Kraj

Dorosły chłop, a nie wie, co to plemnik

Sprawa plemników i zarodków wraca dzięki debacie o finansowaniu in vitro. W pakiecie dostajemy pokaz braku elementarnej wiedzy polityków, zmanipulowane opowieści o szczęściu rodzin i dysputy filozoficzno-etyczne o tym, w którym momencie zaczyna się człowiek.

Gdy Szymon Hołownia mówi, by szykować popcorn na kolejne posiedzenia Sejmu, wiem, że nie żartuje, bo w dopiero co rozpoczętej X kadencji politycy biegną w sztafecie absurdu. Na rekord postanowił pójść Marcin Horała, który nie odróżnia plemnika od zarodka.

Spełniamy marzenia kobiet (niektórych)

Sprawa plemników i zarodków wraca do polskiej debaty publicznej dzięki debacie o finansowaniu z budżetu dostępu do in vitro. W pakiecie z in vitro dostajemy pokaz braku elementarnej wiedzy polityków, zmanipulowane opowieści o szczęściu rodzin i dysputy filozoficzno-etyczne o tym, w którym momencie zaczyna się człowiek (gdy się rodzi – mam nadzieję, że pomogłam).

Każdy obywatel interesuje jednak polską prawicę – czyli większość partii w tym kraju, nie tylko te skrajne – jedynie w teorii jako potencjalna siła robocza i mięso armatnie. A więc wtedy, kiedy nie potrzebuje pomocy od państwa, zaś jego przetrwanie spoczywa na barkach kobiet do momentu, aż nie dorośnie i nie zacznie wytwarzać PKB.

Tak, dobrze czytacie. Nikogo po stronie przeciwnej lamentującego nad moralnym wymiarem medycyny PiS-owi nie obchodziłoby in vitro, gdyby w dużej mierze nie dotyczyło ono poprawy demografii, ale także zdrowia reprodukcyjnego mężczyzn, a konkretniej – ich niepłodności, która decydentom spędza sen z powiek bardziej niż na przykład sepsa u ciężarnej kobiety.

Z ambony sejmowej słuchaliśmy jednak głównie o wspaniałomyślnej chęci realizacji praw Polek. Niestety tylko tych, które pragną mieć dzieci, lecz nie mogą zajść w ciążę, tak jakby macierzyństwo było niekwestionowanym marzeniem każdej z nas, jak gdyby w czasie rządów PiS kobiety z powodu zaostrzenia prawa aborcyjnego nie umierały w szpitalach, musząc czekać na śmierć płodu, zaś matki osób z niepełnosprawnościami nie zabijały się o własne nogi, by zapewnić przetrwanie swojej rodzinie.

„Prawo do szczęścia, jakim jest dziecko” uchodzi za świętość, choć nikt nie zastanawia się nad tym, jak zadbać o dzieci, które już na świecie są, albo powstrzymać narodziny tych, które nie są planowane i chciane. Politycy, jak Kosiniak-Kamysz, chętnie powołują się na argument o sprawiedliwości społecznej, mówiąc, że w tej chwili dostęp do in vitro mają najzamożniejsi. To prawda i zmiany są konieczne.

Jednak posiadanie dziecka wiąże się z odpowiedzialnością i wydatkami, na które – jak zakładam – pary zmagające się z niepłodnością – są przygotowane. Kto więc będzie głównie korzystał z tej procedury? Bo chyba wciąż nie najubożsi – nawet jeśli stanie się ona bezpłatna. Co innego aborcja czy antykoncepcja – te mogłyby ratować życie i sytuację ekonomiczną najbardziej potrzebujących.

Nie zrozumcie mnie źle, nie zamierzam ważyć niczyjego cierpienia ani licytować się na krzywdy, a wszystkim osobom marzącym o rodzicielstwie życzę tego, by projekt notabene obywatelski i wprowadzający refundację in vitro zyskał poparcie parlamentu i został jak najszybciej wcielony w życie. Ba, cieszę się, że moje składki wesprą ten cel.

Zalety debaty o ustawie o in vitro

Wycieranie sobie jednak twarzy uszczęśliwianiem kobiet i dbaniem o ich prawa w kontekście in vitro przy jednoczesnym spychaniu na margines palących kwestii, jak liberalizacja aborcji albo chociażby dekryminalizacja pomocnictwa w przerywaniu ciąży, jest niczym więcej niż hipokryzją i ukrytym seksizmem oraz ugenderowieniem odpowiedzialności za prokreację i jej konsekwencje.

Wkurza mnie, że w 2023 roku muszę to powtarzać. Ale liczę na to, że w końcu dotrze. Mężczyzna bez recepty może stosować prezerwatywy, ale też tego nie robić, ignorować nasze „nie”, odmawiać pomocy w gabinecie lekarskim, powołując się na klauzulę sumienia, zgwałcić nas w nim i dostać za to dwa lata w zawieszeniu, jak ginekolog z Wrocławia, nie musi płacić alimentów, a do tego, jeśli ma na to ochotę i trochę gotówki, bez trudu zrobi sobie wazektomię.

Morały zamiast leczenia? Jak lekarze i lekarki nie powinni mówić o sterylizacji

W przypadku kobiet nie ma mowy o łatwym i tanim dostępie do antykoncepcji, sterylizacja jest nielegalna, ciąża grozi śmiercią, opieka ginekologiczna i okołoporodowa wiążą się z przemocą, mizoginią i umoralnianiem ze strony lekarzy, a matki traktuje się jak zło konieczne, pozostawiając samym sobie i tak dalej. Mogłabym długo wymieniać dalej te oczywiste nierówności, ale wiem, że są one zmartwieniem kobiet, czyli tematami z cyklu: „nie na teraz”.

Zresztą, skoro bóg dał dziecko, to też da na dziecko, prawda? A gdy potomstwa nie dał? „To my damy wam to, co zabrał PiS. Tacy jesteśmy łaskawi, a w dodatku troskliwi, bo martwimy się o fatalną demografię” – zdają się mówić politycy tworzący nową koalicję.

Edukacja nie do przecenienia

Na tym felietonowym ruszcie chciałabym jednak upiec inną pieczeń, bo rozmowa o in vitro uwidacznia olbrzymie braki polskiego społeczeństwa w zakresie zdrowia i seksualności. W całej opowieści o tym, jak mamy (lub nie) się rozmnażać, najbardziej przerażają mnie wystąpienia polityków, którzy są żywym dowodem tego, co dzieje się, gdy edukacja łączy się z religijną indoktrynacji i społeczną dulszczyzną, a przy tym nie dostarcza przydatnej w życiu codziennym wiedzy, utrzymując podział na to, co prywatne i polityczne, związane z rozumem i ciałem, a przez to przynależne w zróżnicowany sposób płciom.

W programie Moniki Olejnik Marcin Horała sprowokowany przez Krzysztofa Gawkowskiego z Nowej Lewicy zareagował wielkim oburzeniem na sugestię, że mógłby być „zabójcą plemników”.

Polityk PiS-u zaczął swoje wystąpienie w TVN-ie następującym wykładem: „Czy w ramach procedury in vitro powstają tzw. nadmiarowe zarodki? To znaczy czy są hodowani sztucznie nowi ludzie, którzy następnie są wsadzani do zamrażarki i – przepraszam, bo to bardzo brutalne słowa, ale taki jest fakt w tej drażliwej sprawie – później są wyrzucani, utylizowani? Gdyby to nie było elementem procedury in vitro, to nie mam z nią żadnego problemu”.

Wiceprzewodniczący Nowej Lewicy odparł na to: „Jak słyszę o tym mrożeniu zarodków, to chciałem się zapytać – panie ministrze, a ile pan plemników zabił w życiu?”.

„Nie wiem, o czym pan mówi” – przyznał Horała.

„Zabijał pan plemniki, czy nie?” – dociekał Gawkowski i usłyszał w odpowiedzi: „Nie zabijałem żadnych plemników, co za bzdury pan gada?”.

Oczywiście można skonstatować to tak, że polityk PiS-u zwyczajnie palnął głupotę pod wpływem zdenerwowania. Występ Marcina Horały w programie Moniki Olejnik śmieszy i wzbudza politowanie, ale przede wszystkim stanowi przykry dowód na to, czym skutkuje brak edukacji seksualnej. Można drzeć łacha z polityka PiS-u, że – jak to mają prawicowcy w zwyczaju – gada bzdury. Obawiam się, że on naprawdę w nie wierzy i nie do końca wie, jak działa prokreacja. Ale to wcale nie jest domena konserwatystów.

Zdrowie reprodukcyjne to nie tylko rozumienie, jak faktycznie przebiega rozmnażanie, ale także świadomość na temat chorób przenoszonych drogą płciową i tego, jak szanować cudze granice, czyli – mówiąc wprost, nie gwałcić. A wiemy, że niezależnie od przekonań politycznych krzywdzą wszyscy w ramach bezpośredniej przemocy, jak również odmowy stosowania prezerwatyw, wykonywania badań w kierunku HIV, kiły czy rzeżączki i kłamania o swoim stanie zdrowia, o mitach dotyczących seksu już nie wspomnę.

Nie wierzysz? To pewnie dlatego, że nigdy nie randkowałxś, a więc nie usłyszałxś od osoby – często deklaratywnie progresywnej – magicznych słów „jestem zdrowx”, mimo że nigdy się nie testowała.

Piszę o tym wszystkim nie dlatego, by ubolewać czy kpić z Horały i jemu podobnych, bo są ofiarami systemu edukacyjnego, który zawodzi kolejne pokolenia Polek i Polaków, a potem nie daje możliwości nabycia odpowiedniej wiedzy. Wybaczcie, ale same NGO-sy nie nadążą za potrzebami, których nie pokrywa państwo. A efekt jest taki, że właśnie obserwujemy dramatyczny – jak donoszą mainstreamowe media – wzrost zakażeń HIV i innych chorób przenoszonych drogą płciową.

Takie dane podaje Narodowy Instytut Zdrowia – Państwowy Zakład Higieny, który wskazuje, że tylko od początku roku do połowy listopada wykryto 2590 przypadków zakażenia HIV, 2650 przypadków zachorowania na kiłę i 1232 przypadki zachorowania na rzeżączkę. Analogicznie w roku poprzednim były to kolejno liczby 2015, 799 i 447 przypadków rzeżączki. Oczywiście jednym z powodów może być zwiększenie częstotliwości kontaktów seksualnych z uwagi na możliwość ich łatwego nawiązywania w sieci. Ale nie tylko. To, co pozostaje niemal niezmienne, to nieświadomość, jak się zabezpieczać, badać itd. Ale jak ma być inaczej, skoro wiceminister nie wie, co dzieje się z jego plemnikami?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij