Miasto

Gill-Piątek: Jak Camerimage wróci do Łodzi

Marek Żydowicz nas nie kochał. On kochał tylko nasze pieniądze - pisze w "DO" Hanna Gill-Piątek.

Kiedy niemal trzy lata temu za Markiem Żydowiczem zatrzasnęły się z hukiem bramy Łodzi, niemal całe miasto pogrążyło się w żałobie po festiwalu Camerimage. Bo taki światowy, no, europejski przynajmniej, bo gwiazdy, bo taka promocja dla miasta. Mało który zwyczajny mieszkaniec kiedykolwiek wstąpił choć czubkiem buta na festiwalowe salony, ale przywiązanie ulicy do odbitej Toruniowi „wizytówki” było wielkie. Niektórzy rzucili się nawet do okupowania sali obrad Rady Miejskiej, inni łkali w dziennikarskie rękawy.

Ja nie płakałam po Żydowiczu , bo z racji bliskiego sąsiedztwa dobrze przyjrzałam się planom i panom, którzy tworzyli z miastem spółkę Camerimage Łódź Center (CŁC). I zobaczyłam przyszłość w postaci ruiny finansowej i mega-Biedronki wystawionej z pompą na gruzach zabytkowej elektrowni EC-1 przed moimi oknami. Za ten brak udziału w zbiorowej histerii po światowej klasy festiwalu nadal paru znajomych nie mówi mi „dzień dobry”.

Jeśli miałabym znaleźć najlepsze określenie na to, czego padliśmy ofiarą, wybrałabym chyba słowo „uwiedzenie”.

Przyjmując Żydowicza, zachowaliśmy się jak nieco histeryczna pani w wieku balzakowskim, której sprytny kochanek obiecuje miłość, sławę i góry złota w nieokreślonej przyszłości.

A póki co jest w pewnych kłopotach, więc wnosi do związku honory (czyli siebie, festiwal i Davida Lyncha na „słupa”), sam zaś zadowala się pozycją utrzymanka. Dodajmy, że w tym przypadku dość drogiego.

Poprzednie władze Łodzi (oraz ich pozostałości we władzach obecnych) mają zresztą taką tendencję. Dają się na przykład raz po raz przelecieć jakiemuś „inwestorowi”, który burzy kolejny zabytek, solennie przysięgając postawić w tym miejscu budynek nowy i piękniejszy, a przede wszystkim rozsławiający nas w świecie. A że zostaje z tego dziura w mieście, na której funduje się najwyżej dziadoparking, to trudno.

Zaprzeczenie, złość, targowanie się, depresja, akceptacja – te pięć klasycznych faz żałoby po utracie Camerimage przeszliśmy jak dziecko świnkę. Bez powikłań i szybko. Nowe władze najpierw próbowały rozsądnie rozmawiać o powrocie festiwalu do Łodzi, ale się nie dało. Zaczęto zatem liczyć, ile nas ta przygoda kosztowała, razem z planami wybudowania centrum festiwalowego i innych mało potrzebnych rzeczy. Zrobiono audyt, oszacowano stracone miliony. Wyszło bardzo źle. Właściwie nadal trwa szarpanina o odzyskanie praw do części zabytkowych terenów, które ekipa Kropiwnickiego sprzedała fundacji Żydowicza za – lubię to sobie przypominać – 3 982 złote.

Dziś już wiemy, że Marek Żydowicz nas nie kochał. On kochał tylko nasze pieniądze, które zresztą w formie wynagrodzenia pobierał jeszcze długo po tym, jak biedna i nieświadoma Bydgoszcz przyjęła jego karesy. 17 tysięcy to naprawdę niezły grosz. Problem w tym, że w spółce CŁC nadal ma większość, bo reprezentuje dwie fundacje, a miasto ma tylko jeden głos. I przez to złośliwie robi nas, jak chce. Do czasu.

Mam dobrą wiadomość dla wszystkich, którzy trzy lata temu płakali. Właśnie odbyło się walne zebranie zarządu CŁC, na którym pierwotnie wart w sumie 4 miliony znak towarowy Camerimage wyceniono na złość miastu na zero złotych . Do tego poziomu zdewaluowało się też o połowę tańsze logo Davida Lyncha. Mamy także na zbyciu za 10 procent wartości projekcik Gehry’ego . Może ktoś się skusi, pół miliona to okazyjna cena, a będzie ładnie ozdabiać ogródek.

Wiceprezydent Marek Cieślak reprezentujący Łódź w tych kokosowych interesach po walnym jest smutny. A ja wcale. Bo przyszedł mi do głowy pomysł, że teraz sami możemy zrobić sobie Camerimage. Bez Żydowicza.

Skoro znak festiwalu jest nie jest nic warty, po prostu go sobie weźmy. Żaden sąd nam nic nie zrobi, bo przecież na tyle wycenił go sam prawowity właściciel. I tak właściwie za wszystko płaciliśmy z miejskiej kasy, część z tych pieniędzy nawet udało się uratować. Zróbmy zatem porządny Camerimage własnymi rękami, czemu nie. Przecież potrafimy.

Ja w zamian za tę ideę rezerwuję sobie bezpłatne logo Davida Lyncha. Będę z nim robić to, co Marek Raczkowski niegdyś z polską flagą . Może przynajmniej w ten sposób zachęcę łodzian do sprzątania po swoich psach. W końcu nie będą to już zwykłe kupy, tylko światowe i gwiazdorskie.

Felieton ukazał się na łamach „Dziennika Opinii”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij