Międzynarodowa Organizacja Pracy stawia sprawę jasno: nie warto zwiększać zatrudnienia, nie dbając jednocześnie o jego jakość.
Jakiś czas temu Henryka Bochniarz w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim stwierdziła, że musimy pogodzić się z tym, że „etatów nie będzie”. Słowa te wywołały zrozumiały opór lewicowych komentatorów i przedstawicieli związków zawodowych. Tegoroczny raport Międzynarodowej Organizacji Pracy, efekt badań przeprowadzonych w 180 państwach, pokazuje, że faktycznie z etatami w globalnej gospodarce jest coraz bardziej krucho.
Zaledwie jedna czwarta ekonomicznie aktywnej ludności może cieszyć się umową o pracę na czas nieokreślony. Salariat, czyli osoby, które dochody uzyskują ze stosunku pracy, na całym świecie wyraźnie się kurczy. Zwłaszcza od kryzysu 2008 roku jego odsetek spada w krajach rozwiniętych, a w krajach rozwijających się tempo jego wzrostu wyraźnie wyhamowało. Co pojawia się w jego miejsce? Różnego rodzaju niestandardowe formy zatrudnienia: samozatrudnienie, praca agencyjna, mikroprace, prace na podstawie umów cywilnoprawnych, nieodpłatna praca w przedsiębiorstwach rodzinnych, w rolnictwie lub w gospodarstwach domowych, wreszcie praca w sektorze nieformalnym.
Jak przewidują eksperci MOP, prawie jedna trzecia miejsc pracy, jakie powstaną w latach 2015–2019, będzie miała nieetatowy charakter.
Ten odsetek szczególnie wysoki ma być w Afryce Subsaharyjskiej – prawie dwie trzecie ludności wchodzącej na rynek pracy w tym okresie nie będzie należeć do salariatu.
Nie jest to dobra wiadomość, zwłaszcza dla pracowników. Raport jednoznacznie wskazuje, że to właśnie etatowe miejsca pracy zapewniają pracującym największe przychody i najhojniejsze świadczenia społeczne. Odsetek salariatu w gospodarce narodowej ciągle pozostaje miarą jej ekonomicznego i społecznego rozwoju. Dziś najwięcej zatrudnionych poza standardowym stosunkiem pracy jest właśnie w Afryce Subsaharyjskiej – salariat stanowi tam zaledwie 20% aktywnej ekonomicznie ludności.
Rozwój niestandardowych form zatrudnienia przyczynia się do wzrostu nierówności społecznych, zarówno w krótkim (niższe dochody osób np. na samozatrudnieniu), jak i w długim okresie (w kontekście późniejszego dostępu do emerytur).
Ale to zła wiadomość także dla gospodarki. Jak czytamy w raporcie MPO, wszystkie te zjawiska stwarzają „zagrożenie dla zagregowanego popytu i rozwoju ekonomicznego oraz dla produktywności”.
Rynek pracy wciąż w kryzysie
A z tworzeniem nowych miejsc pracy w skali globalnej ciągle mamy problem. Z raportu widać, że rynki pracy ciągle walczą z efektami kryzysu z 2008 roku. Globalne bezrobocie w 2014 roku wynosiło 201 milionów osób, o 30 milionów więcej niż przed kryzysem 2008. Na rynek pracy na świecie wchodzi co roku 40 milionów nowych osób.
Kryzys z 2008 doprowadził do trwającej do dziś stagnacji. W 2011 roku wzrost miejsc pracy zatrzymał się na poziomie 1,4% rocznie, w strefie euro – 0,1%. Dla porównania, przed 2008 rokiem zatrudnienie w eurolandzie rosło o 0,9% rocznie. Gdyby po 2008 roku gospodarka rozwijała się w podobnym tempie jak przed kryzysem, wytworzyłaby o 61 milionów miejsc pracy więcej.
Ale nie wszystkie problemy z pracą związane są z kryzysem. Otóż zatrudnienie w badanym okresie rosło trzykrotnie wolniej niż wzrost gospodarczy. Każdy procent wzrostu światowego PKB generuje wzrost zatrudnienia zaledwie o 0,33%. Ta tendencja w przyszłości może się nie tylko utrzymać, ale wręcz wzmocnić. Dlaczego? Coraz większą rolę w wytwarzaniu globalnego PKB (zwłaszcza w krajach rozwiniętych) odgrywa kapitał stały (maszyny, boty i inne programy), a nie praca. Akademiccy ekonomiści, jak Nouriel Roubini, piszą na poważnie, a nie w tonie futurystycznej ciekawostki, o niedalekiej przyszłości, w której „trzecia rewolucja przemysłowa” będzie czynić coraz więcej miejsc pracy zbędnymi. Maszyny będą zastępowały nie tylko niewykwalifikowanych pracowników, ale także tych, których praca wymaga mniej lub bardziej specjalistycznych umiejętności: samosterujące pojazdy w ciągu dwóch, trzech dekad mogą odesłać do historii zawód kierowcy; programy diagnostyczne już niedługo będą radziły sobie z najbardziej skomplikowanymi przypadkami medycznymi równie dobrze jak najlepiej opłacani lekarze.
Carl Benedikt Frey i Michael A. Osborne z Oksfordu prognozują, że rozwój robotyki i komputeryzacji w USA stwarza zagrożenie dla niemal połowy (47%) tamtejszych miejsc pracy. Także tych wymagających skomplikowanych, nierutynowych operacji intelektualnych: od działań na rynku kapitałowym po ocenę sprawy cywilnej wymagającą analizy setek wcześniejszych wyroków. W konsekwencji w skali globu może zniknąc około 140 milionów miejsc pracy wymagających dużej wiedzy i rzadkich umiejętności.
Dodajmy, że będzie to prowadzić do presji na obniżkę pensji, złaszcza w sektorach podatnych na komputeryzację. Presja ta już dziś jest widoczna – od kryzysu udział płac w globalnym PKB spadł średnio o 0,7% (w Unii Europejskiej o 1%). Od 2008 obserwujemy wyraźnie rozejście się wzrostu płac i produktywności. W efekcie powstała luka popytowa wartości 3,7 biliona dolarów – gdyby płace rosły w tym samym tempie co produktywność, o tyle więcej środków znalazłoby się w kieszeni pracowników.
Koszt taniej pracy
Jednak taka tania praca niesie ze sobą koszty. Makroekonomiczne – w postaci spadku zagregowanego popytu – i społeczne. Rosną nierówności, a systemy opieki społecznej, stworzone dla zupełnie innego modelu pracy, różnie sobie w tych nowych warunkach radzą. Z tego powodu coraz więcej osób z nich wypada.
W krajach rozwiniętych liczba osób bez pracy objętych jakąś formą świadczenia dla bezrobotnych spadła z 43,9% w roku 2009 do 34,8% w roku 2013.
Średni czas płacenia składek uprawniających do zasiłku wydłużył się z 40,3 tygodni w 2000 roku do 42,7 w 2013. Jak można zgadnąć, największy spadek liczby osób objętych zasiłkiem miał miejsce w Grecji – wyniósł aż 40%. Narzucony przez Trojkę program oszczędnościowy doprowadził do tego, że zasiłek przysługuje zaledwie 10% pozbawionych pracy Grekom – przy bezrobociu wynoszącym w marcu tego roku 25,6%. Ale problem nie dotyczy tylko pogrążonej w kryzysie Północy. Podobny spadek liczby uprawnionych do zasiłku (o 40%) zanotowała w badanym okresie uchodząca za wzorzec postępowej polityki społecznej Szwecja. W 23 z 29 państw europejskich spadła w latach 2008–2013 także wysokość zasiłku mierzona jako część średniej pensji.
Kurczenie się salariatu stwarza także wyzwanie dla systemów emerytalnych, zbudowanych w większości krajów na składkach płaconych przez pracodawców za pracowników.
Globalnie tylko 35% samozatrudnionych objętych jest jakimś planem emerytalnym.
Nawet w tak rozwiniętej gospodarce jak niemiecka, gdzie samozatrudnieni dobrowolnie mogą uczestniczyć w państwowym systemie emerytalnym, robi to tylko połowa z nich. To społeczna bomba z opóźnionym zapłonem – może wybuchnąć problemem milionów seniorów pozbawionych środków do życia, a niezdolnych już z powodów zdrowotnych do pracy zarobkowej. Przy czym emerytury podlegają podobnej presji jak płace. W latach 2000–2013 dwukrotnie zwiększyła się liczba emerytów na świecie, ale nakłady na ich świadczenia wzrosły tylko 1,5 raza.
Elastyczność i dialog
Jak temu zaradzić? Na pewno wiadomo, czego nie robić. Raport MPO wprost stwierdza, że nie warto zwiększać zatrudnienia, nie dbając jednocześnie o jego jakość. Tania, wyłączona z systemu zabezpieczeń społecznych praca, choć krótkoterminowo może generować zyski, w średnim i dłuższym okresie przynosi tylko koszty i problemy. MPO zaleca dwie rzeczy: po pierwsze reformę państwa opiekuńczego, tak by nadążało za zmieniającą się rzeczywistością; po drugie wzmacnianie instytucji dialogu społecznego takich jak związki zawodowe.
Większość państw na świecie łączy świadczenia społeczne z pracą: nabywa się do nich prawa, odprowadzając składki od pensji. W sytuacji, gdy umowa o pracę na czas nieokreślony coraz częściej staje się przywilejem, konieczna jest reforma tego systemu. Czyli stworzenie mechanizmów gwarantujących dostęp do podstawowych świadczeń – na przykład opieki zdrowotnej – niezależnie od pracy oraz zapewniających bezpieczeństwo w czasie przerw w ekonomicznej aktywności. Choć raport MPO nie wspomina w tym kontekście o minimalnym dochodzie gwarantowanym, jest on rozwiązaniem bez wątpienia wartym przynajmniej dyskusji.
Konieczna jest także reforma systemu emerytalnego wprowadzająca podstawowe świadczenia emerytalne niezależne od składek.
W ostatnich dekadach kraje globalnego Południa podjęły wiele inicjatyw tego typu – na największą skalę Republika Południowej Afryki, Indie (emerytury dla ludności wiejskiej) i Brazylia (emerytury dla rolników i rybaków). Jak zauważają eksperci MPO, choć przynoszą one widoczną ekonomiczną ulgę swym beneficjentom, to ciągle za mało. W 75% badanych państw wypłacane przez państwo, niezależne od zgromadzonych wcześniej składek emerytury nie przekraczają pięciu dolarów dziennie.
Z drugiej strony, uelastyczniając instytucje polityki społecznej, nie można zapominać, że to ciągle praca etatowa pozostaje najbardziej produktywna i gwarantuje najpełniejsze zabezpieczenia społeczne.
Walki o etaty nie możemy odpuścić, zmierzch salariatu wcale nie jest koniecznością.
Można mu przeciwdziałać odpowiednią polityką. Szczególną rolę mają tu do odegrania reprezentujące pracowników instytucje, takie jak związki zawodowe. Ale i państwo, które powinno być dla nich partnerem.
Wzorowej polityki, łączącej innowacje w dziedzinie polityki społecznej i dialog społeczny, autorzy raportu szukają w Ameryce Łacińskiej. To na tym kontynencie w ostatniej dekadzie w największej mierze udało się zredukować społeczne nierówności. Przyglądajmy się więc uważnie Brazylii z jej innowacyjnymi programami społecznymi – emerytalnymi, ale także stypendium rodzinnemu (Bolsa Família), stanowiącemu de facto formę dochodu gwarantowanego dla najuboższych gospodarstw domowych. Patrzmy też na Argentynę i na to, jak po krachu lat 90. ten kraj wyszedł z kryzysu dzięki polityce dbającej o jakość pracy, promującej dialog społeczny, rozszerzanie układów zbiorowych itd.
Praca po polsku
Raport MPO powinniśmy szczególnie uważnie czytać w Polsce. Jesteśmy jednym z liderów Europy, jeśli chodzi o elastyczne formy zatrudnienia, zwłaszcza wśród młodych. Większość osób na samozatrudnieniu nie wybrała z własnej woli tej formy pracy, tylko została do tego zmuszona przez pracodawców. O ile nierówności dochodowe spadły globalnie w naszym regionie, o tyle wśród osób samozatrudnionych wzrosły. Nierówności pogłębia fakt, że polska polityka społeczna pozostaje radykalnie niedostosowana do ekspansji niestandardowych form zatrudnienia. Niedawno Adrianna Rozwadowska pokazała w „Gazecie Wyborczej” na przykładzie zasiłku dla bezrobotnych, jaka jest skala tego nieprzystosowania.
Polski zasiłek ani nie służy aktywizacji bezrobotnych, ani nie zabezpiecza ich ekonomicznie w czasie, gdy są bez pracy. W dodatku „posiadamy jedne z najbardziej wyśrubowanych zasad przydzielania zasiłków w Europie, a uelastycznienie rynku pracy spowodowało, że coraz mniejsza grupa osób spełnia ustawowe kryteria. W efekcie jedynie 14 proc. zarejestrowanych bezrobotnych ma prawo do zasiłku. Dramatyczny spadek liczby uprawnionych do niego pokazują dane Ministerstwa Pracy: w 1995 r. prawo do zasiłku miało ponad 1,5 mln bezrobotnych. W roku 2000 już tylko 550 tys., obecnie – 225 tys”.
Uelastycznienie rynku pracy wpływa także na nasz system emerytalny, znów: głównie na osoby młode. Pracując od początku na umowach cywilnoprawnych, nie mają odprowadzonych żadnych składek na emeryturę, choć często są już po trzydziestce. W długoterminowej perspektywie jest to o wiele poważniejszy problem niż to, czy wiek emerytalny ma u nas wynosić 65 czy 67 lat.
Po 25 latach budowania przewag konkurencyjnych polskiej gospodarki na taniej pracy zaczynamy coraz silniej doświadczać ograniczeń tego modelu rozwoju. Zanim zapłacimy naprawdę drogi rachunek za tanią, śmieciową pracę, zastanówmy się, co robić, by jak najwięcej etatów u nas jednak zostało i by sensownie amortyzować ich brak.
**Dziennik Opinii nr 236/2015 (1020)