Przed Grecją jeszcze 40 lat niewoli długów – pisze Janis Warufakis.
ATENY – Niekończąca się epopeja o długach Grecji stała się już symbolem nieporadności Unii Europejskiej w zarządzaniu kryzysem strefy euro, który musiał w końcu nastąpić. Minęło już osiem lat od bankructwa, a państwo greckie pozostaje niewypłacalne, co stanowi źródło nieprzemijającego wstydu dla europejskich oficjeli. Może właśnie dlatego po ogłoszeniu zakończenia kryzysu euro w prawie całej Europie wykazują oni ogromną determinację, by i na greckim froncie obwieścić ostateczną wiktorię.
Wiekopomna chwila – jak mówią unijni urzędnicy – nadejdzie w sierpniu, kiedy Grecja ma zostać nazwana znów „normalnym” europejskim krajem. Przygotowując się do powrotu na rynki pieniężne (z których rząd grecki był od 2010 roku de facto wykluczony) agencja zarządzająca długiem publicznym zaczęła badać grunt wydając długoterminowe obligacje.
Niestety. Różne wesołe stwierdzenia o „oddłużeniu” albo „czystym wyjściu” z trzeciego greckiego programu ratunkowego czy „bailoutu” tylko maskują paskudną rzeczywistość. Okres, w którym Grecja będzie w szponach zadłużenia (debt bondage) jest właśnie przedłużany do 2060 roku. Europa cementuje niewypłacalność Grecji, udając przy tym, że kraj wychodzi z długów, co pokazuje, że UE wciąż zawzięcie odmawia zajęcia się fundamentalnymi mankamentami strefy euro. To zła wróżba dla wszystkich Europejczyków.
Aby jakiś kraj UE uznać za „normalny”, musi podlegać takim samym środkom kontroli i nadzoru, jak państwa, które nigdy nie dostały bailoutu. Oznacza to standardowe sprawdzenie przestrzegania warunków Paktu Stabilności i Rozwoju, które dwa razy do roku przeprowadza Komisja Europejska w ramach tak zwanej procedury „europejskiego semestru”. Jednak w przypadku państw takich, jak Irlandia lub Portugalia, które skorzystały z bailoutu, przewidziano bardziej rygorystyczną procedurę „postprogramową”: co kwartał są kontrolowane i to nie tylko przez Komisję, ale również Europejski Bank Centralny.
Łatwo zrozumieć, dlaczego droga Grecji będzie dużo bardziej wyboista niż Irlandii lub Portugalii. EBC, w ramach „luzowania ilościowego” (quantitative easing), zaczął wykupywać irlandzkie i portugalskie długi na rynkach wtórnych na długo przed wyjściem tych państw z programu ratunkowego. Dzięki temu rządy obu krajów mogły wyemitować duże ilości nowych papierów dłużnych przy niskim oprocentowaniu.
czytaj także
Grecja z dwóch powodów nigdy nie weszła do programu luzowania ilościowego. Po pierwsze, jej obciążenie długami było zbyt duże, by dało się je w dłuższej perspektywie obsłużyć – nawet z pomocą niższego oprocentowania zapewnionego przez EBC. A po drugie Europejski Bank Centralny był pod presją (głównie ze strony Niemiec), by stopniowo wygaszać program luzowania. Co więcej, „procedura postprogramowa” nie daje państwom Troiki, czyli instytucjom udzielającym Grecji kredytu (Komisja Europejska, EBC i Międzynarodowy Fundusz Walutowy), tak dobrego narzędzia nacisku na Ateny, jakiego najbardziej pragną.
Świętując „czyste wyjście” Grecji z programu ratunkowego, a jednocześnie nie poluźniając żelaznej kontroli nad greckim rządem i wstrzymując restrukturyzację jego długu, europejski establishment po raz kolejny urządza pokaz sprawności w wymyślaniu neologizmów. Dopóki 75 procent greckiego długu publicznego nie zostanie spłacone – czyli najwcześniej do 2060 roku – kraj będzie podlegał procedurze „wzmocnionego nadzoru”, „enhanced surveillance” (co niesie niefortunne skojarzenia ze „wzmocnionymi technikami przesłuchań”).
czytaj także
W praktyce oznacza to czterdzieści dwa lata kwartalnych audytów, w ramach których Komisja Europejska i EBC „we współpracy z MFW” będą mogły zastosować wobec Grecji nowe „środki” (np. zaciskanie pasa, błyskawiczną wyprzedaż publicznego majątku lub ograniczenia dla związków zawodowych). Innymi słowy następne dwa pokolenia Greków będą dorastać w świecie, gdzie Troika i jej „proces” (być może pod inną nazwą) będzie stałym elementem rzeczywistości.
Fetowanie powrotu Grecji do normalności zaczęło się kilka tygodni temu, kiedy rząd w Atenach wyemitował z nadsubskrypcją (czyli inwestorzy złożyli zapisy na większą kwotę niż była dostępna – przyp. tłum.) pierwsze od dawna 7-letnie obligacje, na 3 miliardy euro. Świętującym umknęło jednak, że chcąc pożyczyć 3 miliardy euro, państwo greckie dołożyło 816 milionów euro płatności z tytułu odsetek od długów, które musi spłacić do 2025 roku. Koszt pożyczenia takiej samej kwoty w przypadku Niemiec wyniósł tylko 63 miliony. Czy dochody Grecji wzrosną o odpowiednią sumę w ciągu siedmiu lat, żeby długi dało się spłacić?
Oficjalna odpowiedź brzmi: spokojnie, redukcja zadłużenia już wkrótce nadejdzie, a wtedy droga do płynnego wejścia na rynki pieniężne stanie dla Grecji otworem. Ale urzędnicy europejscy wykluczyli możliwość restrukturyzacji długu, którego nie będzie dało się spłacić. „Redukcja zadłużenia” znaczy w tym przypadku tak naprawdę, że spłatę przesunie się z lat 2022-2025 na okres 2035-60, z dodatkowymi odsetkami. Innymi słowy Grecja zyska łatwiejszą spłatę w średnim okresie w zamian za 40 lat niewoli długów.
W 2015 roku naciskałem na zdecydowaną restrukturyzację zadłużenia, polegającą na skorelowaniu wolumenu długów (liczba obligacji będących w danym okresie przedmiotem transakcji) i tempa spłaty odpowiednio z wielkością nominalnego PKB Grecji oraz z jego wzrostem. Teraz wygląda na to, że nastąpi powrót do pomysłu indeksowania w oparciu o nominalne PKB, ale tylko po to, by określić na jak długi czas odsunięta zostanie w przyszłość spłata średnioterminowych zobowiązań. Co więcej, ułatwienie spłaty średnioterminowych należności będzie powiązane nie tylko ze wzrostem gospodarczym, ale także z nowymi „warunkami” (czytaj: z elementami polityki zaciskania pasa) narzuconymi przez Troikę (która będzie się inaczej nazywać).
Zgodnie z oficjalną propagandą pożyczkodawcy Aten skorelowali spłatę zobowiązań ze wzrostem. W rzeczywistości jest to kolejny cios w odbudowę gospodarczą Grecji, bo inwestorów długoterminowych zniechęci perspektywa przedłużonej niewypłacalności kraju połączonej z przeciągającą się polityką zaciskania pasa.
Jak wytłumaczyć tę nieprzejednaną determinację, by pozwolić greckim ranom się dalej jątrzyć i tylko przykryć je plasterkiem? Odpowiedź kryje się we Francji i Niemczech, gdzie mimo upływu dziesięciu lat od krachu finansowego z 2008 roku, który wydobył na światło dzienne błędy w budowie strefy euro, wciąż nie ma konsensusu, jak należy postępować z przypadkami niewypłacalności na dużą skalę. Mimo że takie sytuacje są nie do uniknięcia w unii monetarnej pozbawionej jakichkolwiek mechanizmów opanowywania szybkości przepływów finansowych oraz niwelowania zaburzeń bilansu handlowego.
czytaj także
Grecja w dalszym ciągu jest papierkiem lakmusowym dla zdolności europejskiego establishmentu do racjonalnego podejścia do strefy euro. Mieszkańcy Grecji zostali złożeni na ołtarzu ofiarnym impasu, którego konsekwencje już dawno rozlały się poza granice kraju i wpłynęły na pofragmentowany krajobraz polityczny Europy Środkowej.
Coś musi pęknąć. Czy będzie to upór establishmentu w pilnowaniu status quo? Czy może raczej jedność Europy?
***
Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.