rządzie wierzyli, że tragedii chyba nie będzie, skoro wiosną się udało. Wyrok trybunału nie był pomysłem na przykrycie pandemii, tylko zapomnianym planem na spacyfikowanie konfederatów. Piątka dla zwierząt nie służyła przyciągnięciu młodych wyborców, tylko realizacji osobistego marzenia prezesa. „Obrona kościołów” nie miała – niczym mit smoleński – skonsolidować twardego elektoratu na trudniejsze czasy, tylko przedefiniować niekorzystny dla władzy konflikt. To wszystko były efekty braku wyobraźni, doraźnych decyzji, osobistych fanaberii, nerwowych reakcji i ich niezamierzonych konsekwencji.
czytaj także
To wszystko nie znaczy jednak, że władza leży na ulicy. Nawet nie dlatego, że protesty na ulicach są dziś mniej liczne, bo zawsze – jak nie teraz, to na wiosnę – mogą wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Po prostu obóz władzy będzie się jej trzymał jak Jaruzelski socjalizmu, niemal do samego końca, skoro kluczowym politykom (coraz mniej) Zjednoczonej Prawicy grożą zarzuty kryminalne. Ani Ziobro, ani Morawiecki, ani też Kaczyński nie mogą już zbywać hasła „będziesz siedział!” wzruszeniem ramion. Szeregi zwolenników obozu władzy identyfikujące się z jej przekazem medialnym spodziewają się zapewne, że zwycięska opozycja wywiesi ich na latarniach, a przynajmniej wytarza w smole i pierzu na rynkach miasteczek i placach pod remizami.
Razem przypomina to nieco drugą połowę lat 80. Młodzi ludzie są ostro wkurzeni i wychodzą na ulicę mimo kolejnych aktów bezprawia ze strony służb. Część ludzi bliskich władzy, korzystając z kryzysu, próbuje się zabezpieczyć finansowo na przyszłość. Rząd może i nawet chciałby coś poprawić, ale już mało nad czym panuje. Sama władza trzyma się głównie mocą braku wyraźnej alternatywy, choć ta może – w oczach Polaków – wyrosnąć w każdej chwili. Stary lub nowy lider czy partia mogą z miesiąca na miesiąc nabrać politycznego ciężaru.
Warto w tej sytuacji – ucząc się na sukcesach i na błędach poprzedników sprzed ponad 30 lat – być gotowym nawet na bardzo egzotyczne sojusze i daleko idące kompromisy, w tym koalicje od Zandberga po Gowina. I mieć choćby zarys planu rekonstrukcji ustroju, przygotowania ochrony zdrowia na przyszłe pandemie czy powiązanie adaptacji do zmiany klimatu z odbudową po kryzysie. Dziś opozycja zwalcza się przede wszystkim nawzajem, a sami zwolennicy nie bardzo wierzą w jej gotowość do rządzenia.
Oczywiście ludzie nie wybierają partii, oceniając szczegółowo ich programy; woleliby mieć jednak wrażenie, że ich liderzy wiedzą, dokąd i jak chcieliby zmierzać. Nie ma też sensu dążyć do wymuszonej jedności; warto jednak pamiętać, że nawet egzotyczne sojusze mogą oddalić widmo katastrofy. Tym bardziej w sytuacji, gdy rząd Zjednoczonej Prawicy swój kompas i swoją spójność utracił już dawno temu.