Sporu o drobny handel nie można zamknąć w prostym stwierdzeniu, że kupcy opierają się koniecznej modernizacji.
Debata o miejscu handlu w Warszawie wraca raz po raz. Pretekstem staje się zazwyczaj likwidacja targowiska (częściej niż powstanie nowego): koniec Jarmarku Europa na Stadionie Dziesięciolecia (w 2007 r.), obrona hali Kupieckich Domów Towarowych na placu Defilad (w 2009 r.), protesty przeciwko modernizacji Hali Banacha (w 2009 i 2010 r.).
Odbywają się debaty dotyczące bazarów jako przestrzeni innowacji społecznej, a artyści i architekci podejmują próby, żeby z jednej strony zachować spontaniczny charakter targowisk, z drugiej zaś uczynić je bardziej estetycznymi. Szczególnie widoczne na tym polu były projekty Oli Wasilkowskiej – Wciąż nie ma jednak powszechnej zgody co do tego, jak powinien wyglądać handel w Warszawie, w jakiej formule i gdzie powinien się odbywać. Kto ma prawo czerpać z tej działalności korzyści? I jak wysokie powinny być zyski, żeby zagwarantować różnorodność towarów i niskie ceny również dla mniej zamożnych osób?
Pytań jest wciąż wiele, ale widać już wyraźny trend. Przez ostatnich kilka lat z Warszawy systematycznie znikają prowizoryczne targowiska. Zamiast nich powstają hale targowe, zazwyczaj na terenach oddalonych od centrum miasta. Jarmark Europa przeniósł się częściowo do hali przy ul. Marywilskiej 44 na dalekim Targówku i na targowisko przy ul. Bakalarskiej, a pozostali handlarze do centrum handlowego w Wólce Kosowskiej. Po hali KDT nie ma już śladu. Na miejscu dawnego Bazaru Banacha powstaje nowoczesna hala, której otwarcie jest planowane na 2013 r. Jednocześnie administracja miejska dąży do uporządkowania mniejszych targowisk i regulacji handlu obwoźnego. Powstała nawet w tym celu specjalna strona informująca o stanie handlu w Warszawie i obowiązujących regulacjach.
Handel w Warszawie stopniowo ulega estetyzacji i coraz mniej jest miejsca na tańsze i bardziej prowizoryczne rozwiązania. Widać to również po zmieniającym się otoczeniu Dworca Centralnego
Handel w Warszawie stopniowo ulega estetyzacji i coraz mniej jest miejsca na tańsze i bardziej prowizoryczne rozwiązania. Widać to również po zmieniającym się otoczeniu Dworca Centralnego. Po remoncie sieciówki wyparły tu sklepy prowadzone przez indywidualnych właścicieli. Od czerwca trwa walka kupców sprzedających w podziemiach przy Dworcu Centralnym. Zaczęło się od protestów i barykadowania się sklepach. Przyczyną była radykalna podwyżka czynszów (nawet o czterysta procent) przez spółkę Warszawskie Przejścia Podziemne. Część kupców zrezygnowała, ale nie wszyscy. Duża grupa została, żeby bronić swojego dobytku. Zamieszkali w sklepach z obawy, że jeśli na chwilę je opuszczą, nie będą już mieli dokąd wracać.
Podobnie jak w przypadku KDT, doszło do brutalnej pacyfikacji. W nocy z 4 na 5 października 2012 roku grupa zamaskowanych osób (najprawdopodobniej ochroniarzy wynajętych przez WPP) zaatakowała drobnych przedsiębiorców i zarekwirowała ich towar. Kilka osób zostało rannych. Dwa tygodnie później do sieci trafił film BEZPRAWIE.WAW, opisujący historię walki kupców o swoje prawa. Sprzeciwiają się oni rosnącym czynszom, ale tym razem konflikt nie dotyczył postępującej gentryfikacji, czyli wypierania handlarzy oferujących tani towar i ich klientów w imię obrony estetyki przestrzeni miejskiej, tylko wyraźnych nadużyć ze strony WPP, których ofiarą padają nie tylko kupcy, ich klienci i wszyscy mieszkańcy Warszawy.
Autorzy filmu pokazują, że cały zysk z najmu lokali w podziemiach jest przejmowany przez prywatną spółkę. Miasto, a konkretnie gospodarujący terenem Zarząd Dróg Miejskich, pobiera od WPP jedynie opłaty za „zajęcie pasa drogowego”. Budzi to kontrowersje, ponieważ WPP nie ma prawa podnajmować pawilonów osobom trzecim, a tym bardziej zamieniać opłaty administracyjnej na czynsz za użytkowanie lokali. Co więcej, w momencie powstawania filmu WPP nie wpłacił 7,5 mln złotych opłaty administracyjnej do kasy miasta za zajęcia „pasa drogowego”. Mimo tego ZDM nie uchylił pozwolenia.
Kupców z podziemi oburza brak wrażliwości administracji miejskiej, która nie broni ich praw, a co więcej, pozostaje obojętna wobec postępowania spółki działającej na szkodę miasta. Kupcy występujący w filmie powtarzają, że skłonni byliby płacić wyższy czynsz, ale do kasy miasta, a nie prywatnej spółce. Reprezentująca w filmie prawniczka broniąca kupców mówi o 2,5 mln miesięcznie, które mogłyby trafiać do kasy miasta. Przedstawiciele Urzędu Miasta odmówili komentarzu do filmu, a w ostatniej chwili dyrektor gabinetu prezydent Jarosław Jóźwiak zrezygnował również z udziału w spotkaniu dotyczącym kupców z podziemi.
Postawa kupców pokazuje, że sporu o handel w podziemiach nie można zamknąć w prostym stwierdzeniu, że opierają się oni koniecznej modernizacji. Kupcy protestują nie przeciwko zmianom i podwyższaniu standardu lokali, ale przeciwko wysokim czynszom, które nie idą do kasy miasta, ale na kontro prywatnej spółki dzierżawiącej za niską cenę miejski grunt. O tym, że porozumienie kupców i administracji miejskiej jest możliwe, świadczy historia wspomnianej już Hali Banacha.
W kontekście deklaracji o chęci współpracy postawa miasta może dziwić, ale staje się zrozumiała, jeśli spojrzymy na analogiczne sytuacje. Obojętność administracji miejskiej wobec kupców przypomina tę wobec lokatorów sprywatyzowanych czy reprywatyzowanych kamienic nękanych przez kamieniczników. Powtarza się argument, że kupcy/lokatorzy zawarli umowę cywilno-prawną nie z miastem, ale prywatną osobą, spółką albo innym prywatnym podmiotem. Miasto nie jest więc stroną. Pojawia się jednak pytanie, dlaczego policja w podziemiach dworca nie broni kupców przed ochroniarzami, którzy działają bez żadnego wyroku, a utrudnia kupcom ponowne wejście do sklepów. Tak samo podczas blokady eksmisji lokatorki z kamienicy przy ul. Hożej 1 policja asystowała komornikowi i pozostawała obojętna na fakt, że kilka godzin wcześniej firma ochroniarska zablokowała wejście do kamienicy i uwięziła w niej lokatorów.
Sytuacja kupców i lokatorów pokazuje, że w sytuacjach granicznych administracja miejska albo się wycofuje, zasłaniając brakiem możliwości działania, albo przymyka oczy na nadużycia, za które płacimy my, mieszkańcy i mieszkanki miasta. 2,5 miliona, która trafia co miesiąc na konto WPP, mogłoby być wydane na edukację, pomoc społeczną czy inne ważne miejskie wydatki. Nękani kupcy i lokatorzy powinni być w sytuacjach zagrożenia chronieni przez straż miejska i policję, a nie dodatkowo przez nie zastraszani. Aby to było możliwe, konieczna jest nie zmiana prawa, ale polityczne decyzje, które sprawią, że prawo będzie egzekwowane tak, by chronić najsłabszych.