O co walczą mieszkańcy warszawskich Sielc?
Joanna Tokarz-Härtig: Zaangażowaliście się w obronę budynku dawnego przedszkola na warszawskich Sielcach, części dzielnicy Mokotów. Marzy wam się, żeby przekształcić go w Sieleckie Centrum Integracji Mieszkańców i dom kultury. Jak w tej chwili wygląda dostępność instytucji kultury w okolicach Sielc?
Marta Jeżykowska: Takie miejsce musi być blisko, a w tej chwili na całym Dolnym Mokotowie – a to ogromny obszar – jest jeden dom kultury – Dorożkarnia na Siekierkach. Potrzebujemy na Sielcach własnego miejsca, bo jak widać po tym, ile osób angażuje się w nasze działania, potrzeby i potencjał są olbrzymie. Chcemy, żeby to miejsce było międzypokoleniowe, dostępne dla dzieci, młodzieży i osób starszych, osób pracujących – a żeby mogło skutecznie działać, musi być blisko miejsca zamieszkania.
Jacek Wajszczak: Chodzi o to, żeby to było miejsce należące do mieszkańców Sielc, a nie wizyta u kogoś, tak jak trochę jest teraz, kiedy trzeba jeździć na Górny Mokotów lub na Siekierki. Ważne, żeby to była taka sąsiedzka przestrzeń, ale większa, bardziej zorganizowana i z pewnym technicznym zapleczem. Fajnie, żeby można było tu na przykład zasadzić wspólnie jakieś krzewy, stworzyć coś z wikliny, obejrzeć razem film lub zrobić sąsiedzką potańcówkę. Żeby to miejsce samo codziennie przypominało o sobie i było zawsze otwarte. Budynek przedszkola, również przez swój ogród, nadaje się do tego idealnie.
Domy kultury na Siekierkach czy Łowickiej, które są bardzo fajne i mają ciekawy program, są zbyt daleko, a przez to nie mają potencjału wspierania sieleckiej sąsiedzkości i lokalności.
Kto jeszcze zaangażował się w obronę dawnego przedszkola?
MJ: Działania w obronie budynku oraz na rzecz powołania tam Centrum Integracji Mieszkańców zostały rozpoczęte przez mieszkańców. Kilka osób zorganizowało spotkanie informacyjne dotyczące planów budowy na terenie ogrodu przedszkola. Informowali o nich za pomocą plakatów rozwieszanych na klatkach schodowych w budynkach na Sielcach. Spotkało się to z dużym oddźwiękiem, na spotkanie przyszło kilkadziesiąt zainteresowanych osób i wtedy podzieliliśmy się na mniejsze grupy, z których każda miała określone zadania. Zaangażowało się mnóstwo osób, od najmłodszych do najstarszych, o najróżniejszych profesjach i poglądach. Połączył nas ten wspólny cel – obrona przedszkola. To między innymi dzięki tej różnorodności mieliśmy ogromne możliwości działania w różnych aspektach. Większość angażujących się osób to sąsiedzi lub „absolwenci” przedszkola, osoby, które niedawno sprowadziły się na Sielce, ale są też ludzie, którzy tu nigdy nie mieszkali i przyjeżdżają specjalnie, żeby nas wesprzeć i walczyć z nami o budynek przedszkola. Bardzo nas cieszy, że sprawa porwała tyle osób. Oczywiście są też osoby, które nie mają czasu aby się angażować, ale wspierają nas i czuje się, że ta sprawa na Sielcach jest po prostu ważna.
A jak to się stało, że to właśnie budynek dawnego przedszkola stał się obiektem starań mieszkańców i sprawą wspólną?
