Miasto

Łódź kreuje rugby league, czyli jak marnujemy lokalne szanse

O łódzkim klubie rugby w felietonie dla "Dziennika Łódzkiego" pisze Hanna Gill-Piątek.

Pewnie Państwo nie wiedzą, że dwa lata temu Łódź stała się prekursorką wprowadzania nowej dyscypliny sportowej. Po wielu treningach i staraniach w lipcu zeszłego roku rozegrano tu pierwszy w Polsce mecz rugby league, zwanego potocznie rugby australijskim. I to mecz nie byle jaki, bo międzynarodowy, z profesjonalnym brytyjskim zespołem. Nasza drużyna w całości składała się z łódzkich zawodników, wyjątkiem był angielski szkoleniowiec, którego dziadek był Polakiem i z tego powodu chciał zagrać w biało-czerwonych barwach.

Myliłby się ktoś, kto machnąłby ręką i powiedział, że to tylko nowa odmiana znanego sportu, znanego naszym kibicom ze stadionu Budowlanych. Od końca XIX wieku Rugby league jest zupełnie oddzielną dyscypliną, drużyna liczy trzynaście, a nie piętnaście osób, gra jest bardziej dynamiczna, zasady zupełnie inne. „Trzynastki” pochodzą z przemysłowych osiedli północnej Anglii i stamtąd zawędrowały do USA, Francji czy Nowej Zelandii, by w Australii stać się jednym z najpopularniejszych narodowych sportów.

Choćby to robotnicze pochodzenie sprawia, że sport ten bardzo pasuje do Łodzi.

Łódzki klub rugby league nazywa się Magpies, czyli po polsku Sroki.

Cały felieton czytaj na www.dzienniklodzki.pl

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij