Największy kapitał polskich miast? To, że ludzie wiedzą, że coś się musi zmienić.
Jakub Majmurek: Twoje prace, takie jak Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich, czyli palma na rondzie de Gaulle’a w Warszawie, oraz Dotleniacz na placu Grzybowskim silnie ingerowały w przestrzeń miasta, zmieniając ją fizycznie, społecznie, estetycznie, wreszcie symbolicznie. Można powiedzieć, że właściwie prowadziłaś tymi pracami własną politykę miejską.
Joanna Rajkowska: Tak, te pracy były działaniem politycznym.
A jaki jest twój stosunek do polityki lokalnej w bardziej konwencjonalnym sensie? Interesuje cię ona, bierzesz w niej udział, głosujesz?
Nie głosuję w polskich wyborach miejskich.
Dlaczego?
Bo nie mieszkam już w żadnym polskim mieście. Mieszkam parę miesięcy w roku na polskiej wsi, tam mam swoją pracownię. Oprócz tego mieszkam w Londynie. Jakiś czas temu wylogowałam się z Warszawy. Ciągle współpracuję z tym miastem, a właściwie z jedną instytucją, Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dzięki temu przyjeżdżam tu czasem w sprawach zawodowych. Współdziałam teraz przy nowych projektach raczej z Łodzią, bardziej czuję się z nią związana niż z Warszawą.
Jakie projekty tam obecnie realizujesz?
Od wielu miesięcy, jeśli nie lat – realizujemy w Łodzi Pasaż Róży.
Czemu wyjechałaś z Warszawy?
Złożyło się na to wiele czynników, w dużej mierze osobistych. Ale swój wpływ miało także to, że nie byłam już dłużej w stanie współpracować z instytucją, z jaką byłam związana – z Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski oraz z władzami Warszawy. Wszyscy wiemy, co się działo w CSW przez parę lat, nie chcę tego komentować.
A jak się czułaś w samym mieście? Miałaś poczucie wsparcia ze stron władz i urzędników przy realizacji swoich projektów?
Żadnego.
Zawsze czułam się jak petentka. Mam czasem wrażenie, że Warszawa byłaby najszczęśliwsza, gdybym tu nigdy nie zamieszkała.
Obecna władza nie jest lepsza od PiS-u. Realizuje neoliberalny program, w którym zwyczajnie nie ma miejsca na sztukę publiczną. PiS przynajmniej otwarcie nienawidził palmy. Reprezentowała ona to wszystko, co nie mieściło się w ich wizji Warszawy. Ale gdy zobaczyli, że nienawiść do palmy szkodzi im wśród części elektoratu, udostępnili mi przynajmniej jakiś garaż do produkcji nowych liści. PO palmy nienawidzi na zimno. Odmawia spotkań, ucina komunikację, wokół projektu jest milczenie.
W Warszawie było pod tym względem gorzej niż w innych miastach?
Na pewno gorzej niż na przykład teraz w Łodzi. Tam czuję wsparcie polityczne od władz miasta. Czasem rozbijamy się o niższych urzędników, procedury, biurokrację, ale to wsparcie jest widoczne. Ja wiem, co się mówi o Łodzi, znam problemy tego miasta. Bieda, degeneracja tkanki miejskiej, mafia, oligarchia. Ale nam się tego wszystkiego do tej pory udało uniknąć. I widzę, że pewni politycy myślą o tym, jak działaniami artystycznymi i społecznymi można by generować zmianę obliczoną na pokolenia. W Warszawie takiego myślenia o kulturze, podmiotowego traktowania artystów w ogóle nie ma.
Nieistniejący już „Dotleniacz” na pl. Grzybowskim w Warszawie
A jak to wygląda w Londynie? Jest lepiej?
Tam są zupełnie inne problemy. Byłam kompletnie nieprzygotowana na to, jak sztywna, jak silna jest tam hierarchia klasowa. Pochodzi jeszcze z czasów Imperium, gdy królowa Wiktoria nosiła tytuł Cesarzowej Indii – naprawdę niewiele się zmieniło pod tym względem.
I cokolwiek byś robił, tego nie przeskoczysz – każdy ma w Zjednoczonym Królestwie przypisane miejsce w klasowej strukturze. Dla ludzi z Polski to szczególny szok, bo u nas tego w zasadzie nie ma. Przedwojenne hierarchie rozwaliła wojna i PRL.
I bardzo dobrze – inaczej do tej pory czapkowalibyśmy przed dziedzicami. Nowe hierarchie, te, które kształtowały się w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat, ciągle jeszcze nie okrzepły. A przynajmniej nie tak jak na Wyspach.
I artystka taka jak ty, pracująca na tkance społecznej, ma dzięki temu w Polsce większą przestrzeń do działania?
Tak. Wiesz, co jest największym kapitałem polskich miast? To, że ludzie wiedzą, że coś się musi zmienić. Że wyszliśmy z jednego systemu, że ciągle w pełni nie weszliśmy w nowy, że jakaś zmiana, jakiś marsz w nowym kierunku są potrzebne. Tego nie ma w zamożnych krajach Europy Zachodniej. Tam jest przekonanie, że mają najlepszy na świecie system i tylko trzeba pilnować, by inni go nie zepsuli. Na przykład imigranci.
A widzisz jakiś podmiot w Polsce, który byłby w stanie pokierować tą zmianą? Są nim samorządy?
W ogóle! W Warszawie samorząd deleguje odpowiedzialność na NGO-sy, sam nie ma żadnego pomysłu, żadnej wizji. Podmiotem są artyści. To oni mają propozycje zmian, nowych form organizacji, użytkowania i aranżowania miejskiej przestrzeni. To artyści i architekci mogą prowadzić prawdziwie nakierowaną na zmiany politykę miejską, nie samorząd.
Ale praktyka artystyczna, o architekturze nie wspominając, też nie jest wolna od nacisków sił rynkowych.
Oczywiście, że nie. Musimy je jakoś kontrolować. Ja mam taki pomysł, by wprowadzić kontrolę cen na rynku sztuki: niech każde dzieło sztuki kosztuje tyle samo, według powierzchni albo kubatury. Niedawno w Londynie prawie przekonałam do tego jednego kuratora (śmiech).
„Zmiana społeczna następuje systemowo, to znaczy we wszystkich obszarach jednocześnie” – opowiada Joanna Rajkowska w ramach projektu „Artyści w sieci”
Czy ten problem z brakiem wizji miasta i oddaniem go rynkowi nie ma globalnego charakteru?
Na pewno. Bo i problemy miast są globalne. Ale jest różnica między Hanną Gronkiewicz-Waltz a byłym burmistrzem Bogoty Antanasem Mockusem. Mockus w ciągu jednej kadencji, także posługując się metodami z dziedziny sztuki, zrobił z Bogoty dużo czystsze, bezpieczniejsze i bardziej równościowe miasto. Nic takiego nie dzieje się w polskiej stolicy. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie ma ani takiego horyzontu intelektualnego, ani tego rodzaju odwagi.
Jakich postulatów oczekiwałabyś od idealnej kandydatki lub kandydata do ratusza dużego polskiego miasta?
Na pewno jakimś minimum są szkolenia dla urzędników, jak postępować albo raczej jak nie postępować z artystami starającymi się współpracować z miastem (śmiech). A tak w wersji maksimum, to oczekiwałabym, że taka osoba zaprosi artystów, urbanistów, sojologów, kuratorów i architektów. Że usiądzie z nimi i przedstawi im jakiś swój pomysł na miasto. Na przykład taki: „Chcemy, by Warszawa stała się autentycznie międzynarodowym, kosmopolitycznym, multikulturowym, zielonym i równościowym miastem. Chcemy wspierać nowe formy spółdzielczej produkcji i chcemy podjąć działania antykorporacyjne”. I teraz taki sztab się zbiera, spotyka z mieszkańcami, urzędnikami, różnymi instytucjami i zastanawia się, jak ten plan urzeczywistnić. Jaki kształt przestrzeni publicznej temu służy, jakie symbole i urządzenia symboliczne – (takim był na przykład Dotleniacz) pomogą transformacji Warszawy w tym kierunku. Jak w tym celu przebudować stolicę, jak z tymi nowymi rozwiązaniami zintegrować już tu żyjących mieszkańców. A na końcu – żeby ta kandydatka czy ten kandydat wraz ze swoim sztabem zaczęli opracowywać nową legislację dotyczącą realizacji projektów w przestrzeni publicznej.
Innymi słowy idealne władze miejskie powinny zaprosić do stałej koalicji artystów.
I nie tylko! (śmiech).
Joanna Rajkowska (1968) – autorka filmów, instalacji, akcji i interwencji artystycznych w przestrzeni publicznej, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Rajkowska jest jedną z najżywiej dyskutowanych współczesnych polskich artystek. Jej najbardziej znane realizacje z ostatnich lat – Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich (2002–) i Dotleniacz (2006–2007) – przybrały formę rzeźb społecznych zainstalowanych w przestrzeni miejskiej Warszawy. Instalacje były pretekstem do obserwacji i pobudzenia interakcji międzyludzkich, wywołania inicjatyw oddolnych oraz dyskusji o przeszłości i pamięci miejskiej przestrzeni wspólnej. W 2007 roku artystka otrzymała Paszport „Polityki” za „niezwykłe projekty realizowane w przestrzeni publicznej, za wyciąganie ręki w kierunku błąkającego się po mieście człowieka”.
***
Czytaj także: Rajkowska. Przewodnik Krytyki Politycznej
Rajkowska. Przewodnik Krytyki Politycznej to pierwsza książka poświęcona twórczości jednej z najważniejszych polskich artystek wizualnych ostatnich lat. Twórczość Joanny Rajkowskiej przedstawiają krytycy, antropolodzy, socjolodzy. O pracach – od pomysłu przez realizacje po reakcje, jakie wywołują – opowiada także sama artystka w esejach oraz w rozmowach z Igorem Stokfiszewskim i Arturem Żmijewskim. Barwnie ilustrowane autokomentarze tworzą miniopowieść o sztuce i polityce.