MJ: W 2006 roku zostało wygaszone przedszkole nr 187, formalnie z powodu niżu demograficznego, ale faktycznym powodem była chęć przeniesienia tam przedszkola integracyjnego z Puławskiej 99, które nie miało dobrych warunków lokalowych. Jednak w międzyczasie pojawiły się roszczenia do gruntu, co uniemożliwiło otwarcie nowej placówki. Kiedy na początku ubiegłego roku Partnerstwo dla Sielc szukało przestrzeni na prowadzenie swoich działań, uznało, że świetnie nadaje się do tego budynek po byłym przedszkolu przy Podchorążych. Dlatego też wystąpiło z pismem do burmistrza Mokotowa, wspartym przez szkoły, przedszkola i organizacje z Sielc o zlokalizowanie tam takiego miejsca. Wkrótce pojawiła się informacja, że dla tego miejsca zostały wydane warunki zabudowy na 5-piętrowy apartamentowiec z dwupoziomowym podziemnym garażem, w bardzo bliskiej odległości od okalających ogród budynków. I właśnie wtedy okoliczni mieszkańcy zorganizowali pierwsze spotkanie, dzięki któremu do dziś prowadzone są działania.
Jak opracowywaliście strategię działania? Mogliście liczyć na czyjąś pomoc, profesjonalne doradztwo?
MJ: Mieszkaniec, jeśli chce coś załatwić, musi się wszystkiego nauczyć sam.
Rok temu nie miałam pojęcia, co to jest plan zagospodarowania przestrzennego, co to są warunki zabudowy, nie było mi to do niczego potrzebne.
Większość z nas w ogóle nie miała wcześniej styczności z takimi kwestiami. Kiedy pojawił się problem, godzinami szukaliśmy informacji, do kogo trzeba pójść, co zrobić, kto za co odpowiada, wszystkiego uczyliśmy się metodą prób i błędów. Szukaliśmy wszelkich sposobów, które mogły nam pomóc. Spotykaliśmy się co tydzień i o każdym pomyśle dyskutowaliśmy. Dziś wiemy już znacznie więcej. Przez ten rok poznaliśmy wszystkie szczeble samorządu, wielu radnych Mokotowa i Warszawy, różne biura, urzędników. Odbyliśmy mnóstwo spotkań w tej sprawie.
A jakie konkretnie działania podjęliście?
MJ: Skupiliśmy się na trzech równoległych działaniach. Po pierwsze zależało nam na uchwaleniu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, zachowującego budynek i teren okalający przedszkole na funkcje publiczne z przeznaczeniem oświatowym bądź kulturalnym i utrzymującego teren zielony w nienaruszonym stanie. To jest kluczowy zapis, który chroniłby tę okolicę przed budową apartamentowca. W tej chwili plan w popieranym przez nas kształcie jest gotowy, na początku roku zakończyło się zbieranie uwag mieszkańców i wkrótce powinien zostać zaopiniowany przez Komisję Ładu Przestrzennego m.st. Warszawy, Radę Dzielnicy Mokotów, a potem, mamy nadzieję, wreszcie uchwalony przez radę miasta. Wydaje się, że udało nam się przekonać władze Warszawy i administrację, że proponowany przez nas sposób zagospodarowania tego terenu jest słuszny i odpowiada na potrzeby mieszkańców. Na początku października dużym sukcesem było to, że uwzględniono uwagi mieszkańców do planu, natomiast odrzucono uwagi dewelopera. Cały czas ten proces monitorowaliśmy.
Po drugie staraliśmy się, aby cały układ przedszkola i ogrodu wpisać do gminnej ewidencji zabytków. I udało się doprowadzić do tego, że Stołeczny Konserwator Zabytków podjął taką decyzję, a odpowiednie rozporządzenie ukazało się pod koniec 2014 roku.
Po trzecie najważniejszą i najpilniejszą sprawą były warunki zabudowy dla dewelopera. Stronami w tej sprawie mogą być sąsiadujące wspólnoty mieszkaniowe, które w pełnym porozumieniu złożyły odwołanie do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Zostało ono bardzo szybko rozpatrzone. Jednocześnie wspólnoty złożyły sprawę w sądzie administracyjnym. A po wydaniu kolejnych warunków zabudowy ponownie zaskarżyły je w SKO. Trwa walka z czasem, żeby zablokować budowę, co udaje się od lutego ubiegłego roku, ale nie będzie możliwe dalej, jeśli nie powstanie miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego.
W końcu ogromnym sukcesem jest też stanowisko rady miasta, która jednogłośnie stwierdziła potrzebę utworzenia w miejsce przedszkola Młodzieżowego Domu Kultury i zaapelowała o to do Hanny Gronkiewicz-Waltz. Takie stanowisko nie niesie za sobą żadnych formalnych rozstrzygnięć, ale ma ogromną siłę perswazji w dalszych staraniach, kiedy możemy powołać się na jednogłośne stanowisko rady.
A co z deweloperem i jego prawem do terenu?
JW: W tej chwili deweloper ma prawo do wieczystego użytkowania gruntu części ogrodu przedszkola. Jeśli plan zagospodarowania wejdzie w życie, konieczne będzie wynegocjowanie działki zamiennej. Ponieważ obecnie w Warszawie toczy się wiele podobnych spraw, znalezienie wolnej zastępczej działki nie jest łatwe. Sam deweloper, którego mieliśmy okazję poznać, przyznał w rozmowie, że inwestycja na Sielcach nie jest dla niego priorytetowa i jeśli otrzyma propozycję innej działki, porównywalnie korzystnej z ekonomicznego punktu widzenia, nie będzie w żaden sposób utrudniał procedury zamiany. Chyba nie muszę dodawać, że dla nas to dużo więcej niż prosty rachunek ekonomiczny.
MJ: Sam budynek jest publiczny, roszczenia dotyczyły jedynie dużej części ogrodu. W sprawie budynku, a w zasadzie gruntu pod jego częścią, trwają jeszcze procedury związane z roszczeniami. W sytuacji zapisu o przeznaczeniu tego obszaru na działalność użyteczności publicznej miasto powinno zaproponować działkę zastępczą lub wypłacić odszkodowanie. Niestety to też jest czynnik, który powoduje, że urzędnicy nie są skorzy do działań mających na celu zabezpieczenie budynku przed niszczeniem. Słyszymy często, że „jak są roszczenia, to my nie możemy inwestować, bo możemy zostać posądzeni o niegospodarność”. My na to odpowiadamy, że należy odróżnić wydatki inwestycyjne od bieżącej konserwacji, zwłaszcza gdy wymaga ona niewielkich nakładów pracy, takich jak oczyszczenie rynien czy zabezpieczenie powybijanych okien.
Czy jest szansa, żeby w budynku przedszkola i ogrodzie coś się wydarzyło, zanim rozstrzygną się wszystkie kwestie własności?
JW: W tej chwili dzięki naszym staraniom i wizycie w Zakładzie Gospodarowania Nieruchomościamiw w budynku pojawili się panowie ochroniarze, zostały też zabezpieczone okna. Mamy nadzieję, że kolejnym krokiem ze strony Zakładu będzie wyczyszczenie rynien i wstawienie brakujących dachówek. Chcielibyśmy włączyć się w te drobne prace remontowe na przykład w ramach inicjatywy sąsiedzkiej, ale na razie z ZGN otrzymaliśmy odpowiedź, że budynek jest wyłączony z użytkowania i nie ma takiej możliwości.
MJ: Staramy się o ponownie włączenie budynku do użytkowania. Moglibyśmy wtedy tam wejść, zrobić podstawowe naprawy i posprzątać. W środku przedszkole wygląda niesamowicie, jakby zostało opuszczone w pośpiechu: stoją jeszcze pianina, leżą porozrzucane książeczki. Wszystkie elementy sanitarne zostały rozkradzione. Przez lata zaniedbań na ścianach pojawił się grzyb, który trzeba natychmiast usunąć.
Czy myśleliście, żeby w swoich staraniach wykorzystać wybory samorządowe lub w jakiś sposób zapobiec ryzyku kroku wstecz po ewentualnej zmianie władz?
MJ: Chodziliśmy do radnych wszystkich klubów, nie było ważne, która partia to zrobi, ale żeby było to skuteczne. Wybory na pewno miały znaczenie o tyle, że skłaniały radnych starających się o kolejne kadencje do pomocy nam. Ale już wcześniej uzyskaliśmy konkretne stanowiska, o które się staraliśmy od blisko roku, procedury administracyjne były w toku, więc nie baliśmy się, że zmiany w składzie rad dzielnicy czy miasta mogą je zahamować czy cofnąć.
JW: Uzyskanie poparcia pojedynczych radnych nie miałoby dla nas większego sensu. Osoby te, nawet jeżeli mają dobre chęci i osobiście nas popierają, zazwyczaj są uwikłane w różne relacje władzy we własnych partiach oraz w zależności międzypartyjnych strategii. Jeżeli są z ugrupowania opozycyjnego, to zgodnie z niepisaną zasadą ich postulaty są skazane na niepowodzenie. Jeżeli są z partii rządzącej, muszą się skonfrontować z „oficjalną linią partii” lub czekać na „zielone światło z góry”.
Z doświadczeń tego roku widzimy, że większość spraw i tak toczy się w biurach i urzędach, i to tam musimy być obecni, śledzić sprawę na wielu poziomach i pomagać urzędnikom pchać ją do przodu.
Ważne też jest, że jesteśmy zróżnicowaną nieformalną grupą osób, wywodzimy się z różnych miejsc i środowisk, mamy różne poglądy na sprawy obyczajowe czy kulturę, ale łączy nas sprawa przedszkola. Myślę, że tego rodzaju ruchy czy grupy, które tworzą się wokół konkretnej sprawy, które nie są wielkimi korporacjami od wszystkiego, mają w mieście przyszłość. Nauczyliśmy się, że w drodze do osiągnięcia wspólnego celu trzeba chcieć rozmawiać, negocjować i dogadać się z ludźmi o różnych poglądach. I nie czekać, aż ktoś zrobi to za ciebie.
Waszym celem jest powołanie publicznej placówki. Czy jako inicjatywa, która o tę zmianę walczy, chcecie się też zaangażować w jej prowadzenie i tworzenie?
MJ: Myślę, że ważne jest, żeby prowadzić konsultacje i rozmowy z mieszkańcami, pytać, jakie są ich potrzeby i czym taki dom kultury miałby być i jakie funkcje pełnić. Chciałabym, żeby to było miejsce, które się dostosowuje i nie ma sztywnych ram funkcjonowania, które odpowiada na bieżące potrzeby i zainteresowania. Żeby program i miejsce tworzyli mieszkańcy, nie urzędnicy.
JW: Pytanie o dom kultury jest też pytaniem o przestrzeń wspólną. Prowadziłem ostatnio projekt Część Wspólna – Sielce, w którym chciałem pokazać, jak wiele ciekawych spotkań i interakcji w przestrzeni dzieje się między nami, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Taka wspólna przestrzeń, przestrzeń publiczna lub po prostu przestrzeń naszego podwórka w pewnym sensie definiuje się sama – wystarczy tylko uważnie przyjrzeć się jej użytkownikom i spróbować ich zrozumieć.
To jest właśnie wielka wartość przestrzeni wspólnej, że mogą się tutaj spotkać różne narracje i różne grupy społeczne. Myślę, że dopiero z takim podejściem można mówić o stworzeniu domu kultury jako miejsca o otwartej formie, wychodzącego w przestrzeń osiedla, a nie placówki ekskluzywnej, skierowanej jedynie do konkretnego odbiorcy. Tym odbiorcą powinien być każdy mieszkaniec osiedla.
Ludzie uciekają w przestrzeń prywatną, w obowiązki rodzinno-prywatne, dlatego ciekawie jest zadać sobie pytanie, czy przestrzeń wspólna jest jeszcze potrzebna, a jeżeli tak, to jak ją wspólnie tworzyć.
Ważne jest zaangażowanie sąsiadów do wspólnej pracy, budowanie wspólnych doświadczeń. Gdy na początku maja zeszłego roku sadziliśmy rośliny wokół ogrodzenia przedszkola, przyłączył się do nas sąsiad, starszy już pan, który bez słowa zaczął z nami przekopywać ziemię, włączając się tym samym w naszą ogrodniczą partyzantkę. Może dlatego, że to był 1 maja (śmiech).
Wspólne działanie, nawet zwykła fizyczna praca, zbliża ludzi i daje możliwość społecznego zaangażowania się na dłużej. Dlatego przy tworzeniu domu kultury warto od samego początku włączać mieszkańców do prostych prac remontowych czy organizacyjnych, żeby mieli poczucie, że są współgospodarzami, a nie gośćmi odremontowanej, podarowanej przez miasto placówki. Później, już w samym ogrodzie, też można by stworzyć takie miejsce do wspólnej pracy, majsterkowania czy ogrodnictwa.
Jak byście podsumowali dotychczasowe doświadczenie walki o przedszkole?
JW: Dowiedzieliśmy się, że wśród mieszkańców istnieje ogromna potrzeba wykorzystania potencjału naszej dzielnicy, że ludzie tutaj mają duże poczucie przynależności, nie zamykają się na innych, afirmują własną sielecką tożsamość i historię. Ciekawe na przykład, że w dzielnicy niektórzy mówią o sobie „sielczanin”, „sielcznka”. Przedszkole ze swoim magicznym ogrodem i architekturą stylizowaną na dworek (śmiech) funkcjonuje w wielu opowieściach i wspomnieniach. Także dlatego tak ważne jest, żeby tej przestrzeni nie oddawać w ręce deweloperów, bez poszanowania tego, kim są tutejsi mieszkańcy i o co im chodzi. Z drugiej strony te działania nie powinny być hermetyczne, ale otwarte na osoby, które przeprowadziły się tu na chwilę, na rok lub dwa, które mają pomysły i chęć poznania swoich sąsiadów.
Kiedy w kwietniu organizowaliśmy akcję i protest wokół przedszkola, przyjeżdżali do nas aktywiści z innych dzielnic i mówili „Wow, macie tu prawdziwych mieszkańców!”. To prawda, jest dzielnia, są ludzie i coś się faktycznie dzieje. Z drugiej strony to jest ciężka, mozolna praca, wysiadywanie na radzie dzielnicy, wydeptywanie ścieżek do urzędników i zdobywanie całej wiedzy o tym. Czasem pojawiają się kolorowe transparenty, coś się dzieje i ma się poczucie, że się zmienia świat, ale dużo jest pracy zupełnie niewidocznej i mniej sexy.
MJ: Większość z nas robi to wszystko poza pracą, część z nas zawaliła inne swoje obowiązki. Zaangażowaliśmy się na maksa, jak trzeba iść na sesję rady dzielnicy, która trwa kilka godzin, to idziemy i siedzimy, żeby pokazać, że nam zależy i jesteśmy obecni. Cała inicjatywa nas wciągnęła, ale pochłaniała też bardzo dużo czasu, więc im dłużej to trwało, tym pierwotna grupa była mniejsza. Ciężko być zaangażowanym na 100 procent przez rok. Ale jednocześnie powiększało się grono odbiorców, ludzi, dla których to miejsce jest ważne, a to daje dużą satysfakcję i chęć do dalszego działania.
Marta Jeżykowska – mieszkanka Dolnego Mokotowa, studentka Socjologii na Uniwersytecie Warszawskim.
Jacek Wajszczak – cyklista, etnolog i fotograf, doktorant Instytutu Kultury Polskiej na UW.