Jaś Kapela

Pan od Afryki

Czy dwadzieścia pięć piastrów daje wystarczającą radość z seksu, żeby nie nazywać go molestowaniem?

Gdy przyjaciółka pokazała mi w magazynie „Show” ogłoszenie, że za 21 tysięcy złotych można się wybrać na Zanzibar z Marcinem Kydryńskim, który chętnie podzieli się „swoimi doświadczeniami, przemyśleniami”, nie mogłem wyjść ze zdumienia, że to się dzieje naprawdę. I od razu oburzony wysłałem zdjęcie do Pudelka.

Być może nie wszyscy pamiętamy, jak Kydryński w swojej pierwszej książce o Afryce zatytułowanej Chwila przed zmierzchem wyznawał swoją słabość do dwunastoletnich Arabek. Ale takie frazy naprawdę trudno zapomnieć:

Nie sądzę, by znalazł się zdrowy mężczyzna, który umie oprzeć się ich urokowi. Nie jest to bowiem wdzięk ludzki, do którego przywykliśmy, ale zwierzęcy. Te dziewczyny proszą, by je pokryć.

Czy faktycznie czytelniczki „Show”, reklamowanego jako „magazyn dobrego stylu” są spragnione takich opowieści? Osobiście podejrzewam, że mogłyby się raczej porzygać.

Dlaczego więc magazyn „Show” reklamuje kogoś takiego? Czy wystarczy, że ktoś zapłacił za to ogłoszenie i robią to tylko dla pieniędzy? Podejrzewam, że jest jednak sporo czytelniczek, które pamiętają przemyślenia Kydryńskiego na temat afrykańskich dziewcząt i mogą się poczuć równie zniesmaczone, jak ja. Choć Kydryński za swoje słowa przeprosił i odmawia wznawiania swojej pierwszej książki, twierdząc, że był wtedy innym człowiekiem, to nie wygląda na to, żeby rozumiał, na czym polega problem. Świadczyć o tym może jego oświadczenie na stronie internetowej. Choć przeprasza, to w sumie nie bardzo wiadomo, za co. Tłumaczy, że książka: „była raczej zbiorem impresji. Dość, chwilami mocnych, bolesnych, bo takie to były czasy i taka podróż”. Bolesnych, jak pragnienie ruchania nieletnich Arabek?

Wszystko to wydaje się dość mętne i wymuszone presją opinii publicznej. Już parę miesięcy po publikacji oświadczenia Kydryński szedł w zaparte, tłumacząc, że cały problem polega na tym, że ludzie wstydzą się własnej seksualności.

Ja się nie wstydzę własnej seksualności, za to wstyd mi za ludzi, którzy nie rozumieją, czym jest rasizm i wyzysk seksualny. Kydryński dziś nie chce tego komentować, mówi tylko, że nikogo nie molestował. Ale wcześniej w tym fragmencie swojego oświadczenia, który szybko zniknął ze strony, pisał, co następuje:

Granica między prostytucją a czystą, zwierzęcą radością z seksu była wówczas i zapewne jest do dziś, trudna do określenia. Bez wyjątku każdy zajazd czy hotel, w jakim się zatrzymywaliśmy w owych czasach od Erytrei po RPA, był – że użyję sformułowania dalekiego od rzeczywistości – domem schadzek.

Więc może nie molestował, tylko czerpał zwierzęcą radość z seksu z dwunastoletnimi Arabkami, którym zapłacił za tę radość jakieś drobne?

Kydryński zarzuca krytykom, że nie zrozumieli jego książki, bo jej nie przeczytali w całości. Jakoś nie wyobrażam sobie kontekstu, w którym słowa Kydryńskiego mogłoby być usprawiedliwione. No chyba, że poprzedzało je zdanie: „zobaczcie, jak obrzydliwe piszą o kobietach rasiści o pedofilskich skłonnościach”. Obawiam się, że jednak nie poprzedzało.

Przypomnijmy zatem obszerniejszy fragment książki Kydryńskiego Chwila przed zmierzchem:

Zawsze uważałem, że w pragnieniu białych mężczyzn, by posiąść czarne kobiety, jest pewna prawidłowość. Nie wydaje mi się jednak, by chodziło tu o tak lubiany przez seksuologów, jak i historyków motyw dominacji. Widzę tę siłę raczej jako atawizm. Jako sublimację żądzy spółkowania ze zwierzętami.

Prawdę mówiąc od pierwszej mojej wyprawy do północnej Afryki mam pewną słabość do małych Arabek. „Czarodziejki”… – powiedział o nich Adam rano przy promie, kiedy dziewczynka może dwunastoletnia, z figlarnie opartą na biodrze ręką patrzyła na niego z żarem, przed którym nie ma ucieczki. To dobre słowo, czarodziejki. W Dajr al-Madinie odnalazłem wśród oblepiających mnie dzieci takie śliczne małe zwierzątka. Miałem w portfelu kilka banknotów. Może trzy funty. W hotelu dwudziestopięciofuntówki. Je uszczęśliwia funt, nawet dwadzieścia pięć piastrów. Przychodziły mi do głowy myśli występne, że za dwudziestkę mógłbym taką pachnącą miodem, śniadą dziewczynkę wziąć do swojego hotelu i pieścić przez wiele godzin.

Przerwijmy na moment tę lekturę i zadajmy sobie dość podstawowe pytanie: Czy dwadzieścia pięć piastrów daje wystarczającą radość z seksu, żeby nie nazywać go molestowaniem?

Jeden funt egipski to dziś czterdzieści sześć groszy. Dwadzieścia pięć piastrów, to by było jakieś dziesięć groszy. Kurs walut mógł się od tamtego czasu zmienić. Ale rozumiem, że skoro Kydryńskiego miał ochotę wyruchać małą Arabkę za dziesięć groszy, to rzeczywiście trudno to nazwać prostytucją. Być może odpowiedniejszym słowem byłoby „seksualne niewolnictwo”? „Gwałt ekonomiczny”? Jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, jest się czego wstydzić i za co przepraszać. Jednak Marcin Kydryński tego nie rozumie. Nie rozumiał tego w 1993 i nie rozumie tego w 2016.

Osobiście uważam, że każdy zdrowy mężczyzna potrafi się takiemu urokowi oprzeć. I trzeba być naprawdę chorym, żeby uważać inaczej. Tomasz Lis zapewne by jednak ze mną polemizował. W najnowszym „Newsweeku”, którego jest redaktorem naczelnym, możemy przeczytać pean Wojciech Staszewskiego na cześć Kydryńskiego. „Kydryński zachowuje maniery dżentelmena” – pisze Staszewski. Czy dwunastoletnie Arabki też tak uważają, raczej się już nie dowiemy.

Kydryński już do Afryki wraca rzadko. Tłumaczy to tak:

Nasza pierwsza wyprawa przypominała wędrówki dawnych odkrywców. Człowiek ruszał w nieznane, nie wiedząc nawet, czy granice kraju, który będzie chciał odwiedzić, są jeszcze otwarte. (…) Podróżowaliśmy z przyjaciółmi naprawdę jak Stanley w poszukiwaniu Livingstone’a. Nie do wyobrażenia z dzisiejszej perspektywy, kiedy jeżdżą wszyscy i wesoło sobie blogują z kawiarenek internetowych w Sudanie. Może także dlatego nie wracam. Bo znikła wyjątkowość, pojedynczość tych doświadczeń.

A może nie wraca, bo się boi, że jeszcze jakiś przypadkowy turysta wrzuci filmik, jak pan od Afryki się zabawia z oblepiającymi go „czarodziejkami”?

Wróćmy jednak do peanu z „Newsweeka”:

Potrafi przekląć – jak Hugh Grant w Notting Hill : kurde bele albo kurde blaszka. Jest staroświecki – opowiada mi, jak ceni szorstkość starego papieru i że ma w kolekcji dzieła Stanleya (XIX-wieczny badacz Afryki) w oryginale. Meller uważa, że gdyby mieli Kydryńskiego ściąć na gilotynie, to zastanawiałby się jaką koszulę włożyć.

Teraz kiedy siedzi przede mną w klubokawiarni Wrzenie Świata, ma ten sam aksamitny głos znany z radiowych audycji (złośliwi mówią: głos pełen samozachwytu), ale chłopięca buzię zastąpił zarost globtrotera. Ja siebie nie postrzegam jako angielskiego dżentelmena, tylko faceta z pustyni Sudanu. Byłem panem od muzyki, a zostałem panem od Afryki. Od 1992 roku wracam tam co roku, jestem z tym kontynentem spleciony.

Zostawmy na boku drobne nieścisłości tych zeznań – wraca do tej Afryki, czy już nie wraca? Niewątpliwie jest z tym kontynentem spleciony. Bardziej jednak mnie interesuje jego splecenie z polskimi elitami, które udają, że nie zauważyły tych rasistowskich i pedofilskich wypowiedzi. I nie przeszkadza im, że Marcin Kydryński nigdy nie zrozumiał, na czym polegał jego błąd. Ale może akceptacja rasizmu i pedofilii są w tym środowisku normą? Pamiętamy przecież żarliwą obronę Polańskiego. Może rzeczywiście świat jest pełen zwierzęcych dwunastolatek marzących o tym, żeby je pokrył jakiś bogaty polski samiec? Mam jednak wrażenie, że nie. I że trzeba być naprawdę ślepym, żeby nie rozumieć, że rucha się dziecko, które nie jest świadome konsekwencji swoich czynów. Zapewne części polskich elit to nie przeszkadza. Konsekwencje to nie jest coś, czym elity specjalnie by się przejmowały. Ostatecznie bogaci wyżywią się sami. A jednak fakt, że prawie nikt w tym kraju nie ma z tym problemu, jest dla mnie nie do pojęcia. Co jest nie tak z tymi ludźmi? Naprawdę trzeba bronić rasistów i zboczeńców, bo są dżentelmenami i czytają po angielsku?

A teraz, czy naprawdę się dziwicie, że ludzie was nienawidzą, skoro potraficie usprawiedliwić największe obrzydlistwo, o ile tylko popełniają je wasi kulturalni koledzy?

**Dziennik Opinii nr 157/2016 (1357)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jaś Kapela
Jaś Kapela
Pisarz, poeta, felietonista
Pisarz, poeta, felietonista, aktywista. Autor tomików z wierszami („Reklama”, „Życie na gorąco”, „Modlitwy dla opornych”), powieści („Stosunek seksualny nie istnieje”, „Janusz Hrystus”, „Dobry troll”) i książek non-fiction („Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu”, „Polskie mięso”, „Warszawa wciąga”) oraz współautor, razem z Hanną Marią Zagulską, książki dla młodzieży „Odwaga”. Należy do zespołu redakcji Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Opiekun serii z morświnem. Zwyciężył pierwszą polską edycję slamu i kilka kolejnych. W 2015 brał udział w międzynarodowym projekcie Weather Stations, który stawiał literaturę i narrację w centrum dyskusji o zmianach klimatycznych. W 2020 roku w trakcie Obozu dla klimatu uczestniczył w zatrzymaniu działania kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Drzewce.
Zamknij